sobota, 30 listopada 2013

Krew jak wino. Euromajdan i wiersz Tarasa Malkowycza



Jest źle. Mówią, że do Kijowa przyleciały dwa samoloty OMON-u. Do autobusów jadących na Euromajdan nie wpuszczają kobiet. Pojawiają się apele, by nie przychodzić tam z dziećmi. Ljubow Jakymczuk pisze, że jeśli pójdzie, to tylko jeśli da radę z kimś zostawić syna i zabierze ze sobą kask. Ukraińcy są przekonani, że ich władza nie cofnie się przed niczym i autentycznie boją się tego, że wszystko skończy się rozlewem krwi i państwem policyjnym. Z drugiej strony, jak mówi Ljubow, ludzie są zjednoczeni, panuje nastrój euforii. Nigdzie nie ma partyjnych flag - tylko ukraińskie i unijne.

Do złych wieści - dobry wiersz. Taras Malkowycz. Jak mówi sam autor, wiersz w kontekście informacji o wydarzeniach może być symboliczny, bo bici i krwawiący ludzie chronili się dziś w Soborze Michajłowskim i to waśnie tam jest teraz drugi Euromajdan.

***
... i w ogóle
możemy zniknąć krusząc się na wszystkie strony
jak rozsypywany popiół
tylko że rozwiewać będą się plewy
bo jeśli chleb – to ciało Boga
a my stworzeni na jego podobieństwo,
to nasze ciało – chleb z plew
więc nie takie mocne
ale daje nam to możliwość
bycia giętkimi, bo kiedy zginamy się
albo uginamy
plewy naszych chlebowych ciał
mogą lekko i bez przeszkód krążyć
gnane winem, które jest nasza krwią
co prawda, czasem wino łączy plewy
i my dostrzegamy jedno w drugim, że
nasze wargi są ulepione z najbardziej przesiąkniętych z nich.

piątek, 29 listopada 2013

Euromajdan, czyli niestety, ale jest lepiej

Przede wszystkim trzeba odkryć tę dziejową prawdę - raz w historii stosunkó wzajemnych i nieodwzajemnionych ukraińscy poeci mają lepiej niż polscy. Podczasy gdy moi rówieśnicy w Ukrainie zaliczają już drugą rewolucję w ciągu jednego, krótkiego życia, roczniki osiemdziesiąte ( a dziewięćdziesiąte też zaczynają) narzekają na brak przeżycia pokoleniowego. Co najmniej, jakby praca za 1600 brutto przeżyciem pokoleniowym nie była, ale mniejsza. Trzeba powiedzieć sobie jasno: pod czysto literackim względem piszący Ukraińcy mają lepiej.
Pod innymi względami jednak - przerypane. 

,,Wszyscy, słyszycie, wszyscy, nie zapominajcie o naszym zjednoczeniu, jakiego dokonaliśmy w 2004. Euromajdan - to ponowne zjednoczenie naszych pragnień, naszej wiary, naszej miłości'' - pisze Lubow Jakymczuk. Znaczy, drodzy państwo, smuta. A tłumacząc to zdanie i w ogóle gmerając w komentarzach poetów ukraińskich do sytuacji miałem dziwne, trudne do opisania wrażenie. Bo wicie, rozumicie, jak się czyta polskie internety i prasę, to można nabrać przekonania, że żyjemy pod straszliwą okupacją, co to każe banany prostować, a dzieciątka nasze na drogi szatana sprowadza ucząc w przedszkolach, że chłopcy mogą bawić się w gotowanie. Zuo i piekła czeluści. A za tym kordonem wschodnim ludziom autentycznie na tym zależy. Serio, hasła takie jak ,,eurointegracja'' czy ,,zachód'' w ukraińskim dyskursie nie trącą jeszcze sztucznością czy egzaltacją. Nie są zgrane. To jest właśnie fajne w czytaniu ukraińskiej literatury i w ogóle do przykładania ucha do tego, co się tam dzieje. Ta kultura jest tak bliska, że idzie ją zrozumieć, a jednocześnie tak odmienna, że każe popatrzeć na wszystko z boku, z góry, a czasem z ukosa i sobie przenicować różne rzeczy. 

