środa, 30 stycznia 2013

Smuga cienia

Manie dziecka czytającego (no, literującego w każdym razie) to początek końca niezbędności, a koniec początku zbędności rodzicielskiej. Z własnym czytaniem kończy się konieczność tatusia/mamusi z książką, zaczynają się własne światy po swojemu odkrywane, traumatyczne, piękne i nie do końca rozumiane, niewytłumaczone, bo i przez kogo, i tak już resztę życia, no. Zaczynam patrzeć na tylne, czerwone lampy pociągu, który miał być opóźniony o półtorej godziny, a świnia przyjechał po czterdziestu minutach pod naszą chwilową nieobecność.
Z bardziej przyziemnych nieszczęść - Haniołek czyta nagłówki, a ja muszę resztę. I tak muszę czytać rzeczy, których bym nie przeczytał i dobrze. Przeczytaliśmy np. całą historię o szwedkiej sprzataczce, która porwała pociąg.

Kto nigdy nie chciał porwać pociągu, niech się wstydzi do obiadu.

Już ją widzę. Młoda dziewczyna, sama nocą w pociągu. Sprząta. jest tylko ona, ciemność i tory, tory, które prowadzą nad morze, bo wszystkie tory prędzej czy później prowadzą nad morze, w Szwecji zwłaszcza. Sprząta stanowisko maszynisty. W pewnym momencie wyciera wajchę od prędkości. I zatrzymuje rękę. Z początku nie wie, co robi, ale lekko ją przesuwa. Dwieście ton drga i powoli, cichutko (jak na pociąg) rusza do przodu. Robi się miło. Rodaczka Ronji, córki zbójnika dociska wajchę do oporu. Przypadkiem znalazła sposób na wyrwanie się z czasu, przestrzeni i tego, kim się jest. Jest dziewczyną, która porwała pociąg, kimś, kogo nie było nigdy, czuje się jak chwilę po narodzinach, tylko że jest jej ciepło i nie zwisa jej kilometr pępowiny z brzucha. Pociąg jedzie coraz szybciej, ona coraz bardziej jest Tą, Której Nie Było, porywaczką pociągu, nowonarodzonym, wolnym, choć coraz szybciej się po torach toczącym bytem. Wreszcie i z torów się wyzwala, nie wyrabia na zakręcie i wbija się w dom wielorodzinny w kacie wolności całkowitej, choć nie wykluczam, że dla mieszkańcó domu dość kłopotliwej.
Piękne w sposób ocalający w tę jakże chujową zimę.
Ale kiedy Starszaki domagały się lektury całego artykułu, musiałem ulec i przeczytać całość. Okazało się, że kobitka odchyliła fotel motorniczego, który zapomniał wyjąć kluczyki (wiedzieliście, że pociągi też mają kluczyki i dziurki od nich? Co widać przez dziurkę od kluczyka w pociągu?), fotel wdusił dźwignię, sprzątaczka wpadła w panikę i uciekła do wagonów, porzucając kabinę pędzącą i nie ciągnąc w strachu wielkim za hamulec awaryjny.

Kolejna piękna baśń poszła się paść.



A pociąg kiedyś i tak porwę.

Dzyndzel


Za górami, za lasami,
żyłą sobie księżniczka samotna
jak dzyndzel od przyczepy.

Franek.


Pracuję nad przekładem. Ale to hermetyczna poezja. Tylko osoba z dusza wrażliwego traktorzysty może wniknąć w jej świat.

wtorek, 29 stycznia 2013

Ankieta-wyniki

Na pytanie: Czy jesteś za polskim Lwowem najwięcej padło odpowiedzi: ,,Jestem za szafą, bo jestem pająkiem''. Cieszy mnie to bardzo, tym bardziej, że zarówno ja, jak i Starszaki nie zabijamy pająków, a pajęczyny zamiatamy tylko niezamieszkałe i tylko w obliczu długotrwałej presji i ultimatum na wyraźną prośbę Mojej Dużo Lepszej Połowy. Pozdrawiam Was, bracia i siostry stawonogi.

My reprezentujemy Podkarpacie

Ja wiem, że 90 procent osób chcących zalegalizowania takich związków jest heteroseksualnych, i ta ustawa mogłaby im pomóc, chociażby w sprawach wspólnego dziedziczenia. Ale jest też te 10 procent, jeszcze trudne w Polsce do zaakceptowania, jak widać nawet po debacie. Dla mnie to nie był jeszcze ten moment, aby za tym zagłosować. Na dziś ja zdecydowanie nie akceptuję tych 10 procent. Nie chodzi o to, żeby nie mieli łatwiej w rozliczeniach, bo każdy obywatel ma takie same prawa i obowiązki. Ale my reprezentujemy Podkarpacie, a u nas to jeszcze bardzo odległe, żeby popierać mniejszości homoseksualne.

