niedziela, 30 sierpnia 2015

Mistrz ikebany

           Andrzej był na osiedlu nowy. Jego pozycja w hierarchii miejscowej wyglądała tak, że był pies niedowidzącego menela o ksywie ,,Ślepy", potem długo, długo nic i wreszcie pojawiał się na tej drabinie Andrzej. Żeby chłopak się trochę zintegrował, matka zapisała go do osiedlowego klubu na ikebanę. Skutki, jak się wnikliwy czytelnik domyśla, były żadne. Tyle tylko że dwa razy w tygodniu Andrzej siedział w dusznej kanciapie i układał kwiatki z kobietami walczącymi w ten sposób z emocjonalną huśtawką klimakterium. Ale na osiedlu nawet na milimetr nie zbliżył się do pozycji zajmowanej przez psa ,,Ślepego".
         I tu by się ta historia skończyła, gdyby nie to, że chłopak przez to siedzenie ciągłe w tej kanciapie stał się w tej ikebanie naprawdę niezły. Na tyle, że pewnego dnia na korytarzu klubu zawisł wycinek z lokalnej prasy z nagłówkiem krzyczącym: ,,Andrzej Iksiński najlepszy w ikebanie w całym województwie!" I podtytułem: ,,Młody adept japońskiej sztuki nie dał szans rywalom". Tego dnia, gdy karteluszek zawisł, Andrzeja obstąpiła lokalna dresiarska elita.
- Ej, kurwa, to ty jesteś ten mistrz ikebany? - zapytał Siwy, szef grupy.
- No - odpowiedział Andrzej, przełykając ślinę. Pytania Siwego o cokolwiek były, o czym wiedziało całe osiedle, silnie wpierdologenne.
- A, to sorry - odpowiedział Siwy, a reszta chłopaków pokiwała głowami. I tu wydarzyło się coś, co zmieniło życie Andrzeja raz na zawsze. Jakaś siła tajemna, jakiś Duch Historii Osiedlowej kazał czemuś w Andrzeju powiedzieć:
- Sorry jak sorry, ale łyczka to nie ma kto obstawić - tu chłopak popatrzył na Tajgera w ręce Siwego.
- A, sorry - zreflektował się Siwy i podał mu puszkę. Andrzej pomyślał, że żyje się tylko raz, a wpierdol czeka go jeszcze w tym pojedynczym życiu jeszcze wiele razy i zamiast ściągnąć łyczka dopił Tajgera hejnałem, zgniótł puszkę i rzucił za siebie. - O kurwa - mówiły twarze chłopaków. Twarz Siwego nie wyrażała zupełnie nic. System operacyjny w jego mózgu wyświetlił niebieski ekran.
        Następnego dnia, gdy Andrzej zaczął na przystanku macać swoje kieszenie w poszukiwaniu biletu miesięcznego, wyciągnęło się ku niemu dziesięć pomocnych rąk w dziesięciu trójpasiastych rękawach. Na końcu każdej ręki była ramka fajek. Szybko nauczył się w takich sytuacjach mówić do właścicieli fajek najgorszych ,,Końcem kija bym tego gówna nie tknął" i brać z ramki najlepszej tak mniej więcej połowę. A był to tylko początek Andrzejowego nowego życia.
       Zaczął podchodzić do największych kozaków na osiedlu, rzucać im dwa złote i mówić: ,,Masz, kurwa, idź po fajki i przynieś resztę". A wszystkie chłopaki tylko patrzyły i kiwały głowami z podziwem i zazdrością. Widząc pary, Andrzej podchodził, klepał dziewczynę w tyłek i szedł dalej, słysząc za sobą rozpaczliwy głos laski piszczącej: ,,Zostaw, misiu, nie idź! To mistrz ikebany, on cię zabije!".
         I wszystko było dobrze, tylko z nowego układu zadowolony nie był Siwy. Lata pizgania żelaza w piwnicy, żarcie jakiegoś kleistego gówna dla kulturystów i co? Jak w dupę psu Ślepego. Wypożyczył 40 filmów z Brucem Lee, obejrzał wszystkie i postanowił, że też nauczy się tej ikebany i starego mistrza, znaczy Andrzeja, zgodnie z prawidłami gatunku, zapierdoli.
        Znalazł w centrum miasta szkołę ikebany. Na miejscu, zamiast napakowanych koksów albo przynajmniej chudych, siwych Japończyków odsłaniających tajemnice srogiego wpierdolu chętnym adeptom, zastał jakąś starą babę w szlafroku z kwiatami. Ale Siwy właśnie obejrzał 40 filmów kung-fu. Wiedział, że to test, że najpierw każe się adeptowi robić jakieś gówno typu siedzenie jajami na mrozie przed świątynią całą zimę albo noszenie wody do rzeki, a potem pokazuje, jak wyciągnąć serce przez dupę z głośnym ,,Banzai!". I, chociaż bał się początkowo, że od tych wszystkich kwiatków dostanie pedalstwa, cierpliwie układał bukiety. Z czasem dołączyła do niego reszta chłopaków, bo, szacun dla Andrzeja szacunem dla Andrzeja, ale fajek podbieranych trochę szkoda.
Wreszcie ta baba w szlafroku, co to prowadziła, zapowiedziała, że w mieście będzie konkurs ikebany i czy chłopaki, zapytała, by nie chcieli udziału wziąć. No, kurwa, jasne, że by chcieli wreszcie zobaczyć, jak koleś kolesiowi kręgosłup wyrywa i w dupę wtyka, a nie ciągle te kwiatki w wazon i kwiatki w wazon.
      Zjawili się na miejskiej hali targowej i kopary im opadły. Wszędzie, po horyzont, kwiatki i stare baby w szlafrokach. - To ostatni test - szepnął im Siwy. - Spinamy dupy i zapierdalamy - dodał, biorąc w ręce wazon i zaczynając przycinać łodygi.
     Ale wreszcie któremuś chłopakowi mignęła w tłumie znajoma twarz. Parę stolików dalej ze swoim bukietem siedział Andrzej. Zaraz do niego podeszli. I to była jakaś porażka. Ten bukiet jego. Taki niespasowany z wazonem. Asymetria zapewne przypadkowa, bo cienia zamysłu w tym nie szło się dopatrzyć. Rośliny takie oklapłe i gryzące się. Nie to co bukiety chłopaków - harmonia między naczyniem i roślinami, przemyślany dobór, cięcia takie precyzyjne, spokój zaklęty w kwiatach. Ład. Porządek. Yin i, kurwa jego mać, yang.
- Chujowy masz ten bukiet, Andrzej - powiedział Siwy, a po stoliku Andrzeja potoczyła się moneta. Gdy odbiła się od wazonu i upadła, wszyscy zobaczyli, że to dwuzłotówka.
- Masz, wróć z fajkami. I przynieś, kurwa resztę - dodał Siwy, poprawiając główkę magnolii japońskiej w wazoniku.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Orka - poradnik dla początkujących i średniozaawansowanych

