wtorek, 23 grudnia 2014

Tu jest moja ojczyzna

Jakby kto pytał, to moja ojczyzną jest język, w którym możliwe są dialogi:

-  Bjecie świnię?
- Tak, ale tylko pół.


Oraz:

- Wie pan, te dekoracje świąteczne jak nie ma śniegu... To wszystko wygląda, jak na, za przeproszeniem, Florydzie.

czwartek, 18 grudnia 2014

Ołeh Łyszeha 1949-2014


Ołeh Łyszeha - poeta, dramatopisarz, tłumacz. W 1968 na ostatnim roku studiów wyrzucony z Uniwersytetu Lwowskiego za przynależność do nieformalnych kół artystycznych. Karnie trafił do radzieckiej armii. W latach 1972-1988 objęty całkowitym zakazem druku. Zmarł 17 grudnia.

Wiersz 212

Tak wiele supergwiazd zarosło oczeretem...
Gdzieś tam Tom Jones
Śpiewa o zielonej trawie.
W taką noc księżycowymi borami
wodzą korowody opieńki
przyprószone cynamonem...
Jak ja bym chciał puścić się znowu
tym czumackim szlakiem z powrotem
przeorać jeszcze ciepły pył...
W taką noc
Otwierają się największe operowe teatry -
dla tych, co na morzu, dla tych, co nie śpią
Ella Fitzgerald
smaruje się niebieską gliną -
nie przepadniemy w tym świecie!
Nigdy, nigdy się nie zasmucimy
Całkiem jak drzewo pochylone nisko nad wodą.

czwartek, 11 grudnia 2014

Krańce cywilizowanego świata, czyli Gorzów Wielkopolski

Patrzcie państwo, jak to się dzieje, znam tylu mądrych, oczytanych, inteligentnych ludzi, a jak przychodzi co do czego, to robio imprezy takie co się wiersze czyta poza granicami cywilizowanego świata, na przykład w Gorzowie Wielkopolskim. Loboga, przecież tam się prawie dobę jedzie. Dzicz i krańce cywilizacji. 


piątek, 5 grudnia 2014

Domowe sposoby zwalczania egzystencjalnej paniki


Mieszkam ci ja pod Kolbuszową, która jest pod Rzeszowem, które jest na Podkarpaciu, które z kolei jest pod Syberią. Na co dzień mi z tym dobrze, wiecie, wstajesz rano, zakładasz walonki i uszankę, wilki jedzą ci z ręki, harmonia z naturą dwurzędowa, szamanizm syberyjski i rzeszowska komunikacja miejska. Ale czasem trochę szkoda, bo są na świecie miejsca, gdzie so jakiejsi środowiska lyterackie, w których jest cieply, bo zawsze masz kolegów, którzy poklepią cię po plecach i w miarę wiarygodnie będą symulować przeczytanie twojej książki. Wiemy o co chodzi. A jak jest, to wiadomka. Chłód i halucynacje z niedożywienia.

Ale w sumie, jak paczam na ostatnie najgłośniesze dyskusje okołoliterackie w Polszcze (Kaja Malanowska, Karpowicz& Dunin i ostatnio Pola Dwurnik) to się zdecydowanie cieszę, że mieszkam tam, gdzie mieszkam i przed chałupą nikt mnie nie spyta, co o tem myślę, bo musiałbym powiedzieć, że gówno, a, zwłaszcza w Adwencie, staram się nie mówić brzydko częściej niż jest to niezbędnie konieczne.

Chociaż niekoniecznie. Pola Dwurnik pisze, że mocne chwycenie blatu stołu to dobry trick przy ataku paniki., bo człowiek chwyta się czegoś konkretnego i realnego. I tu bym polemizował. Akurat przy ostrym ataku egzystencjalnego lęku zdanie sobie sprawy z tego, że wszystko jednak się dzieje nie dość, że naprawdę, to jeszcze nieodwracalnie to nie jest to, czego człowiekowi trzeba, serio. Może zaszkodzić, nawet zabić albo coś jeszcze gorszego. Nie, patent jest inny: trzeba pomyśleć o czymś maksymalnie odrealnionym. W razie takiego nagłego przerażenia myślimy sobie na przykład o jednorożcach. O wesołych jak nie wiem co jednorożcach latających po niebie i srających tęczą. Albo jeszcze bardziej hardkorowo: o jakiejś alternatywnej Polsce, w której o pisarzach mówi się tylko w kontekście ich książek. Pomoże.