Możliwości są dwie: albo Ukraińców pogięło z tą Unią, albo my malkontencimy na potęgę. Raczej to drugie, niestety. 
Obawiam się, że doszło do tragedii. U nas jest dobrze. To za oknami, to właśnie jest ,,dobrze''. Innego ,,dobrze'' może już nie być. Innego śmietnika odzyskanego ogarniać nam dane nie będzie.



Edit:

Już po popełnieniu tej noci milicja brutalnie rozpędziła Euromajdan. Jakby jeszcze ktoś miał ochotę zestawiać Majdan z Marszem Niepodległości, to zapraszam. 


wtorek, 26 listopada 2013

Taras Malkowycz: ,,A ja tak marzyłem, żeby zobaczyć wszystkie sny''

A w Ukrainie Euromajdan. W Kijowie znów oddziały specjalne milicji rozbijają miasteczko namiotowe, ludzie koczują na zimnie, znów władza robi różne dziwne prowokacje.

,,Zostałem poproszony o poczytanie wierszy na Euromajdanie. I dosłownie przed chwilą Janusz Radwański przysyła mi tłumaczenie jednego z nielicznych moich wierszy, które mógłbym tam przeczytać, gdyby zaszła taka potrzeba. Przekład na polski jest na czasie jak nigdy - wiersz mogą teraz przeczytać koledzy w Eurosojuzie'' - pisze Taras Malkowycz na swoim FB.

No to, koledzy z Eurosojuzu, czytajmy, bo chwilowo niewiele więcej można zrobić dla bitych i zmarzniętych.

********
A ja tak marzyłem, żeby zobaczyć wszystkie sny
tłumacza-Kartagińczyka z tatuażem -
rozpostartymi skrzydłami papugi.
Wyobrażałem sobie, że zasypiam
i widzę go
papuzie skrzydła rozłożone ale
na prawym brakuje piór
Co drugie jest wyrwane
jak czarne i białe klawisze pianina
namalowane na czarnym tle
Pytam tłumacza:
„twoja papuga ma rozpostarte skrzydła-
kartagińskim zwyczajem ty pewnie
znasz więcej niż jedną mowę”?
„Tak, mówi, znam trzy”
„A czemu skrzydło papugi wyskubane?” - pytam.
„To mnie tak ukarano” mówi. Pewnego razu
poproszono mnie o tłumaczenie nabożeństwa
w cerkwi, gdzie pop był jąkałą
Zacząłem tłumaczyć i nagle zrozumiałem
że boję się coś przekręcić. Starałem się
zacinać tyle razy, ile on
a jak doszedł do słów „Zmiłuj się nad nami”
zobaczył łzy na ikonie.
Moje plecy zabolały,
jakby co kilka milimetrów
wyrywali z niego maleńki pasek skóry
A kiedy wróciłem do domu
żona powiedziała o tym, co widzisz teraz ty:
papuga na moich plecach ma wyrwane pióra z prawego skrzydłami -
jedno pióro za każde przeciągnięte przeze mnie słowo nabożeństwa.

niedziela, 24 listopada 2013

Brzydota nasza pospolita


Co się na Hudakach działo, tego oko nie widziało, ucho nie słyszało, a wątroba nie przerabiała. I ja tam byłem, nic nie piłem, bo prowadziłem, a co widziałem i słyszałem, tego na stu skórach wołowych by nie spisał, bo to nie jest temat na skóry wołowe. To jest temat na musical katastroficzny i to oscarowy.
Sława tym, którzy zrobili w sobotę coś wymagającego energii. Sława Szymkowi, który poprowadził następnego dnia Kuźniowe warsztaty o bębnach dla dzieci. Ojczyzna mu tego nie zapomni.