W nauce orki tylko z pozoru najważniejsza jest sztuka trzymania się bruzdy i oranie tak, żeby prosto było. I z pozoru tylko najważniejsze jest takie ustawienie głębokości orki, żeby ziemia nie została podrapana ani rozpruta, a jedynie przewróciła się na drugi bok, jak jakiś olbrzym drzemiący. Najważniejsze jest co inne.
Otóż przychodzi zawsze taki moment, kiedy traktor nie jedzie dalej, pług grzęźnie i koła buksują. I tak, normalny człowiek podniesie pług i cofnie, żeby zobaczyć, co i jak. Zatrzyma się. A to błąd. Traktorzysta urodzony, w łonie matki przez koła wielkie wykołysany, co z pierwszym krzykiem spaliny dieslowe zassał i z ostatnim tchnieniem ocieplającemu się klimatowi je odda, doda gazu.
I będzie się traktor rył w ziemi. Ale w końcu się wykopie, pług w ziemi za sobą ciągnąc. Może się troszkę najpierw bardziej zakopie. Może nawet zakopie się całkiem. Ale traktorzysta urodzony, w łonie matki przez koła wielkie wykołysany, co z pierwszym krzykiem spaliny dieslowe zassał i z ostatnim tchnieniem ocieplającemu się klimatowi je odda, nie będzie na to zwracał uwagi. Złapie się tylko kierownicy mocniej, bo jak go z siodła pod ziemią ściągnie, to koniec. Powietrza ze spalinami zaczerpnie i będzie pod tą ziemią pedał gazu dusił do spodu, mechaniczne konie gnał na złamanie mechanicznych karków. Kiedyś się wynurzyć musi na pewno. Czasem parę metrów dalej w polu, czasem dopiero hen, na antypodach, gdzie smagłolicy Kitajcy popatrują na wynurzającego się spod ziemi traktorzystę i pytają w dziwnym australijskim narzeczu: Que pasa?
A czasem gaz do spodu wduszony wciąga traktor, traktorzystę i pług coraz głębiej i głębiej pod ziemię, aż cała trójca spoczywa na dnie pola, na wieki. Ale traktorzysta urodzony, w łonie matki przez koła wielkie wykołysany, co z pierwszym krzykiem spaliny dieslowe zassał i z ostatnim tchnieniem ocieplającemu się klimatowi je odda nie zważa na to, siedzi w siodle, dusi pedał do spodu, konie mechaniczne na złamanie karków mechanicznych gna.
Czasem gdy wyjdziesz w pole nocą, gdy w ciszy słychać jak kłos o kłos uderza albo jak w knajpie w Kolbuszowy kelnerka zmianę kończąca szklankami brzęczy, usłyszysz pod ziemią pomruk cichy, terkotanie odległe. To właśnie konie mechaniczne gnane, to karki mechaniczne pod ciężkim  gumofilcem się gnące hen, pod ziemią, pod twoimi stopami.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Wiersze nówki, nieśmigane. Wrocławianin płakał, jak publikował.