Poseł Piotr Tomański


Chciałbym, żeby w audycji Wszystko jest folkiem było więcej znośnej dla normalnych ludzi muzyki. Ale reprezentuję Podkarpacie. Chciałbym kiedyś nie musieć tłumaczyć, że nie będzie Zakopower. Nie, serio nie będzie Zakopower. Naprawdę nie będzie Zakopower. Nie, nawet nie mam  Zakopower. Chciałbym kiedyś powiedzieć - tak, mamy od metra Zakopowera. Golec uOrkiestra? Jak najbardziej. Brathanki? Czemu nie! Serio, chciałbym. Ale reprezentujemy Podkarpacie. Więc leci śpiew alikwotyczny i rosyjski folkmetal z kapelą Dzikowianie na zmianę. Reprezentujemy Podkarpacie. Zjedliśmy z czarownikiem wioski ostatniego misjonarza. 

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Андрій Бондар: До Батьківщини (Andrij Bondar - Do Ojczyzny ukr->pl)


Z okazji rocznicy Powstania Styczniowego. Okazuje się, że Polaków i Ukraińców łączy więcej, niż by się zdawało na pierwszy rzut oka.



До Батьківщини

Кінець століттю. Сто летальних літ
Минає, наче пісня популярна.
Вгризається в історії бісквіт
Манірна садо-істерична панна.

Я патос днів стражденних пронесу,
Сучасних сук покусуючи піхви...
Сніги лежать... Я втілюю красу...
Я єсть Едип, що покидає Фіви

Для тебе, о вітчизно дорога,
Моя Йокасто, вічно емфатична,
Під кайфом вічно, сонячно-буха
І сонно-планетарно-лунатична.

Я викрешу з базальтових сердець
Блошину дозу щирої любови...
І я зустріну радісний кінець...
І ти усмокчеш пару літрів крови.


Do Ojczyzny

Koniec wieku. Sto śmiertelnych lat
przebrzmiało jak piosenka popularna.
Wtyka nos w historyczny kwiat
Zmanierowana, sadohistoryczna panna.

Patos straconych dni  przywołam,
Współczesnych suk, kąsających pchły.
Śnieg leży… Ja piękno uosabiam,
Ja, Edyp, porzucający Teby

Dla ciebie, ojczyzno kochana,
moja Jokasto, zawsze empatyczna,
zawsze na haju, słońcem pijana
i senno-planetarno-lunatyczna,

ja wykrzeszę z bazaltowych serc
miłości tyle, co u pchły
i spotka mnie radosny kres
I ty wychłepczesz dobrą kwartę krwi.

niedziela, 27 stycznia 2013

Filolog is de niger of dis łerld.

Kuźnia fajną wystawę sprowadziła. Na otwarciu pograliśmy z Szymkiem, tzn. Szymek pograł, ja postukałem w bęben. Jak zwykle przy tego typu okazjach potwierdziło się, że jeśli jest jakiś powód, dla którego Pan Bóg nie wziął jeszcze żadnej komety i nie rozpirzył tego interesu w drebiezgi, to są to dzieci.

Pytanie zadane Justynie przez najmłodszych uczestników, a w którym chodziło o ustalenie, czy ja i Szymek jesteśmy Murzynami długo jeszcze będzie mi przywracało wiarę w ludzkość.


P.S. Ale potem, gdy sprawdziłem, ile na Podkarpaciu jest ofert pracy w wyuczonym zawodzie (nauczyciel polonista), to przecząca odpowiedź Justyny nie wydawał mi się już taka oczywista.

czwartek, 24 stycznia 2013

Człowiek renesansu

Idziesz i kurzysz naraz? Jesteś człowiekiem renesansu.

Nieodwołalnie i nieubłaganie wchodzę wiek, w którym klęska staje się chlebem powszednim mężczyzny, w którym co chwila coś odmawia posłuszeństwa, aż w końcu posłuszeństwa odmawia coś do życia koniecznego i szlus.
Trzeba się na to mentalnie przygotować. Trzeba powoli przyzwyczajać się do ograniczeń. Ale małymi kroczkami. Nie myśleć od razu np. o ważnych organach, zacznijmy od lajcików jakichś, od mózgu na przykład. Stańmy przed lustrem i powiedzmy sobie szczerze. A może ty, telymoku,  jesteś zwyczajnie głupi?
Bo jest od metra poezji której nie rozumiem,  na coraz więcej wierszy patrzę jak moje owce na pociąg. Tzn. oczywiście, gdyby ktoś mnie posadził znowu na pierwszym roku polonistyki i kazał napisać pracę roczną, to mając mobilizację w postaci perspektywy robienia prawa jazdy na transporter Rosomak od jesieni, skrobnąłbym parę stron. Umiem powiedzieć, o co chodzi w poezji cybernetycznej, umiałbym ładnie nawijać o dykcji honetoidalnej we współczesnej poezji polskiej w opisanych wyżej warunkach, ale tak na serio, to nie kumam. Czytam i czuję się, jakbym gadał  z kapryśną dziewuchą. ,,Coś ci powiem. Albo nie''. ,,Coś jest niehalo. Domyśl się, co''. Ale to nie to, że nie kuma wierszy w ogóle. Jak czytam na przykład Mirkę Szychowiak, to wiem, że dzieje się coś ważnego, że się z drugim człowiekiem spotykam tak, jak inaczej bym się nie spotkał. Ale nie wykluczam, że po prostu głupieję, dziadzieję i tetryczeję. Jestem człowiekiem renesansu!