O tym, do czego są urodziny hudackie pisał Pewien Znany Mazur na Twarzoksiążce. ,,Tego wieczoru zobaczyliśmy po raz kolejny, że można tworzyć rzeczy dobre i piękne, że prócz wrzeszczącego i zadławionego chęcią zysku, głupotą i marazmem świata istnieje coś jeszcze.''

Pryz okazji impreza to okazja do przypomnienia i przemyślenia sobie znanej i nieznanej muzyki łemkowskiej. Wychodzi mi na to, że wszystkie piosenki o miłości czy innych nieszczęściach ruszają mnie mniej niż standard ,,Dobri w Hameryci''. Musiałem byłem zrobić sobie szybką autopsychoanalizę, bo to objaw niepokojący. Wszystko w porządku. Idzie o tekst.

,,Dobrze w Ameryce, jak idzie robota
ładnie się ubierzesz, jak przyjdzie sobota
Ładnie się ubierzesz, ładnie się umyjesz
bo ty się nie boisz, że ci w polu gnije
że ci w polu gnije, że woda zabierze...''

Mieszanka radości i tęsknoty w piosence łapie mnie za serce, ile razy to słyszę. To jest jeden z nielicznych w sumie kawałków, w których mowa bardzo wprost o tym, z czego kultura ludowa wyrastała, a wyrastała, z głodu, biedy i niedoboru wszystkiego. Wszystko, co w niej fajnie i niefajne bierze się z braku albo przeciwko brakowi jest wymierzone.

Na przykład brzydota wsi potransformacyjnej. Te wszystkie sajdingi. Kostki. Dostawiane i pasujące jak gówno do buta kolumienki. Przyklejane do kostek typowogierkowskich wieżyczki ze śwagrem z pustaków uklejone. Wszystko to jest, owszem, brzydkie, ale nie do końca. Bo jak się spojrzy na te brzydactwa jak na manifestację stanu względnej sytości, efekt pierwszego w historii polskiej wsi czasu, gdy widmo głodu, takiego podstawowego i fizycznego nie jest czymś powszechnym, to robi się cieplej na duszy. Czulej się patrzy na to wszystko, jak się pomyśli, że za takim tympanonikiem ni w pizdę ni w oko stoją setki lat niedojadania, chłodu i, przeważnie, niewoli.

Na Kielecczyźnie pod koniec XX stulecia, jak się ludzie dorabiali na truskawkach i saksach, powstał zwyczaj budowania domów dużych i murowanych, meblościankami nowiutkimi meblowanych i w kolorowe telewizory wyposażanych i gnieżdżenia się w starych chałupach i letnich kuchniach. Odświętne domy otwierano na święta, uroczystości rodzinne typu ślub, komunia albo pogrzeb i jak ktoś przyjechał.

Już za około stu lat takie domy będą w skansenie w Kolbuszowej. Obok chałupek obitych sajdingiem i gargameli z pustaków. I nikogo to nie będzie oburzać, tako wieszczę AD 2013, pamiętaj o tym, droga potomności.

środa, 20 listopada 2013

Jak przyjemnie i pożytecznie ładować czołgi do pociągu

Tego już za wiele. Wojsko latami niewoliło ludzi, teraz ich zabija, ale to, jak by na to nie patrzeć, tradycja i w ogóle cel istnienia instytucji. Ale tworzenie grafomanii to już przesada.

,,Wagony na rampę załadowczą podstawione zostają wcześnie rano. Tuż przy rampie, już w gotowości stoi sprzęt który będzie ładowany. Większość stanowią czołgi PT-91 Twardy. Wokół w milczeniu czekając na sygnał, stoją czołgiści. Wśród nich jest dowódca batalionu major Chapski, który ze spokojem obserwuje swoich żołnierzy. Kiedy pada komenda każdy żołnierz udaje się na swoje miejsce. Nie widać nerwowości, zbędnych gestów, nie słychać niepotrzebnych rozmów. Każdy wie co ma robić i robi to doskonale. Tutaj widać doskonale co znaczy pojęcie profesjonalista.