Uwaga, jeśli ktoś nie lubi odgrzewanych żydowskich anegdot, nie powinien czytać dalej. 

Parę moich wierszydeł znalazło się na stronie Fundacji im. Tymoteusza Karpowicza i se je można poczytać TUTEJ. Niewątpliwie teraz przede mną bogactwa i sława. Ze sławą co zrobię, to wiadomo. Wezmę udział w następnej edycji programu ,,Rolnik szuka drugiej żony, przeszedłszy na islam albo stawszy się animistą". Ale co z bogactwem? Ano, spłacę długi. A reszta? A resztę sprolonguję. 

Badum-tss.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Historyja Galicyi (ze szczególnym uwzględnieniem Kalenberka)

Po raz pierwszy od 13 lat mam problemy z powodu braku matury. Tzn. papieru. Z tej to okazyi (dzięki uprzejmości pewnego znanego Mazura) przeczytałem ,, Dzieje ojczyste ze szczególnem uwzględnieniem historyi Galicyi" Michała Bobrzyńśkiego. Bo to podręcznik w końcu jest, a przedpierwszowojenna matura to w końcu nie matura współczesna, co nie?
Powiem tak: oburzające nie jest to, że Michał Bobrzyński stawia tezę, że ziemiom włączonym do Austryi wyszło to włączenie na dobre. Oburzające jest to, że ma rację.

Równolegle odkryłem, że Maria Konopnicka dokonała opisu współczesnej polityki historycznej Polski sto lat temu z hakiem.

Leci to tak:

,,Co widział, co słyszał, to spisywał wiernie, a czego nie widział i nie słyszał, to zmyślił tak pięknie, iż przy czytaniu tej księgi serca wszystkim rosły.
On to pierwszy dowiódł, iż Krasnoludki, ledwie na piędź duże, są właściwie olbrzymami, które się tylko tak kurczą, żeby im mniej sukna wychodziło na spencery i płaszcze, bo teraz wszystko drogie."

niedziela, 9 sierpnia 2015

Uczciwość literatury. Ołena Herasymiuk.

Olena Herasymiuk TUTEJ opowiedziała o paru ważnych rzeczach i pozwoliła wrzucić wiersz  swój w przekładzie chałupniczym zrobionym między młocką owsa o zwózką słomy. Gdy przyszło do wybierania tytułu dla prezentacji wiersza i autorki nie miałem chwili wahania. Ołena powiedziała coś, co jest dla mnie bardzo ważne. Żeby autor tekstu, który czytam był w stosunku do mnie uczciwy.

Ja to rozumiem tak, że jako czytelnik sporo ryzykuję, czytając tekst literacki. Otwieram się na czyjąś wrażliwość, poświęcam czas i wysiłek na dekodowanie tekstu. Coś takiego jak z instrukcją składania z powrotem namiotu, tylko że w przypadku tekstów literackich, no właśnie, nie ma gwarancji, że poza kodem coś jest. Dlatego kwestia zaufania i uczciwości jest bardzo ważna. Kiedy biorę sie za czytanie, wychodzę z założenia, że autor chce mi powiedzieć coś bardzo, bardzo ważnego. Coś, czego inaczej nie da się powiedzieć, czego nie byłby mi w stanie powiedzieć paszczą i na żywo. Dlatego czytanie jest takim rodzajem spotkania, któe poza tekstem jest niemożliwe, w tekście dzieją się między ludźmi rzeczy niemożliwe nigdzie indziej. Strasznie nie lubię, gdy to zaufanie moje jest nadużywane, gdy np. autor chce mi tylko powiedzieć, że umie zrobić fajne rzeczy posługując się literami. ,,No i tylko po to mi dupę zawracasz?" - pytam nieobecnego autora czasem, gdy literatura nie jest uczciwa.
Fajnie wiedzieć, że są też inni ludzie, którzy lubią, jak jednak uczciwa jest. Nie tylko w Kijowie.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Powrót

Wiozłem wczoraj dzieci od dziadków. Słuchałem, jak bawiły się w zakolach tej samej rzeki, jak wchodziły po kostki w tę samą zimną, płytką wodę. Dobrze, że ktoś wreszcie wziął się za to tamto dzieciństwo, bo ja, chwilowo, nie jestem w stanie.