*** (jedzie pegaz, jedzie) (pol-ukr)

Jedzie pegaz, jedzie
Jedzie pegaz, jedzie
Jedzie pegaz, jedzie
I udaje  traktora

Franek


Їде Пегаз, їде
Їде Пегаз, їде
Їде Пегаз, їде
І наслідуває тракторa

Франек Радванський

Mało który poeta może napisać o sobie już po stworzeniu pierwszego wiersza, że był tłumaczony na języki obce. A tylko jeden poeta może o sobie powiedzieć, że był tłumaczony już z wieku dwóch lat.

środa, 23 stycznia 2013

Андрій любка: Дегустація твоєї шкіри (переклад) czyli przekład


Burza komentarzy i szalejący licznik wejść po ostatnich postach pokazuje, że wrzucanie amatorskich przekładów współczesnej ukraińśskiej literatury pięknej okazało się dobrym sposobem na zarżnięcie tego bloga. Jako że chroni mnie to przed zarabianiem grubej kasy na reklamach na stronie, popadnięciem w uzależnienia od drogich trunków i luksusu w ogóle, kontynuuję tę drogę samozniszczenia za pomocą wierszy Andrija Ljubki.






дегустація твоєї шкіри

Ми дихаємо одним повітрям, хоча
Декілька сот кілометрів між нами. Маю надію,
Що ми п'ємо одне й те ж пиво.
Було би краще, якби ми читали однакові книги,
Подорожували в одному напрямку, разом входили у депресію
І виходили з неї, курили одну сигарету на двох,
Спали в одному ліжку: так, як колись.
Мені смертельно набридло кидатися в обійми інших,
Гріти інші руки, дихати іншим волоссям,
Кінчати у презервативи.

Хороша моя, я постійно думаю як ми могли б назвати наших дітей,
Я хочу від тебе дитину, гладити твій живіт, вслухатися
В нього, наче в улюблену музику, хочу зав'язувати
Твої шнурівки і купувати для тебе фрукти, хороша моя,
Я хочу разом з тобою прокидатися і засинати,
Користуватися однією електронною скринькою,
Присвячувати тобі вірші, хороша моя,
Я хочу, аби весь світ вимовляв твоє ім'я.
Я дуже далеко, тобто я майже поруч, тобто я майже в тобі,
Тобто, я — майже ти, я відчуваю, як вибухають
бульбашки твоїх поцілунків -- у мене від цього кровоточать
барабанні перетинки, я знаю, що дегустатори твоєї шкіри
зранку покинуть тебе, - від цього я починаю горіти і пити,
я чую твої стогони -- від цього я перестаю дихати.
Будь зі мною, народжуй мені, дряпай мені спину,
Чекай мене ввечері, розповідай смішні історії,
Клади на мене ногу під час сну, читай мої вірші першою,
Просто будь щасливою разом зі мною.
Ми з тобою неймовірно рідні, бо
Дихаємо одним повітрям.

Degustacja twojej skóry


Oddychamy tym samym powietrzem, chociaż
między nami kilkaset kilometrów. Mam nadzieję,
że pijemy to samo piwo.
Byłoby jeszcze lepiej, gdybyśmy czytali te same książki,
podróżowali w tym samym kierunku, razem wpadali w depresję
i z niej wychodzili, palili jedną fajkę na dwoje,
spali w jednym łóżku; tak, jak kiedyś.
Śmiertelnie mi zbrzydło rzucanie się w inne objęcia,
ogrzewanie innych dłoni, czucie innych włosów,
kończenie w prezerwatywę.

Dobra moja, ja ciągle myślę, jak moglibyśmy nazwać nasze dzieci.
chcę mieć z tobą dziecko, gładzić twój brzuch, wsłuchiwać się
w niego jak w ulubioną muzykę, chcę wiązać
ci sznurówki i kupować owoce, dobra moja,
chcę razem z tobą budzić się i zasypiać,
mieć wspólny mail,
poświęcać ci wiersze, dobra moja.
Chcę, żeby cały świat wypowiadał twoje imię.
Jestem bardzo daleko, czyli prawie obok, czyli prawie w tobie,
czyli – prawie tobą, czuję,
jak pękają bańki twoich pocałunków, od tego
krwawią mi bębenki, wiem, że degustatorzy twojej skóry
porzucą cię, od tego zaczynam płonąć i pić,
słyszę twoje jęki – przez to przestaję oddychać.
Bądź ze mną, urodź mi, drap mnie po plecach,
oczekuj wieczorem, opowiadaj śmieszne historie,
kładź na mnie nogę przez sen, czytaj pierwsza moje wiersze,
po prostu bądź ze mną szczęśliwa.
Jesteśmy niewiarygodnie bliscy,
bo oddychamy tym samym powietrzem.

wtorek, 22 stycznia 2013

Stypendium

Andruchowycz, Moskowiada. Przekład pi razy oko z ałdiobuka. Fragment pokazuje, że różne są języki, różne waluty, rózne czasy i rezimy, a problemy pysmennikiw wciąż te same. Mam nadzieję, że urzędnicy działu promocji podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego czytają tego bloga wnikliwie i wyciągają wnioski.