Pozdrawiam, Wujek Dobra Rada.

czwartek, 4 grudnia 2014

Święto nieodległości

Czasami myślę, że dobrze byłoby zacząć biegać. Bo to, wiecie, wszędzie bieganie promują to całe bieganie, to może by tak? I zawsze jak pomyślę coś równie głupiego, dzieje się coś, co sprawia, że odmyślam. Na przykład koń wyłamuje żerdź i ucieka, a ja biegnę, biegnę, na siagę bez pola. I o zmierzchu znajduję, łapię, prowadzę, wybiegany jak stu hipterskich joggerów. Kiedy mijamy jabłoń na miedzy patrzę, a tam siedzi nie kto inny, a biały kruk.
- No cię chłopie nie było a nie było - mówi.
- Wiesz jak jest - tłumaczę.
- No niby wiem. Ale pamiętasz, miałeś brać się tylko za sprawy przegrane. Sprawy wygrane nie wymagają niczego, bo są wygrane. A przegrane - sam wiesz.
- No wiem. Ale czy to jakaś różnica, za jaką ludzką sprawę się biorę?
- Touche - mówi kruk i się zasępia. - Wszędzie klęska.
Robi się niezręczna cisza, koń tylko grzebie nogą, bo trochę zimno i można byłoby już iść do stajni.
- Ej no dobra, ale ja nie w ty sprawie do ciebie - przerywa kruk.
- Mów i lecimy, bo pic straszny ciemno się robi.
- Trzecią książkę z wierszami byś złożył, typie jeden.
- A może i by złożył - mówię paczając w czubki gumiocy moich na grudzie grudniowej zmrożonej. - Ale tytuł jakiś, tytuł musiałbym ogarnąć.
- Tym się nie martw, biorę na siebie - rzekł kruk, robiąc skrzydłem gest, jakby chciał uderzyć się w klatę pięścią, której nie miał z oczywistych powodów. - Tylko tyle? Jak tak, to ja spadam.
- Czekaj. Patronie inicjacji i przewodniku, ciężko mi. W prawej ręce mam kantar z półtonowym koniem w środku, a po lewej stronie serce też pi razy oko podobnej masy. Jestem stary i głupi.
- No i co ja ci poradzę? Lepiej nie będzie.
- A jak będzie?
- Jak zawsze będzie.
- Czyli jak?
- No jakoś - rzucił kruk na odlotnym. A my z koniem poszliśmy w swoją stronę. Szliśmy, a w domu czekał już Franciszek, który powiedział: ,,Kiedy idziemy na to święto nieodległości"? ,,Dzięki, kruku - mem pomyśloł. - ale dzieci moglibyśmy w to nie mieszać".



poniedziałek, 1 grudnia 2014

Ołeksandr Irwanec' - Czumak Hokkaido.

Jurij Andruchowycz napisał wiersz o kozaku Mamaju na Jamajce, który kiedyś przetłumaczyłem. Kiedy więc trafiłem na wiersz Ołeksandra Irwanca Czumak Hokkaido, nie mogłem nie spróbować. Słówko czumak trzeba było zostawić w oryginale - jest nieprzetłumaczalne. Czumak pogania woły w celach handlowych i występuje w licznych piosenkach i innych przejawach folkloru ukraińskiego, więc musiał zostać sobie w tytule. Czego sobie i Państwu życzę. A teraz - do roboty.


Ołeksandr Irwanec' - Czumak Hokkaido

Wspominając Jurka i jego Jamajkę

O jakże wołku-san drogi Ziemia podobna  do placka
A ileż sensei krętorogi na placku tym zamieszania
Z tej strony - Kuryle ryła, z tamtej – Alaska laska
A obok z fal i piany Korea się wyłania
Ja marzę tu o Sachalinie (choć na co on nam w ogóle)
I wcieram wazelinę w czyrak za kolanem czule.

