poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Tomek na tropach domu Jasieńskiego

Klimontów, Klimontów. Już 200 kilometrów od Klimontowa są znaki, że świętokrzyski szlak literacki przebiega tędy a tędy i w Klimontowie jest dom Brunona Jasieńskiego. Swoją drogą, drogie Podkarpacie, ogarnij sobie taki szlak. Wreszcie bym nie muisał tłumaczyć ludziom, że jak się jedzie od Kolbuszowej, to się mija kościół na Góny i przed stacją obsługi samochodów się skręca w prawo w takie krzaki i ja tam mieszkam. Nie, byłby normalny znak szlaku do mojej chałupy. A ode mnie pociągnęłoby się przez pola i Ściżki w lesie do domu Piotrka Jemioły. 
No ale wróćmy do Klimontowa. Milion razy się te znaki mijało, w końcu się skręciło. No ale tak, w samym Klimontowie w tej ulicy, co ją pokazywał znak, to jest na końcu jeden kościół późnorenesansowy (cudo!) i drugi późnobarokowy (superowy!), a domu Jasieńskiego ani słychu ani widu. Wreszcie spotykamy takiego chłopa z dzieckiem w wózku, I on, okazuje się, wie wszystko. Dom Jasieńskiego nie jest oznaczony żadną tablicą. W domu Jasieńskiego teraz jest bank, a dawniej to jeszcze i sierociniec. Pan to wszystko wie, bo w tym banku, znaczy domu Jasieńskiego, pracuje, bo tak ogólnie to ludzie nie wiedzą raczej. Miejscowa podstawówka ma innego patrona, Jasieński patronował liceum, ale zdekomunizowali i dali św. Urszulę Ledóchowską. 

Z tego zaaferowania zapomniałem dzieciom przeczytać But w butonierce pod domem Jasieńśkiego, przypomniałem sobie dopiero pod synagogą. Usiedliśmy na jej schodach, pod napisem pokaż cycki, dam ci cherbate i przeczytaliśmy. 

I pomyślałem, że w  idealnym świecie to w Klimontowie byłyby znaki i tablice, a na każdym rogu lokalsi handlowaliby koszulkami z Butem i gipsowymi Brunonami Jasieńskimi, a każda miejscowa cukiernia miałaby jakiś deser o nazwie trupy w kawiorze czy coś. 

Ale w zasadzie to jednak czytanie Jasieńskiego na schodach zabitej deskami synagogi (ładna bardzo, swoją drogą), pod apelem o wymianie cycków na cherbate ma swój urok, którego żaden tiszert mi nie równoważyłby był.  

czwartek, 10 sierpnia 2017

Co można zrobić za 400 koła? (W Kolbuszowy)

Bo wiecie, mieliśmy w Kolbuszowy klub piłkarski, któren był się zwinął. Na marginesie dyskusji o tym, jak to i dlaczego, Kolbuszowski Magiel rzucił w ramach abstrakcyjnej dygresji pytaniem, dlacezgo by 400 koła ziko na zapobieganie alkoholizmowi nie przeznaczyć na kurtulę, zamiast (głównie) na piłkę. 
Abstrahując od problemu podstawowego, czyli tego, że kurtula to same pijoki i narkomany, w odóżnieniu od zdrowego środowiska zajmującego się piłką nożną, to samo pobawienie się cyframi jest fajne, zwłaszcza że ludziska u nas są przekonani, że taki koncert, książka czy inne tam prrzzedstawienie to się powinno samosfinansować, bo wolny rynek, a poza tym jak to, takie fanaberie za nasze. Te same ludziska utrzymują po kilka drużyn piłkarskich w gminie, podczas gdy na meczach frekwencja bywa jak w bibliotece. 

Co można w kurturze zrobić za 400 koła? Znajem i atwieczajem: 

1. Raz w tygodniu robić niebiletowane spotkanie z gwiazdą - pisarzem/rką, poetą/tką, reporterem/rką etc. ogólnopolskiego formatu. Prze cały rok. 
2. Wydać kilkadziesiąt do stu książek (wliczając koszty godziwej grafiki, a nawet dystrybucji i promocji na niedużą skalę). 
3. Raz w tygodniu organizować koncert wykonawcy ogólnopolskiego formatu (jazz, blues, folk, poezja śpiewana, black metal, generalnie wszystko poza disco polo i Beatą Kozidrak jest po tych piniądzach osiągalne). 
4. Nagrać pół kilo płyt. 
5. Przeprowadzić badania czegokolwiek w sposób tak kompleksowy, że Kolberg by łezkę otarł, gdyby był żywy. 
6. Zatrudnić pół plutonu animatorów/instruktorów prowadzących zajęcia na stałe w wiejskich ośrodkach typu biblioteki czy inne centra kurtuly wsi. A jak tylko dochodzących, to całą kompanię. Bo, jak już dawno udowodnili radzieccy naukowcy, obity sajdingiem dom ludowy nie jest w stanie poprowadzić zajęć. W dorzeczu Przyzrwy i Zyzogi to odkrycie się dopiero upowszechnia, ale kto wie, kto wie.