- Wasza Królewska Mość – zwracam się do niego z szacunkiem. – Władco i Prawodawco Rusi-Ukrainy, Wielki Książę Kijowski i Czernichowski, Królu Halicki i Włodzimierski, Panie Pskowski, Przemyski i Koziatyński, Herzogu Dnieprodzierżyńśki, Perwomajski i Iliczyjski, Wielki Chanie Krymski i Izmaelski, Baronie Berdyczowski, Obydwóch Bukowin, Besarabii, a również i Nowej Askanii i Kachowki Zwierzchniku, Czarnego Lasu Archiseniorze, Kozaków Dońskich, Berdańskich i Krzyworoskich Hetmanie i Obrońco, Hucułów i Bojków wszelkich puszcz Owczarzu, Panie całego narodu ukraińskiego z Tatarami i Pieczyngami włącznie, a również Wewnętrznej i Zewnętrznej Tmutorakanii Patronie i Pasterzu, Założycielu Przesławnego Rodu Tysiącletniego, słowem: Monarcho nasz Dumny i Dostojny, Wasza Miłość, czy nie zechciałbyś zapisać się złotymi zgłoskami w pamięci narodu i ludzkości?
- Chciałbym – Mówi Olelko Drugi. – Ale w jaki sposób?
- A w taki – odpowiadam – w jaki wszyscy królowie sławę wiecznotrwałą zdobywali.
- To może przez wojny? – pyta Olelko Drugi, zwieszając brwi swoje tysiącletnie i czoło marszcząc.
- Przez wojny to i dureń może, panie mój, i prezydent nawet.
- Czyżby przez prawa mądre i ustawy sprawiedliwe? – zgaduje Olelko.
- I to do dupy, Wasza Miłość, na to wariaci są albo posłowie w parlamencie – intryguję go dalej.
- No to przez żon i nałożnic liczbę skandaliczną, przez pijatyki huczne i bijatyki wielkie, przez rozkosze i obżarstwo nieposkromione i inne mało szacowne bzdury?
- I to nic nowego, Wielki Kniaziu mój, komuchów nie przebijesz – męczę go, jak mogę.
- To nie męczże mię i mów, w jaki sposób – trochę prosi, a trochę rozkazuje Olelko Drugi.
Sługa Malaj sprząta ze stołu ostatnie talerze, wazę z żywymi jeszcze, piszczącymi, niedojedzonymi ostrygami, puste butelki po małmazji i Keller-Geistrze. Sługa Etiopczyk wnosi natomiast świece w brązowych kandelabrach i hebanową szkatułkę pełną cygar najwyborniejszych gatunków. Ściemnia się. Z alpejskich łąk dolatują cudowne zapachy. Pod loggią szemrze fontanna albo strumyk. Dwa małe Murzyniątka wprowadzają ślepego starca-bandurzystę. My z królem palimy, a bandurzysta niemal niesłyszalnie trąca struny, siedząc na kamiennym stopniu obok reliefu przedstawiającego tańczącego fauna. Na niebie pojawiają się pierwsze gwiazdy.
- To gadajże, draniu, co mi chcesz naraić? – zaczyna pytać król rozdrażniony moim wieloznacznym puszczaniem kółek z dymu.
- Bądź, Wasza Miłość, cierpliwym i pobłażliwym – mówię. – Nie krzywdź nawet muchy gnojnej nikczemnej. W niedzielę odwiedzaj cerkiew, ale i o codziennej modlitwie nie zapominaj. Rozdaj majątek swój ubogim, uśmiechaj się do wdów i sierot, suk bezdomnych ubijaj. Myśl o czymś wielkim i pięknym, jak na przykład moja poezja. Czytaj poezję moją, jedz ciało moje, pij krew moją. Nadaj mi stypendium w, powiedzmy, markach niemieckich i poślij mnie w podróż dookoła świata. A za pół roku otrzymasz ode mnie, Najjaśniejszy, taki panegiryk czołobitny, że nad wszystkich monarchów cię wyniesie. A jeszcze za pół roku naród Ukrainy zażąda twego powrotu i wskutek szybkiego referendum wjedziesz do Kijowa na białym cadillacu. Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci: daj mi stypendium!
Ślepy bandurzysta coś tam gra, przygrywa. Woda gdzieś w dole, wśród wiecznie zielonego mirtu szemrze, ruszając w swą daleką podróż w świat. Niebo robi się coraz ciemniejsze.. Wśród gwiazd można już dostrzec nawet jakieś miasta bajeczne, pałace wysokie, kolumny, wieże. Ich widok tak wiele obiecyje, że chciałoby się rzucić między nie i, jak mawia poeta, choć trochę umrzeć.
- Bo nie ma nic bardziej dziwacznego, pokracznego i żałosnego jak dobra poezja, ale jednocześnie na całym świecie nie ma nic bardziej niezbędnego, znaczącego i potrzebnego jak ona, Wasza Przeukraińskość. Zwróć proszę uwagę na historie wszystkich narodów i zauważ, że tak naprawdę są historiami ich poezji. Zwróć też uwagę na historię małych narodów, takich, których jutro już może nie będzie. Zważ, kto komu bardziej potrzebny: królowie poetom czy poeci królom? Czy warci czegoś królowie bez poetów? Czy królowie z bożej łaski nie istnieją tylko dlatego i tylko po to, żeby wspierać z bożej łaski poetów?
Szumią platany w miodowych promieniach. Mrugają świeczki, dzwonią w monasterach, śpiewają idące dziewczęta. Nieznane wieczorne ptaki, a może nietoperze latają wokół loggii. Z dalekich gór dobiegają słodkie zapachy. Król dopija krystalicznego szampana z kielicha na wysokiej, masońskiej nóżce i mówi powoli, mądrze, dostojnie.
- A wiesz ty, jak po hiszpańsku będzie: „chuj”?