Aborygenki tutejsze tak dziwnie się zowią – „gejsze”
Jak śliwy są czarniawe, barwy brzoskwinnego puchu
I zwyczaje też tutaj dziwne (choć owoce znacznie tańsze) –
Skoczyłby z którą w bambusy, lecz w głowie im tylko seppuku
Otóż popijam tu sake z polpotowcem i maoistą
Byłyby fajne chłopaki – kumple w Szerokim Ługu
Łykniemy i, bywa, zwiduje się, żeśmy gdzieś w stepie czystym
Budzę się i patrzę, a tu prefektura Hyōgo


W gardle mi staje już ryż i ta ich mętnawa sake
Żujesz surową rybę, a myślisz o warenyku
(W smaku to całe sake jak twoje, wołku, ślozy)
Wszystko bym teraz oddał za buraczankę w przełyku

A noc wokół azjatycka, wyniosła i tajemnicza
Tylko patrzeć, jak skądś wyleci jakaś w kimonie karamba
Wykrzyczy gardłowym głosem ochrypłe swe hieroglify
Sieknie między oczy piętą – i koniec, wołku, i amba.

sobota, 29 listopada 2014

Dżinga lasa - najlepsza płyta Hadry

Cała płyta Hadry jest do posłuchania TUTEJ ŁO (TRZA SE KLIKNĄĆ, INACY NI BEDZIE). To zdecydowanie najlepsza płyta naszej kapeli. Słuchojta, bo, przynajmniej w tym roku, lepszej nie będzie. 

A tutaj teledyks. Kinematografia lasowiacka kontratakuje. 


piątek, 28 listopada 2014

Олександр Ірванець: КОРОТКИЙ ВІРШ ПРО КІНЕЦЬ СВІТУ (Ołeksandr Irwanec' - Krótki wiersz o końcu świata)



Koniec listopada. I komentarz do niego. Zza Sanu przyszedł.


Krótki wiersz o końcu świata

A jutro będzie po prostu dzień
Zwyczajny dzień o nazwie „ostatni”
na tym świecie, też ostatnim, gdzie
My, razem – jednostajni jak w stajni.

Gdzie wszystko ostatnie, tam nikt o tym
nie wie, bo i nikt nikogo nie informuje
Nie mielą młyny, nie biją młoty
i nikt z przechodniów miar nie zdejmuje

na to, w końcu też ostatnie, ubranie
Więc widocznie nadzy pójdziemy w kolumnach
Tą drogą, co w niebo – bez celu, bądź gdzie
Tylko gałązki palmowe trzymając w dłoniach

środa, 26 listopada 2014

Operacja antypolska - recenzja

Taka sytuacja. Księgarnia. Szuka czegoś do czytania, może na prezent. Przechyla się trochę bez ladę i powiada:

- ,,Operacja antypolska"? To może być fajne.






sobota, 22 listopada 2014

Andrij Bondar: Majdan - życie albo śmierć.

Andrij Bondar napisał bardzo ważny tekst. W pierwszą rocznicę początku protestów w Kijowie Andrij Bondar opublikował tekst: Majdan - życie albo śmierć. Ni mom czasu na tłumaczenie całości, ale dużo rzeczy jest ważnych. Bondar analizuje zeszło- i tegoroczne wydarzenia. Wskazuje na kilka rysów Majdanu, które zadecydowały o jego sile. Podkreśla, że Majdan nigdy nie miał określonych politycznych liderów ani hierarchicznej struktury. Że nie był inicjatywą polityczną w tym sensie, że żadna siła polityczna nie przywłaszczyła sobie Majdanu, dzięki czemu razem stali tam ludzie najróżniejszych poglądów. Wreszcie, że Majdan był czymś więcej niż tylko protestem, że cały czas działał Otwarty Uniwersytet Majdanu, odbywały się spotkania autorskie, dyskusje, wykłady, nawet pod ogniem snajperów działała biblioteka i czytelnia. Ludzie chcieli nie tylko wolności politycznej - chcieli wolności myśli.
Wreszcie - nie szczędzi Bondar gorzkich słów nam, obywatelom Eurosojuzu. - Brak gotowości Europy na adekwatną reakcję na wydarzenia w Kijowie ujawnił się w bezwładności i niezgrabności biurokratycznej maszyny i polityce ciągłego dyplomatycznego upominania Janukowycza i udobruchiwania Putina. Natomiast Majdan pokazywał kły, rzucał koktajle Mołotowa, budował barykady i drżał na mrozie. Podejrzliwa Europa przymykała oko i wyszukiwała w Kijowie ksenofobów i faszystów, ciągle odkładając na później ważne decyzje - pisze Bondar. Kończy stwierdzając, że Majdan pokazał Europie, że europejskie wartości nie są dane raz na zawsze i nie są tożsame z państwem dobrobytu i bezwizowym ruchem, a z krwią, potem, połamanymi kośćmi i przestrzelonymi sercami. Na Majdanie, pisze Bondar, zaczęło się nowe życie kontynentu.

