poniedziałek, 2 września 2019

Po co grać wiejską muzykę?

Wiadomo, że nie dla pieniędzy, chociaż wiadomo, głupi ten, co stówki za granie nie weźmie, jak dają, ale i głupi ten, co więcej niż stówkę kapeli na twarz wypłaci. I nie dla sławy, bo przecież skrzypek czy cymbalista może być rozpoznawalny w promieniu kilkunastu-kilkudziesięciu kilometrów, ale to wszystko. 
No więc tak. Przede wszystkim dlatego, że jeśli ty tego nie zrobisz, to nikt tego nie zrobi. Ktoś to musi zrobić, więc musisz to być ty. Po drugie: to jest daremne. Czegokolwiek nie zrobisz, skrzypce i tak będą za ciche, żeby przebić się przez cokolwiek, to jest muzyka do grania po stodołach i katakumbach. Więc ktoś musi to zrobić tym bardziej. Gesty niedaremne ktoś wykona i tak. Daremne musisz robić ty. 
Ale, ale. Przede wszystkim idzie o tę różnicę między wiejską muzyką a całą popkulturą, w której liczy się ,,ja". W wiejskiej muzyce, jak i w całej kulturze tradycyjnej, liczy się ,,my". Muzykant nie wciska ci swojego ja. Muzykant nie zagra ci niczego, czego nie znasz. Słyszałeś już te polki i oberki setki razy, a jeśli nie słyszałeś, to słyszałeś podobne. W różnych wykonaniach. Kiedy ten muzykant przestanie je grac, będzie grał inny, może tak, może nie. On też je wziął od kogoś innego. Ta muzyka niewiele ci o nim powie, ale ta wspólna jej znajomość to jest coś, co was łączy. Wiejska muzyka robi z muzykantów i tańczących jedno my, które trwa tak długo, jak gra muzyka. Nieprzypadkowo najlepsze imprezy nie są wtedy, gdy kapela gra na scenie, odgrodzona odsłuchami i statywami, tylko wtedy, gdy stoi na podłodze, gdy raz na jakiś czas jakaś para wpadnie w basy albo potrąci skrzypka. Ja jest w tym wszystkim, ja jest potrzebne, ale nie jest na pierwszym planie, nie jest niezbędne. Nie da się zrozumieć, po co się gra wiejską muzykę, jeśli się nie zrozumie tej różnicy.  Po to mniej więcej gra się wiejską muzykę. 

poniedziałek, 4 lutego 2019

Jakub Skurtys o Święcie nieodległości


Najdziwniejszymi propozycjami w tej grupie wiekowej [roczniki 80. i 90. - przyp mój] i tematycznej okazały się „Szczodra” Aldony Kopkiewicz (WBPiCAK; ’84), autorki nagrodzonej Silesiusem za debiutancki „Sierpień” oraz „Święto nieodległości” Janusza Radwańskiego (Convivo; ‘84).

„Święto nieodległości” Radwańskiego (‘84) również podąża w stronę wystylizowanej ludowości i jest to doskonały przykład, jak dziwnymi drogami może iść poezja, gdy próbować typologii opartych na złudnych kryteriach biograficznych (ale jakie inne przyjąć dla tak rozległych tekstów?). W rymowanych wierszach autora znać biegłość językową, zdolność konstrukcyjną, czuć, że wszystko tam siebie wzajemnie dopowiada, a zarazem można się poczuć, jakby wiersze te pisał raczej ktoś z roczników 50. lub 60. Radwański toczy stylizowaną na realizm, na folkowość, ludowość nawet, dziecięcą rozmowę. Jego bohaterowie zamieniają się miejscami i rolami, ale nie pozwala się tu czytelnikowi ani na chwilę uciec od wrażenia pewnej czytankowości, naiwności elementarza, ze wszystkimi wpisanymi weń uproszczeniami w sposobach widzenia i konceptualizowania świata, uproszczeniami na pokaz, którym oczywiście nieustannie pękają szwy.
Jest to tym zabawniejsze, że Radwański wprost narusza topikę patriotyczną, chociaż patriotyzm, na jaki się zamachuje, bardziej przypomina parady z czasów PRL-u i kartonową kiczowatość poprzedniej epoki (ale czy nie jest to aby jedyna funkcjonalna tradycja dla obecnego rządu?). Cały tom zbudowany został wokół marynistycznych tropów tonącej łodzi, od świetnej szanty „Sonar” po „Umrzyka skrzynię” i finałowe „Sześć stóp błota”, ale owo metaforyczne tonięcie z łatwością nakłada się na konteksty codzienne, egzystencjalnie: „Dwóch zgubionych ojców z absurdalnym w lesie kajakiem/ johoho i butelka niczego, bo przecież prowadzimy/ życie nie byle jakie. Życie piratów, linoskoczków,/ nieśmiertelnych cyborgów. Zaraz znajdziemy drogę”. Ale drogi nie ma, jest raczej przechył łodzi, jeszcze niegroźny, choć już irytujący. Na razie jest fun, trwa zabawa, karnawał „święta nieodległości”, co dalej, nie wiadomo. To jest pisanie tak osobne, spoza czasu, że w kategorii odosobników mogłoby się mierzyć z samym Michałem Sobolem, a jednak sympatyczne, otwarte, zapraszające do tego wesołego, wspólnotowego nawet tonięcia.

Całość podsumowania TUTEJ