niedziela, 20 stycznia 2013

Андрій Любка: Головне -- дожити до вересня (ukr->pol)


Jak wkleiłem tekst oryginału, to mi google wyświetliło komunikat, że językiem tej strony jest ukraiński i czy chcę tłumaczenia. Wolałem zrobić to sam. Wczorajszy Ljubka po polsku, o:



Андрій Любка: Головне -- дожити до вересня

Головне -- дожити до вересня, дотягнути,
Не розучитися дихати, не збожеволіти.
Ходити нічними містами, наче заблукані душі, переходити
З однієї порожньої вулиці на іншу -- це наче розглядати
Старі фотографії, де поруч тебе померлі друзі,
Кидати недопалки у воду, раптом змерзнути, підняти голову й
Зрозуміти, що насправді дивишся вниз, що там так само
Ходять ті, кого ти колись втратив, так само мерзнуть, так само
Нервово курять, і така порожнеча між вами, і таке холодне повітря;

Головне -- дожити до осені, дихати,
Іноді плакати, бути як завжди сильним,
бути душею компаній, приязно всім вітатися, лише
іноді плакати, кусаючи губи, головне --
дожити до осені, не пов'язати мотузку в самотній кімнаті, не
збожеволіти, дихати, головне - не піти під воду, не відчути,
як тепла омана крові стікає шкірою;

Гоовне -- пережити ці ночі, можна:
Курити, читати, розбивати щось, різати, кричати, іноді
Плакати, лежати у теплому ліжку й знову плакати,
Знаєш,, без тебе: вони приходять вночі, говорять зі мною,
Сміються, я їх не бачу, знаєш, я чую музику, стогони,
Знаєш, без тебе все навколо -- фільм, і він чорно-білий;

Головне -- дожити до осені, чимось займатися,
Читати хороші вірші, кохатися з кимось, крім тебе --
Це лише втомлюватися, головне -- дочекатися осені,
Жовтого листя, спокою, щоб можна було знаходити на землі
Яблука, теплі і втомлені, як улюблена жінка,
Кохатися з кимось, швидко дихати, уявляючи постійно тебе --
Це найкраще, що в мене є.


Najważniejsze – dożyć do września.

Najważniejsze – dożyć do września, dociągnąć.
Nie oduczyć się oddychania,  nie zwariować.
Chodzić nocą po mieście jak zbłąkane dusze,
mijać jedna za drugą puste ulice tak, jak przegląda się
stare zdjęcia, na których umarli kumple są obok
i rzucają niedopałki w wodę. Poczuć chłód, unieść głowę,
zrozumieć, że tak naprawdę  patrzy się w dół,
gdzie tak samo chodzą ci, których kiedyś się utraciło, tak samą marzną, tak samo
palą nerwowo i taka pustka między wami, takie zimne powietrze.

Najważniejsze – dożyć do jesieni, oddychać.
Czasem płakać, być jak zawsze silnym,
być duszą towarzystwa, witać wszystkich przyjaźnie, tylko
czasem płakać, gryząc wargi, najważniejsze –
dożyć do jesieni, nie zacisnąć pętli w pustym pokoju, nie
zwariować, oddychać, najważniejsze – nie pójść pod wodę, nie poczuć,
jak ciepłe złudzenie krwi cieknie po skórze.

Najważniejsze – przeżyć te noce, można
palić, coś tłuc, ciąć, krzyczeć, czasem
płakać, leżeć w ciepłym łóżku i znowu płakać,
wiesz, bez ciebie oni przychodzą do mnie w nocy, mówią do mnie,
śmieją się, ja ich nie widzę, wiesz, słyszę muzykę, jęki
wiesz, bez ciebie wszystko jest jak film, czarno biały film.

Najważniejsze – dożyć do jesieni, czymś się zająć,
czytać dobre wiersze, kochać się z kimś, nie z tobą–
tak tylko żeby się zmęczyć, najważniejsze – doczekać jesieni,
żółtych liści, spokoju, żeby można było zbierać z ziemi
jabłka ciepłe i zmęczone jak ukochana kobieta,
kochać się z kimś, szybko oddychać, ciągle wyobrażając sobie ciebie-
to najlepsze, co może mi się przydarzyć.