Kto chce całość po ukraińsku albo chce pooglądać zdjęcia, silwuple - TUTEJ

czwartek, 20 listopada 2014

Pierzasty wąż

Śniło mi się, że koń uciekł nocą i popędził gdzieś we wieś, że idę za nim, idę za śladami kopyt, wreszcie go łapię i przez ciemną drogę, pod nocnym kościołem za kantar prowadzę z powrotem.

Rano patrzę i rzeczywiście, drzwi stajni otwarte. Więc idę jak po sznurku, po śladach, po śnie do kobyły, co to, jak się okazuje, do sąsiadowego sadu uciekła spady późne żryć.

Rodacy z Puszczy, ostrożnie w nocy. Po okolicy lata sobie pierzasty wąż i zsyła wizje.

sobota, 15 listopada 2014

Pawło Korobczuk - Swiaszczena knyha hopowidań.

Jesień jesienią, wojna wojną, w tymczasem Pawło Korobczuk wydał tom opowiadań ,,Swiaszczena knyha hopowidań". Gdybym miał poszukać jakiegoś polskiego odpowiednika tytułu, po wielu bólach wybrałbym: ,,Święta księga dresstorii". Hopnyk to po ukraińsku dresiarz. Książka składa się z opowiadań o dresach ichniejszych właśnie, które się wcale od dresów rodzimego chowu nie różnią. 

O, weźmy początek jednego z opowiadań.

Wielu dzieciom rodzice dają podwójne imiona. No i tych obu ziomków też nazwali podwójnie: Iwan-Iwan. Trzeciego też. Nazywali jeden drugiego krócej, żeby się nie pomieszało: I-raz, I-dwa, I-trzy. Jak walc. 

Ziomki zawsze chodziły w półprzysiadzie , bo tak przywykly do siedzenia w kucki, że oduczyły się rozprostowywać kolana, niby skrzydła. W przyszłych pacach dyplomowych antropologów będzie można stwierdzić, że na przykładzie tych Iwanów odbyła się wsteczna ewolucja. Ludzie znowu ewolucyjnie podążyli w stronę płazów. Podążyli w półprzysiadzie. 

U nich był jeden mózg na trzech. Wszyscy, którzy się z znimi znali, zawsze dochodzili do wniosku, że w czaszce każdego z trzech Iwanów jest tylko jedna trzecia średniostatystycznego IQ. 

W dalszej części historii dowiemy się m.in., że dupa u Iwanów też była wspólna, więc zagrożenie dla tejże odczuwali jak jeden mąż. 

Miło było rzucić okiem i dowiedzieć się, że ze środkowoeuropejskich kataklizmów łączą nas również dresy, co dawno temu już stwierdzał Dezerter. 


czwartek, 13 listopada 2014

Życie jest afabularne



Franciszek dostał był balon w kształcie helikoptera z helem. Udało mu się nawet wmówić, że działko, które jakaś sirota projektująca zabawki musiała przyczepić to ruła do polewania pożaru wodą. No i fajno, mało jest rzeczy o porównywalnej do balonu na hel zajebistości.
Wracam ja do domu, a tu rozpacz. Balon uciekł i zatrzymał się na drzewie. Ok, mówię, się weźmie i ściągnie. Idę pod drzewo. A. A. Milne opisałby tę scenę tak.

Puchatek zadarł łebek do góry i im bardziej patrzył w górę, tym bardziej w górze balonik był. -Żeszkurwa - zamruczał Niedźwiedź o Małym rozumku. - Żeszkurwa żesz - wymruczał, układając nową mruczankę.