Załadunek sprzętu poszedł bardzo sprawnie. Jeszcze tylko ostatni rzut oka, czy czołgi są dobrze zabezpieczone i można spokojnie czekać na lokomotywę. Teraz, gdy cały transport jest załadowany i gdy złożone zostaną wszystkie meldunki, że wszystko w porządku, na twarzy majora Chapskiego pojawia się cień ulgi. Aż do rozładunku w Nowej Dębie…''

Tekst napisał kapitan Zbigniew Gierczak wojsko opublikowało go na portalu wojsk lądowych. Czujecie tę chropowatą, szorstką, męską narrację żywcem z Tygrysów? No właśnie, niby fajnie, ale czy naszej armii nie stać na jakąś nowocześniejszą niż kilkudziesięcioletnia, narrację? Czy kapitan Gierczak nie mógłby swojego pisania cokolwiek zmodernizować? To na pewno łebski chłop, gdyby armia zainwestowała w odświeżenie biblioteczki, na pewno załapałby nowe style, no i jak by to mogło wyglądać!

,,Najpierw ona mi powiedziała, że ma dwie wiadomości dobrą i złą. Ja  że dobrą . To ona, że w mieście jest załadunek czołgów na rampie kolejowo-kolejowej pod flagą biało-czerwoną i wie od majora Chapskiego. Ja się jej pytam, skąd on  takie rzeczy  może wiedzieć, major Chapski,. A ona że na mieście  mówią, ale teraz powie złą i ta zła jest taka, że między mną a majorem Chapskim wszystko skończone  to powiedziała tymi swoimi ustami fałszywymi, bo w niej wszystko jest fałszywe, prawdziwe są tylko czołgi na rampie''

Albo tak:

,,Major Chapski, z piątego pokolenia zagorzałych wojskowych i z dziada pradziada kawalerów  był co prawda katolikiem, ale i luter z niego, czego nie wiedział, a co tkwiło w samej jego istocie, mógłby być porządny. Samo ładowanie czołgów przyjemności mu nie sprawiało, nawet stawała się obrzydliwością dla niego myśl tylko o ich ładowaniu, ale równanie idealne do krawędzi platform gąsienicami napełniało go niekłamanym poczuciem pełni i kto wie, czy podobne chwile jak po zrównaniu linii gąsienicy z linią brzegu platformy czekałyby go w jego alternatywnym, luterskim życiu gdzieś w Wiśle, bo było napisane - równajcie, a i wam dorównane będzie''

Albo tak:

,,no, proszę sobie wyobrazić:
marzec albo kwiecień.
hm... raczej listopad
wieczór.

spotykam  - majora Chapskiego
jest jak świnia trzeźwy

idziemy na rampę
on - między załadowaniem czołgów a jazdą do Nowej Dęby
ja - pomiędzy cykaniem czołgom fotek
a pisaniem o ładowaniu czołgów, które być może także przerodzi się
w kłótnię z jakąś kobietą o czołgi
siedzimy więc na rampie
choćbym się nawet bardzo skupił,
nie pamiętam gdzie

i nagle on, wskazując mi jakieś dwa czołgi
stojące koło rampy
proponuje byśmy się je załadowali

a ja mówię
daj mi spokój
ja nie mam ochoty
ja to pierdolę
dziś jestem w nastroju
niełczołgowalnym''







wtorek, 19 listopada 2013

Gdzie kupisz ryby, czyli Podkarpacie Podkarpaciem Polski.

Co słychać w pierwszym świecie? U nas na przykład w rybnym są ryby. Nieźle, co?