sobota, 19 stycznia 2013

Na żywo, czyli z taśmy

Udawałem ja gimbazę, czyli szedłem przez miasto z włączonym odtwarzaczem, bez słuchawek. Ale zamiast polskiego hiphopa, jak tradycja napastowania przechodniów dźwiękami nakazuje, miałem Moskowiadę Andruchowycza. Cóż poradzić, słuchawek nie było, przechodniów prawie też, ale Moskowiada w audiobooku, w oryginale i to jeszcze przez samego autora czytana była jak najbardziej. 
Bo Andruchowycz czyta cudnie, jak diabeł stary brzmi, a do tego z ukraińską fonetyką czyta, choćby polskie przekłady zasuwał. 
W ogóle z czytaniem na żywca to jest tak, że dobrze czytający autor potrafi tekstowi dodać kilka poziomów wypaśności. Np. Adam Wiedemann - czytać lubię, ale bez przesady, a słuchać mogę i słuchać. Jak Wiedemann czyta, to się tekstem bawi, tekstowi się dziwi, czytanie jak nową, ciekawą zabawę traktuje. Gitmajonez. 
Niemniej w kategorii: poeci na żywca wszystkich bije, jak dla mnie, Andrij Ljubka. Chłopak czyta, a czasem z pamięci jedzie. Wierszy nie odczytuje ani nie deklamuje. On je tworzy na żywca. I to tak, że nawet jak dla nieukraińskojęzycznego audytorium czyta, ludzie rozumieją, o co cho. Polecam. 







czwartek, 17 stycznia 2013

Gwiazdy z dupy, reniferom lżej

Haniołek ma czasami coś do kogoś. Zwykle jestem w stanie dziecku wyjaśnić, że to bez sensu. Są jednak czasem argumenty, na które trudno odpowiedzieć.

Haniołek: Oni w ogóle nie używają wyobraźni!


Czytelniku, jeśli zdarza Ci się czasem nie używać jakiś czas wyobraźni, popatrz na renifery srające gwiazdami.


poniedziałek, 14 stycznia 2013

Ludzie i owce.

Pytają czasem ludzie, czy z tym pasterstwem to takie jaja w notkach biograficznych se robię, czy tak na serio. I patrzę ja w bloga, patrzę i widzę, że o drumli czasem jest, nawet i kobyła bywa bohaterem literackim tej stronki, a o owcach ani słychu, ani widu. Nadrabiam.
Bo żeby nie było, trochę te notki dla jaj są, no. Ale jak czytam tysiąc dwieście siedemdziesiątą notkę wymieniającą periodyki, w których poeta/tka publikował/a i konkursy, w których laureacił/a, to mam poczucie bezsensu. Pism publikujących wiersze i konkursów jest na tyle mało, że wszyscy drukowali mniej więcej w tych samych miejscach i odbierali mniej więcej te same nagrody. I tak np. info o publikacji np. w Przeglądzie Powszechnym nie mówi mi nic, bo publikowałem tam zarówno ja, jak i np. Piotr Macierzyński. A info o pasaniu zwierząt zawsze coś czytelnikowi mówi, choćby i to, że wie, od kogo pożyczyć nożyce do strzyżenia w razie wu.
O, jakby ktoś chciał surowe runo, to niech się na wiosnę zgłosi. Wyrzucam, a szkoda.
No to po przydługiM wstępie, notka pasterska. Idę ja po zwierzęta na wybieg, patrzę, a tu owca się okociła. Stoi sobie małe jedno w śluzie po uszy, z owcy łożysko zwisa, no takie klimaty jak w Obcym trochę. Biorę uwiąz konia w jedną rękę, owieczkę pod pachę i idę do stajni.  A owca nic, głupieje, kręci się w miejscu, z którego zabrałem małe i nie wie, co ze sobą zrobić, chociaż małe meczy i w ogóle. W końcu pies ją zagania, ja kucam, żeby mogła zobaczyć, gdzie małe jest i idzie już z nami.
Tutej mała uwaga: owca żyje w dwóch wymiarach. No w trzech, jeśli postrzega jakoś czas. Ale jak coś nie jest na poziomie owczego łba, nie istnieje. Już któryś raz przekonałem się, że jagnię wzięte na ręce, dla matki znika całkowicie. Tak jakby ktoś przeniósł człowieka w czasie, o. Podróż w górę jest dla owcy tak niepojęta, jak dla nas podróż w czasie. Bo owca nie może spojrzeć w górę, łba nie jest w stanie tak zadrzeć. Umiejętność patrzenia w niebo to coś, co odróżnia ludzia od owcy.






No i może jeszcze to, że mała owca tuż po urodzeniu wygląda słodziutko, a ludzie, sorry, jak kosmici trochę.

środa, 9 stycznia 2013

Zmiany z dupy strony

Świat się zmienia. Minął niezauważony rok Korczaka, weszliśmy w rok Tuwima, który ma szansę być bardziej zauważony, dzięki jego dupie. Tą dupą Łódź otwiera oczy niedowiarkom, ta jaśniejąca brązowa (w znaczeniu materiału tylko, na szczęście) dupa oświetla nam kierunek, w jakim powinna zmierzać monumentalistyka kolbuszowska. Korczak nie miał szans, bo nie pisał o dupie, a o dzieciach. Tuwim ma szanse, ale jest ryzyko, że będzie się ludziom kojarzył z dupą wyłącznie tak jak Tischner z prowdą, całą prowdą i gówno prowdą.