I tak dalej, i tak dalej. Jabadybadybadybadybadybadam. 

środa, 9 sierpnia 2017

Homoseksualni banderowcy zalewają Europę muzułmańskimi imigrantami za pomocą agentury Sorosa na przystanku Woodstock

Za mojej pamięci najpierw miało być tak, że mieliśmy wejść do Unii i cukier miał kosztować dwajścia złoty i mieliśmy umrzeć z głodu. Ale jednak nie umarliśmy i mieli geje chodzić w paradach i od tego wszyscy mieli zostać gejami. No ale chodzili i jednak nie zostaliśmy, więc Komorowski miał zalegalizować ideologię gender i wszystkim miały wyrosnąć cipki na czołach. No ale jednak nie wyrosły i mieli banderowcy zrobić majdan a potem przyjść i nas zjeść, a zacząć od Przemyśla. No ale jednak nie przyszli i nas nie zjedli i mieli islamscy islamiści zislamizować wszystko i wszystkich. No ale jednak nie przyszli i teraz chyba Niemcy nas będą mieli wykupić i pożreć, ale jeszcze nie wiadomo. 

Mam 33. Przeżyłęm więcej spodziewanych zagład Narodu Polskiego niż końców świata, a żyłem w dobie herezji millenarystycznych. Siedzę, żrę arbuzy i czekam, jaka będzie następna. 

środa, 2 sierpnia 2017

Manifest poezji zaangażowanej, czyli od dzisiaj piszę dla pieniędzy



Wierzę, że nowofalowcy mieli rację, że poezja to sprawa etyczna, że jest od reagowania i że musi stawać po dobrej stronie, bo jak po żadnej nie staje, to staje po złej. 
Ale jednocześnie nie bardzo wierzę w poezję zaangażowaną. Tzn. szanuję, ale trudno mi wyobrazić sobie kogoś, czyje myślenie o świecie zmieni wiersz o okrucieństwie kapitalizmu czy opresyjności kultury w stosunku do kobiecego ciała. Nie wykluczam takiej możliwości, mówię tylko, że wyobrazić sobie trudno. 
Ludzkie myślenie o świecie zmieniają informacje, zmieniają doświadczenia. Wierzę w zaangażowany społecznie reportaż, wierzę w książki z tabelkami i wykresami, wierzę w relacje świadków i uczestników. Wierzę w zetknięcie z polskim rynkiem pracy jako najlepszy środek propagandy antykapitalistycznej. 
Oczywiście, te wszystkie rzeczy są w stanie zmienić tylko człowieka, który umie coś z nich zrozumieć, wczuć się w sytuację ludzi etc.  (vide przypowieść o siewcy). 
I tutaj jest właśnie jedyna możliwość zmiany rzeczywistości przez poezję, jaką widzę. Czytanie wierszy to czynność, tak na moje oko, kształtujące wyobraźnię i inteligencję emocjonalną. Łatwiej być empatycznym człowiekiem, czytając wiersze (albo na odwrót: łatwiej czytac wiersze, mając jakąś taką wykształconą empatię). Łatwiej zrozumieć, co stoi za liczbą utopionych w Morzu Śródziemnym osób, gdy mamy jakąś umiejętność wczuwania się w sytuację drugiego człowieka. Poezja wyczulona na świat zewnętrzny, na drugiego człowieka jest zaangażowana z natury, w takim ujęciu. 
Nosiłem nawet przekonanie, że poezja jakoś tam chroni człowieka przed byciem ludożercą. No i w zasadzie mam je do dzisiaj, ale jeśli okaże się, że Nohavica po napisaniu wszystkich świetnych rzeczy faktycznie został miłośnikiem rasowo czystej Europy, jedynym sensem pisania pozostaną zawrotne sumy, jakie się na tym zarabia. 

W sprawie sprzedaży trzeciej książki mozna pisać na jotradwanski@gmail.com