No dobra, nie ma co se robić jaj. Karteczka jest potrzebna, bo w rybnym jest przecież salonik prasowy. Obecność ryb w rybnym nie jest zatem tak oczywistą oczywistością, jak obecność gazet.

Tymczasem Business Centre Club zgłosił pomysł, żeby minimalna krajowa była zróżnicowana w zależności od regionu. Bo wiadomo, w Warszawie za minimalno to sie nawet na dobre suszi nie pójdzie, a jak na Podkarpaciu chłop dostanie te 1600 na rękę, to wszystkie kobity w promieniu 40 kilometrów jego, a widmo halucynacji z chłodu i niedożywienia jest od niego na długo oddalone.

Wesoło się żyje na Podkarpaciu Europy, ni ma co.

niedziela, 17 listopada 2013

Jedzie, jedzie na kaszance, czyli obwodnica.

Mieliśmy z Hanią dyskusję kulturową

Jo: Jedzie, jedzie na kaszance, na kaszance...
Haniołek: Na Kasztance!
Jo: Kaszance
Haniołek: Kasztance jest ładniej!
Jo: Kaszance jest śmieszniej!
Haniołek: Kasztance jest ładniej!
Jo: Kaszance jest śmieszniej!
Haniołek: Kasztance jest ładniej!
Jo: Kaszance jest śmieszniej!
Haniłek: Kasztance jest kulturalniej!

Tu zgłupiałem. Moje dziecko nie wiedzieć kiedy złapało jakieś poczucie stosowności i niestosowności. Nie wiem kiedy, ba, nie wiem nawet, od kogo, bo przecież poczucia niestosowności robienia sobie jaj z kanonu pieśni patriotycznej nie mogła nauczyć się ode mnie. Po raz pierwszy tego dnia zastanawiałem się, czy z moim poczuciem stosowności jest wszystko w pariadkie.

Drugi raz zastanawiałem się w kościele. Ksiądz przeczytał cały, calutki apel tego komitetu od budowy obwodnicy Kolbuszowy. No dobra, ksiądz zasuwający z ambony litanię zalet obwodnicy wzbudził we mnie poczucie obciachu.
Do komitetu wąty zgłaszał Kolbuszowski Magiel, zdając między innymi pytanie o to, co to za komitet obywatelski, jak jest tworzony w 3/4 przez polityków. Pal to diabli, w małej społeczności, mało jest lokalnych liderów, większość siłą rzeczy wplątuje się w politykę. Zabawniejsza jest konieczność odczytywania apelu z ambon i w ogóle przekonywania ludu kolbuszowskiego do poparcia obwodnicy. Lud ma potrzebę przemożną, żeby mu ktoś obwodnicę pierdyknął na polach i przez lasy, tylko jeszcze o tym nie wie. Komitet tylko musi ludowi tę potrzebę uświadomić, żeby lud ją wyraził, to wtedy komitet tę potrzebę zaspokoić raczy jako wyraziciel woli ludu, którą sam był w ludzie wytworzył i cześć.

Użycie do tego uświadamiania księży odczułem jako cios poniżej pasa. Rozumiem, gdyby chodziło o jakąś sprawę bezsprzecznie dla ludzi korzystną, niebudzącą wątpliwości. Ale sprawa obwodnicy taka, na moje oko, nie jest.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio stałem w Kolbuszowej w korku. Tzn. w takim uciążliwym, w którym stoi się więcej niż jedną-dwie minuty przed rondem. Nie wiem, czy ekologiczna degradacja terenów na północ od Kolby, wycinka lasów, dewastacja krajobrazu i inne atrakcje związane z taką budową są warte tego, żeby przez Kolbę jechało się dwie-trzy minuty krócej. Można o tym rozmawiać, ale nie w sytuacji, gdy argumenty ,,za'' padają z ambony.

sobota, 16 listopada 2013

Nowa Fraza!