Ale tej sceny nie opisywał A.A. Milne, to było moje życie, w którym balon utknął na topoli, pi razy oko na wysokości drugiego piętra. Gałęzie zaczynały się mniej więcej dwa metry pod nim. Miałem parę metrów pnia bez gałęzi. Poszedłem do Mariana po drabinę długaśną i zmajstrowałem z gałęzi Przyrząd do Ściągania Balonów. I kiedy tak szedłem z tym majdanem całym, pomyślałem o tym, że jakbym się z tej topoli spierdolił,byłaby to śmierć piękna i godna. Zginąć przy ratowaniu dziecku balona z helem - mało rzeczy może być równie chwalebnych i dostojnych.
Potem jednak pomyślałem, że znając moje szczęście po prostu najbliższe miesiące spędziłbym zagipsowany w groteskowej pozycji w formie gipsowego projektu pomnika jakiegoś Puchatka na Kasztance.

Ale nie była to w końcu żadna fabuła, tylko moje życie. Balon ściągłem, a po dwóch dniach uszedł z niego hel, bo wiszenie wśród gałęzi to nie jest to, co balony lubią najbardziej. Bo życie jest afabularne i raczej śmieszne. Jak się o tym pamięta, to się nie zginie, do samej śmierci przynajmniej.

niedziela, 9 listopada 2014

Sekąt hęt.



Używam głównie rzeczy używanych, co ma ten plus, że jest ciekawiej. Przez moje życie przewijają się w ten sposób ciekawe postaci, jak tajemniczy Niemiec (Niemka?), który (która?) zostawił (wiła?) w mojej pseudoramonesce prezerwatywę (na szczęście niezużytą) na nową drogę życia kurtki. Albo niemiecki marynarz chodzący w koszuli za dwa zeta z demobilu, któren w tej koszuli (niebieska, z kołnierzykiem i mankietami) najprawdopodobniej z dala od morza wypełniał kwity na srajtaśmę na u-bootach czy innem tam. Albo Duńczyk o wikińskich personaliach Emir Muslim jeżdżący naszą starą mitsubishką rozbitą lata temu, rozrzucający pod siedzeniami dwudziestoorówki z książęcym, zgodnym ze swoim imieniem, gestem.

O Delfinie Tellier wiemy całkiem sporo, jak na pedantkę, która przez dziesięć lat starała się zostawić w samochodzie mało śladów. Że jeździła rzadko raczej to wiemy z małego przebiegu i sprzęgła do wymiany. Że z dziećmi na wycieczki, to poznajemy po kamieniach zostawionych w schowku w trzecim rzędzie foteli. Interesowała ją nowa muzyka, ale raczej nie dogadalibyśmy się co do repertuaru w długiej trasie - na płycie zostawionej w odtwarzaczu byłbym w stanie słuchać tylko Socalled, żydowskiego rapu.

W sumie pani Delfina zostawia tyle tropów, że odpalając silnik i zamykając drzwi, czuję się trochę jak gość, trochę nie u siebie, na obcych papierach, bez żadnych tłumczeń. W sumie, jak to zawsze w życiu.

piątek, 7 listopada 2014

Duchu drogi, gdzie są togi?

Jako pacholę klękałem w tym samym miejscu kieleckiej katedry, w którym klękał Żeromski. Z racji tegoż nawiedza mnie czasem jego duch. Mówi mi ostatnio: ej, ty, ciulu łysy, czego piszesz jakiegoś bloga zamiast machnąć wielopoziomową powieść będącą syntezą współczesnej Polski?

Ja wtedy odpowiadam: duchu, duchu, jakże tu pisać drugie ,,Przedwiośnie", jak synteza Polski współczesnej nawiedza mnie, jak nie przymierzając, Ty z każdej strony?

Dostaję Ci ja takie pismo o promocjach doktorskich i czytam w końcówce jego.

UWAGA!

Jeśli liczba doktorów przekracza liczbę tóg na wydziale - występujący w pierwszej kolejności promotorzy mogą opuścić aulę tylnym wyjściem, aby udostępnić togi oczekującym.