Tymczasem w Puszczy Sandomierskiej po staremu. Podobnie jak tysiąc lat temu Lasowiacy suszą tytoń na własne potrzeby. Zima.


wtorek, 8 stycznia 2013

Podsłuchy, zachwyty.



Podsłuchuję. Po paciorku dziękujemy ze Starszakami Panu Bogu za różne rzeczy. A że dziękujemy na głos, to podsłuchuję, bo nidyrydy inaczej. To dziękowanie to między innymi zresztą po to, żeby się więcej o Starszakach dowiedzieć.
Hania ostatnio dziękuje m.in.  za to, że Tekila stoi w stajni i nikt jej nie ukradł. Trygławie i Swarogu, gdybyż byli jeszcze koniokradzi (koniokradowie?), wybór drogi życiowej byłby prosty. Ale nie o tym miało być.
Franek dziękuje za rzeczy różne. Za choinkę, za pokój (nie to, że już jest hipisem, chodzi mu o ściany, ale pracuję nad tym), ostatnio dziękował za to, że ma wspaniałą kołderkę.
Warto było zacząć tę tradycję dziękowania choćby tylko po to, żeby tego posłuchać, tych zachwytów takich, żeby się pouczyć. Na jakimś etapie człowiek się oducza zachwytu, tak mi się wydaje, mniej lub bardziej skutecznie. Znam ludzi niezdolnych do przeżywania zachwytu, a przynajmniej do ujawniania się z tym. U dorosłego zachwyt jest czymś podejrzanym, co jest ciekawe, bo rozczarowanie czy niesmak już nie. Zachwyt wymaga uzasadnienia, usprawiedliwienia i pierdyliarda asekuracji, niechęć - nie. Kto nie wierzy, niech popaczy do internatu. Co ciekawe, na jutubie gdy anglofoni wrzucają filmiki z amatorskimi filmami z muzyką, anonimowi, obcy ludzie zwykle ich wspierają, , polonofoni - wręcz przeciwnie. Co jest? Czyżby anglofoni mieli wspanialsze kołderki od nas?

sobota, 5 stycznia 2013

Eginald Schlattner, Czerwone rękawiczki

Gdy umarła Szymborska, pomyślałem od razu o Tomaszu Pułce. Gdy z kolei kilka miesięcy później  umarł Pułka, pomyślałem o Szymborskiej. Gdy natomiast Michał Rusinek ogłosił testament Szymborskiej, wiedziałem, że ścisk dupy ogólnokrajowy będzie straszliwy, jak to przy (wszystkich dwóch) dużych nagrodach literackich w Polsce. Wszak nie od dziś wiadomo, że Nike przyznaje światowe żydostwo, gejostwo i cyklistostwo wszystkim, z wyjątkiem Jarosława Marka Rymkiewicza, który dostał dla zmyły.
Niemniej ścisk dupy z okazji stypendium im. Adama Włodka i nagrody ufundowanej przez Szymborską mnie zaskoczył. Ludziom dupę zaczęło ściskać prewencyjnie, co stanowi ciekawy przyczynek do historii ścisku dupy i wyskakującej guli w Polsce.
Swoją drogą, ciekawym, ilu rozdzierających szaty krytyków Szymborskiej miałoby odwagę podpisać np. list 59. Nie teraz, ale wtedy, w latach '70. Ciekawym wielce.
Tutaj dochodzimy do bohatera tej notki, czyli Eginalda Schlattnera, autora Czerwonych rękawiczek. Autor jest rumuńskim Niemcem. W latach '50 był więziony przez Securitate. Złamany donosił na niemieckojęzycznych pisarzy. Swoje uwięzienie opisał po latach ponad czterdziestu w Czerwonych rękawiczkach właśnie. Książce, która, jak mi się wydaje, nie mogłaby powstać w Polsce. Schlattner nie usprawiedliwia się. Nie ma też w książce martyrologii, autor nie wystawia nam zdemolowanej paszczęki z tradycyjnym nad Wisłą wybili, panie, wybili. Nic z tych rzeczy. Dostajemy za to bardzo rzeczowy opis psychiki człowieka, który wydaje przyjaciół. Nie ze strachu przed dalszym biciem, decyduje się na współpracę, bo przejmuje światopogląd przesłuchujących, przechodzi autentyczną przemianę, z Pawła staje się Szawłem, z wychowanego w Hitlerjugend rumuńskiego Sasa staje się budowniczym socjalistycznej Rumunii. Opowieść o rodzeniu się tej wiary w więzieniu jest fascynująca. Do tego czytelnik dostaje opowieść o komunistycznej, wieloetnicznej Rumunii. Trochę z Barei, trochę z Kafki, a jeszcze trochę z Vincenza i Baśni tysiąca i jednej nocy. Cyganie, Żydzi, Rumuni, Niemcy, węgierscy arystokraci, wszystko wymieszane i wrzucone w absurdalną Historię i absurdalne historie. Dobre, i jest w bibliotece. Tzn. będzie, jak oddam, czyli niebawem.

piątek, 4 stycznia 2013

Recycling


elementem łączącym kulturę ludową z kulturą pankową jest wszechobecny duch DIY i obsesyjne wręcz unikanie marnotrawstwa. Nic nie może się zmarnować, wszystko zostanie użyte powtórnie. Z ołtarzem na Boże Ciało włącznie czy inną dekoracją pierwszokomunijną. 




czwartek, 3 stycznia 2013

Szczepionka na paranoję


Babcia może czytać już tylko wiersze. Brzmiałoby to bardziej poetycko, gdyby nie to, że chodzi o wylew i o to, że wiersze zajmują umysł, nie męcząc oka tak jak choćby notka o wypadku  samochodowym czy ogłoszenia drobne.