Wszystko się rozpada. Ministerstwo ds Entropii nie spisuje się ostatnio. W całym oceanie zamierania po raz kolejny udało się ziścić cóś na kształt niedużego cudu i wyszła nowa Fraza. Jeszczem w łapach nie miał, więc nie zachwalę jakoś porządnie. Powiem tylko, że moje przekłady Andrija Lubki i Pawła Korobczuka też tam są. A jest i przekład Morel Donbasu Ljubow Jakymczuk. Z Donbasu poetki właśnie. Pierwszy przekład całości poematu na zagramaniczne języki, szybsi od nas byli tylko Żydzi, ale po hebrajsku ukazały się tylko fragmenty.
I na koniec brejking nius - przedwczoraj Ljubow wygrała międzynarodowy konkurs ,,Słowiańska Nagroda Poetycka''. Na pudle stanie z reprezentantami Rosji i Bułgarii. Jakby ktoś był ciekaw,jak wygląda podium, to 3 grudnia wręczenie będzie w Charkowie. A brejking nius podaję, bo Ljubow na konkurs wysłała właśnie ,,Morele Donbasu''.

Morele Donbasu

Tam, gdzie nie rosną morele, zaczyna się Rosja
Twarz węgla

Z oczami niebieskimi, jak
z włosami jak 
nieco przerzedzony len

jak sztandar zatknięty  
w kopalniany chodnik 
stoi po kolana w wodzie
mój tata

jego twarz jest jak węgiel
z odciskiem przedpotopowego skrzypu

stratowane latami 
morze twardnieje na sól
trawa na węgiel,
a tata jak ostnica-
siwieje

Jest mężczyzną,
a mężczyźni, jak uczy reklama,
nie płaczą

jego policzki wąwozami 
pocięła kopalnia
węgiel wyrąbany z jego twarzy
spłonął w piecach Donbasu
i jego paleniskach

a gdzieś tam nad tatą
stoi hałda
jak smok
jak sfinks
na straży swojego Tutenchamona

i tylko ja wiem,
że ta hałda w stepie
to kapsle z butelek
opróżnionych przez tatę
i popiół z papierosów

przez tatę wypalonych






To jest pierwsza część poematu. Reszta we Frazie:)

piątek, 15 listopada 2013

Kraków czyta dla Warszawy

Co się dzieje, to nie ogarniam czasem. Kraków (pozdro dla Dawida Kasiarza odpowiedzialnego za zamięszanie)  będzie zbierał kasę i ją odda. Za darmo. Świat się kończy.

A chodzi o to, że był Marsz Niepodległości. O tęczy spalonej i rzewnymi łzami opłakiwanej ludzkość słyszy dużo, o ambasadzie rosyjskiej też, o zdemolowanych skłotach - mniej. Trochę działają tu normalne mechanizmy wypierania jednych niusów w mediach przez drugie - tęcza jest wizualnie ciekawsza, a ferment międzynarodowy ma teoretycznie większy wpływ na zwykłego działacza kebaba niż kostka brukowa wrzucana ludziom przez okna do domu. Zastanawiam się też, na ile empatii w tym przypadku nie blokuje wrzucenie tych ludzi do obcych większości odbiorców kategorii ,,lewicowi ekstremiści'' albo próby odwracania przez uczestników MN kota ogonem i rozpowszechniane na początku informacji o tym, że skłotersi zaatakowali, a w akcie heroicznej samoobrony ruchacze narodowi musieli spróbować spalić im chałupę. Kto wie? Na moje oko atakowanie domów z ludźmi (w tym dziećmi) w środku to większy hardkor niż fajczenie budki bez uzbrojonego wartownika wewnątrz czy tęczy z założenia bezludnej. Ale co ja tam wiem.

Ogarnięte okazało się środowisko lyterackie. W ten weekend w Polszcze odbędą się imprezy z czytaniem wierszy, na których będzie można dorzucić grosik na pomoc w naprawie zniszczeń w skłotach. Bo wiecie, ludzie mają różne kaprysy. Na przykład posiadanie niewybitych szyb w listopadzie.