To się dzieje naprawdę, duchu.

sobota, 1 listopada 2014

List do Społeczeństwa w sprawie refleksji i zadumy.

Drogie Społeczeństwo, zwracam się do Ciebie rzadko, ale teraz zwracam się w sprawie ważnej, bo w sprawie mojego dziecka najstarszego. Otóż: martwię się o moją córkę pierworodną. Coraz bardziej mnie przypomina. Kończy moje zdania. Stroi żarty, które właśnie miałem stroić o ułamek sekundy wcześniej ode mnie. I wreszcie - zawiesza się i zamyśla coraz częściej. Formy i rozmiary jej roztargnienia są nie tylko coraz ciekawsze, ale i coraz bardziej podobne do moich. Kiedy ostatnio zaczęła się czesać szczotką do zębów z nałożoną pastą, nawet mnie to nie zdziwiło. Ja ją doskonale rozumiem.
Ja tak, ale nie wiem, jak to będzie z Tobą, drogie Społeczeństwo. Piszę zatem do Ciebie w tym dniu, bo, jak słyszałem, dziś akurat masz dzień refleksji i zadumy. W związku z tym tamujesz ruch na ulicach, depczesz sobie nogi na cmentarzach, kupujesz znicze z pozytywką i wsuwasz ciastka z dziurką pod cmentarnym murem. Jednym słowem, masz jeden jedyny dzień refleksji i zadumy w roku i literalnie Ci od tego odpierdala. Pomyśl zatem czasem o mnie i moim dziecku, którzy takich dni mamy w roku 365, zaduma i refleksja siedem na 24, bez przerw świątecznych, wieczny ostry dyżur mentalnego odlotu i bądźże dla nas cokolwiek wyrozumiałe.
Dziękuję. 

piątek, 24 października 2014

Jak być frajerem i wyjść z tego (mniej więcej) z twarzą


Trzydziestka to jest nie w kij pierdział, to jest, panie, czas rozliczeń i w ogóle. Mieszkanie na wsi zamiast w Warszawie i robienie nieopłacalnych rzeczy zamiast opłacalnych to był zasadniczo dobry wybór. Albo mechanizm racjonalizacji działa u mnie dobrze. 
W każdym razie, jasne, że jakkolwiek wygląda to wszystko na frajerstwo kalibru ciężkiego, to frajerstwem nie jest. Kłopot w tym, że wytłumaczenie tego wymaga kilkugodzinnego wykładu co najmniej. A co zrobić w razie spotkania jakiegoś znajomego pradawnego, który dokonywał wyborów odwrotnych i teraz śmiga po Tunezjach czy innych tam olinkluziwach? Jak nie wyjść na przegrywa ostatecznego i to na szybko w dodatku?

Jest na to sposób. Podpatrzyłem go u rezerwistów. Były bowiem czasy, gdy w pociągach jeździli rezerwiści, do których docierało w tej powrotnej drodze to, że ten system cały zarąbał im właśnie rok życia. I żebyż to jeszcze był ten rok z końcówki, w której człowiek mało co może a jeszcze mniej mu się chce. Nie. To rok najcenniejszy z tego kawałka życia, w którym wątroba jest niezniszczalna a siusiak niewybredny i na odwrót, a człowiek chce i może wszystko. I przemawiała przez tych chłopaków (o ile byli jeszcze w stanie artykułować, chociaż nie był to warunek sine qua non) mądrość jakaś przedwieczna, bo żal przez nich przemawiał. A żal jest zasadą świata. Nie woda, ogień, nie eter nawet, a żal właśnie. 

Tak więc w razie spotkania z takim znajomym czerpiemy z tej chmury żalu unoszącej się jeszcze w starych składach pociągów i pytamy:

- A w Przewrotnem byłeś?

Gdy delikwent mówi, że nie, przygważdżamy go ripostą nie do zbicia:

- To ty w dupie, kurwa, byłeś. 