Jak się widzimy, a widzimy się rzadko, podpytuję o rodzinną historię, tej śląskiej ćwiartki. W te święta doszedłem do ładu z pradziadkiem Koniecznym. Powoził u zarządcy majątku księcia pszczyńskiego w Studzionce. Miło, bo której gałęzi drzewa genealogicznego człowiek się nie chwyci, dochodzi do czegoś końskiego.

Ale w historii śląskiej ćwiartki mojej rodziny jest cóś jeszcze, śląskość tej historii skondensowana. W opowieściach babci nic nigdy nie było jednoznaczne, nic też nie było heroiczne. Od 1939 roku wszystkie historie rodzinne były tragikomiczne. Kiedy byłem małym chłopcem (hej!) nie rozumiałem tego kompletnie. Pytając babcię o wojnę miałem nadzieję na opowieści bardziej zbieżne z tym, co było w szkolnych podręcznikach. Wiadomo. A tu lipa z miodem. Widzę jak chłopy ze wsi Koniecznych jadą do punktu mobilizacyjnego i zanim tam docierają na swoich rowerach, na miejscu już są Niemcy i chłopy na obiad wracają z wojny do domu. Jak Prusak urządza szkołę i zamiast męczyć polskie dzieci, gra na skrzypcach, bo lubi, a jak się go poprosi, zapomina o Bożym świecie i o lekcjach tyż. Jak wszyscy mężczyźni idą do Wehrmachtu, gdzie albo zwiedzają wszystkie fronty w różnych mundurach (bo to zawsze się uda trafić do dobrej niewoli i przejść na stronę wroga we Włoszech, Afryce czy Francji), albo kombinują, jak nie dać się zabić (,,człowiek tylko tę głowinę chował, żeby jakoś przeżyć'' - wspominał pradziadek pytany o to, czy zabił jakiegoś Ruska), albo giną zupełnie bez sensu za Vaterland, który przydzielił im trzecią kategorię volkslisty. Nawet jeśli pojawiają się akcenty heroiczne, to wszystko w nich się miesza. Wujek babci trafia do Oświęcimia za sabotaż. Wiezie wóz pełen wapna i wpada do rzeki. Wapno truje ryby i w ten sposób sabotaż godzi w gospodarkę III Rzeszy. Ślązacy deklarujący polskość twardo przez całą wojnę tuż po niej wyjeżdżają jako zadeklarowani z dziada, pradziada Niemcy. Ślązacy, którzy wrócili żywi z frontu wschodniego albo ruskiej niewoli zostają w Polsce, która ich poświęcenia, co zrozumiałe, docenić nie chce.
We wszystkich tych historiach brakowało i martyrologii, i bohaterstwa, byli za to ludzie wieki całe tkwiący między młotem a kowadłem, próbujący się z całej tej kołomyi historycznej wymiksować, z różnym skutkiem. Czasem dobrym. Babcia jeszcze za życia Stalina odmówiła niesienia jego portretu. Nie szło o ideolo, a o to, że pradziadek Konieczny (który Stalina na własne oczy widział swoją drogą, ale to temat na inną historię), był zagorzałym piłsudczykiem i by jej tego nie wybaczył. Babcia zamiast zrobić Rejtana zrobiła mądrze. Przekonała naczelnika poczty, że jest za niska na Stalina. Że Stalina to powinien nieść ktoś większy, a nie babina mająca  metr pięćdziesiąt w chustce. Po prostu nie wypada. Stalina niech weźmie ktoś wysoki, a ona to może ewentualnie kogoś mniej ważnego. W końcu nic nie niosła.

Śląskość jako odporność na paranoje zbiorowe, to mi z tych historii zostało w uszach. I wysoki trójkąt samogłoskowy, o.






wtorek, 1 stycznia 2013

Hadra!



Z nowym rokiem, z nowym początkiem i w ogóle z nową, przystającą do stanu rzeczy nazwą Hadra:





Scenariusz, reżyseria, zdjęcia, animacja i bębny: Szymon Węglowski. 
 Śpiew: Natalia Małodobry. 
Flet, drugi głos: Justyna Piekło
Bas: Janusz Radwański
Głos korzenny: Anna Marek z Dzikowca
Realizacja nagrania i błogosławieństwo ojcowskie: Jarosław Mazur. 

Żaden chmiel nie ucierpiał w czasie kręcenia filmu ani nagrywania muzyki.
Komentarz Haniołka: 
O, jedno się urwało. O, idzie. O, czyjeś stopy. O, ta ładna dziewczynka. O, wianek jej spadł. A dlaczego ta szyszka jest wszędzie? 
Od śmierci Zygmunta Kałużyńskiego nie słyszałem równie rzeczowej i sensownej analizy filmu polskiego.