W Krakowie czytanie będzie w niedzielę w Cafe Fińskiej na Józefińskiej. Początek o 16.30. Poza czytaniem będzie kiermasz książek po cenach od każdego wedle możliwości.


Link do wydarzenia na FB TUTEJ

środa, 13 listopada 2013

Jak zostałem mecenasem

Mecenat państwowy jest cokolwiek żenujący. Bo jak człowiek pomyśli, że pod przymusem państwo zabiera piniondz ciężko zarobiony chłoporobotnikowi spod Krosna i daje artyście Zenkowi z Wrocławia na instalację o dyskryminacji pingwinów na Jamajce zamiast wysłać jakieś dzieci na kolonie do Mielna czy innej Riwiery, to jest niefajnie. Ale z drugiej strony jak se człowiek pomyśli, że toż samo państwo zabiera też piniondz tej pani z banku, co okantowała nas na kilkadziesiąt złociszy i daje ubogim poetom na przejazd drugą klasą PKP na spotkanie lyterackie we Wdzydzach na przykład, zamiast wydać na bomby i czołgi, to już się robi milej.

Więc jakby co, to się na mecenat państwa nie krzywimy, tym bardziej, że prywatnego się już chyba nie doczekamy. Zresztą na dobrą sprawę - dlaczego normalny człowiek po dojściu do jako-takich pieniędzy miałby się otaczać mniej lub bardziej neurotycznymi freakami, a nie np. modelkami? Ni ma bata, panie.

Mimo to musiałem zostać mecenasem. A było to tak. Digart.pl., jeden z najwięksiejszych polskich portali od prezentowania sztuki w sieci, wyrzucił ze strony głównej literaturę. Zawsze była, tera nie ma, tera jak ktoś z ulicy wejdzie, to se pogrzebie w zdjęciach, obrazach, ba, nawet ręcznie robionej biżuterii w modeliny, w opowiadaniach i wierszydłach - nie.

Ogłosiłem więc konkurs na esej tłumaczący, w jaki sposób ręcznie robiona biżuteria jest ważniejsza dla dziedzictwa duchowego Narodu Polskiego Zawsze Dziewicy po Trzykroć Umęczonego od tegoż narodu literatury. Konkurs jest TUTEJ. Prace już wpływają.

Oczywiście, matka mnie patelnią po głowie nie biła, ba, w ogóle mnie nie biła i jestem na tyle ogarniętym chłopczyną, że wiem, że z punktu widzenia strony prowadzonej przez grupę Onet literatura to gówno. Trudno ją powiązać z jakąś sensowną reklamą kontekstową. Wiadomo, fotografom można sprzedawać obiektywy, malarzom podobrazia i podogonia, a pisaczom i czytaczom - pisaki i czytniki chyba. Mnie google od jakiegoś czasu pyta po rosyjsku, czy nie tęsknię za Ukrainą i proponuję kartę do dzwonienia do Ukrainy albo podsuwa portal randkowy do znajdowania rosyjskich żon. Żadnej nie zgubiłem, więc dziękuję, postoję.

Literatura generuje rodzaje relacji, które nie tylko nie dają się sprowadzić do relacji sprzedawca-klient, ale takich relacji jej odbieranie i uprawianie za sobą prawie nie pociąga. Na tym polega słabość ty gałęzi sztuki i to jest też powód, dla którego cza na nią  dmuchać i chuchać, hołubić i w ogóle tam teges. Coraz mniej relacji nijak niezekonomizowanych mamy i będziemy mieć.

sobota, 2 listopada 2013

Bajka Franciszka



,,Dawno, dawno temu żył sobie na świecie król. Jego dzieci poszły do jaskini, w której mieszkał potwór. Ale potwora nie było. Był na spacerze.''




























Podobno nowy Sapkowski się chowa, co?