Pani prof. X siedzi ze swoją psiapsiółką, dr Y i radzą o czemśtam, uczonym zapewne. Musze się przed frontem pluton u egzekucyjnego w składzie babskim z czegośtam tłumaczyć. Romantyczna wersja byłaby taka, że nie mogę jechać w Beskid Niski robić badań teraz, tylko latem, bo mi się syn urodził. Ale wersja realna była pewnie taka, że nie uporałem się na czas z jakimiś administracyjnymi pierdołami typu odfajkowanie jakichś straszliwie ważnych godzin czy złożenie podania o pozwolenie na oddychanie w obrębie uczelnianych budynków lub Królewskiego Stołecznego Miasta K. w samej jego cesarsko-królewskiej osobie, ale też z powodu synowego porodu.
No to się tłumacze. Pani prof. X łaskawie się zgadza, po czym rzuca wybornym żarcikiem ,,Ale trzeciego chyba nie planujecie''. Po czym następuje wspólny rechot X i Y.
Tego rechotu nie zapomnę nigdy.
W sumie nie wiem, czemu. W końcu cały tzw. trzeci stopień studiów piąty już rok jest jednym wielkim pasmem szarpaniny z wielkim, bezrozumnym administracyjnym stupokojowym i stubiurkowym debilem, przetykanym (pasmem, nie debilem, oczywiście) spotkaniami z mądrymi ludźmi. Nawet takie kurioza jak zdanie mgr Elżbiety Barszczewskiej, starszego referenta administracyjnego ,,Ja wiem, że to absurd, ale takie są przepisy'' wspominam nawet miło, jako anegdotę dobrą do piwa lub opowiadania w pociągu, o ile oczywiście nie jedziemy ze sztudenciakami ze słuchawkami srajfonów na uszach.
Może chodzi o to, że jako osobowość neurotyczna biorę takie duperele za wpierdalanie się ciągnikiem marki Białoruś w moją sferę intymną.
A może chodzi o to, że to był zwykły seksistowski tekst dyskryminacyjny. Jakoś czuję, że studentce-matce prof. X by czegoś takiego nie powiedziała, bo matka jest w Polszcze świętością i słusznie, bo jest tylko jedna i sratatata, a poza tym równouprawnienie, dżender i inne wytrychy. Studentowi-ojcu już można pojechać, ojcu można, ojciec, który chce się zajmować dzieci to po prostu chłop z fanaberiami, które można mu wybijać z głowy.
To był pierwszy raz. Do tego momentu jako chłop byłem dyskryminowany jak reszta chłopów - czysto kulturowe. A to miganie się od wojska czy upokarzająca komisja poborowa, a to funkcjonowanie w kulturze przemocy, w której bije się mężczyzn bądź wywiera na nich presję, żeby bili - ok, to mnie nie ruszało jakoś, bo to dzieliłem z innymi chłopami.
Ale w sytuacjach dyskryminacyjnych jako ojciec chłop jest sam, przeciwstawiony zdychającemu patriarchatowi, rechoczącemu matriarchatowi i pierdyliardowi głupich instytucji.