Szach-mat. Odjeżdżamy w stronę zachodzącego słońca, nucąc, że godzina piąta, a minut, dajmy na to, trzydzieści. 




czwartek, 23 października 2014

Łydka, łydka


Pokrzykuję na dziecko. Bo nie zawsze można mówić łagodnie ,,Haniu, ale spróbuj inaczej". Ale nie pokrzykuję swoim zwyczajnym rozpaczliwym ,,Hania, buty!!!", o nie. Ustawiam sobie głos twardy a stanowczy, jaki podpatrzyłem u tych wszystkich instruktorów jazdy konnej. Oni mają tendencję do wydawania poleceń tonem pewnym i pozbawionym wahań, tonem kogoś, kto wie, gdzie przód, gdzie tył, gdzie góra, gdzie dół, gdzie dobro, gdzie zło, gdzie niegdysiejsze śniegi i konie z tamtych lat. I gdyby w tym języku specyficznym dało się powiedzieć coś innego niż ,,Łydka!", ,,Pięta w dół" albo ,,Zmiana kierunku przez środek!", dociągnięcie tego życia do samej śmierci byłoby piękniejsze i godniejsze.

Tak, Hania  weszła w ten okropny wiek, w którym człowiek zaczyna się uczyć jeździć na koniu albo robić inne takie rzeczy, które sprawiają, że człowiek dowiaduje się, że ma jakieś granice, poznaje je, a potem przekracza i wie, że rzeczy niemożliwe nie istnieją. Jeszcze. A ja z kolei jestem tatusiem tracącym monopol na robienie rzeczy nadludzkich. Na razie jestem jeszcze tatusiem, który wie trochę więcej i coś więcej umie, a już niedługo dziecko, które własnoręcznie robiąc koniem woltę zrobiło ku temu pierwszy krok, dojedzie do tego momentu, w którym jestem zgredem, co się nie zna na niczym i niczego nie rozumie.

Rozsiodłaliśmy konia. Każdy, kto jeździ, musi mieć obowiązki, więc kazałem jej umyć wędzidło. Stanąłem i patrzyłem, jak idzie do stajni z tym ogłowiem prawie tak dużym jak ona, jak się oddala.

czwartek, 16 października 2014

Jak se zrobić all inclusive



U nas na wschodzie dalej piździernik. Żurawie odleciały na południe, razem z nimi w piździec nieodgadniony wyfrunęła znaczna część sił życiowych z ludzi. Wszystko toczy się siłą rozpędu, ale jaki to tam rozpęd, panie. Gdyby nie równia pochyła, na której cały ten pierdolnik jest, dawno by się turlać przestało.
Frantiszek, pijąc herbatę z lipy, nabił sobie plasterek gruszki na szklankę i powiada:

Czuję się jak na plaży. Brakuje mi tylko plaży, słomki i parasola. 

Słyszą, jak mawia Swok Michoł, ciarachy jedne? Gdziekolwiek jesteście, żeby się poczuć jak na plaży, brakuje wam tylko plaży, słomki i parasola. Nie zapominajcie o tym.

środa, 15 października 2014

Rosjanie, Rosjanie, Rosjanie moi. Śmierci początek.



Coraz częściej Haniołek mnie wyprzedza. Nie da się jej na nic nabrać od tego pamiętnego dnia, gdy przekonałem ją prawie, że wisząc głową w dół automatycznie mówi się tak, że wszyscy słyszą słowa wypowiadane wspak. Coraz częściej też wie, w którą stronę skręci historyjka dorabiana jakiemuś kawałkowi kosmosu właśnie. Wie już, że zupa ogórkowa zawdzięcza swoje miano Iwanowi Wasilijewiczowi Ogórkowowi, poecie rosyjskiemu i dekabryście, zesłańcowi. Ogórkow żywił się na zesłaniu tylko kipiatokiem i ogórkami. Któregoś dnia zamyślił się, tworząc początek Eugeniusza Oniegina i ogórek wpadł mu do wrzątku. Rad nierad musiał zjeść, bo nic innego nie było. Wtedy zawołał do kumpli-dekabrystów, którzy spróbowali tego, co wyszło w ten sposób. I tak pwostała zupa, na pamiątkę nazwana zupą Ogórkowa. Nota bene, zupa ta, jakkolwiek Ogórkowowi zapewniła nieśmiertelną sławę, złamała jego karierę poetycką, bo biedak nie miał czasu na pisanie, jako że współzesłańcy domagali się na okrągło gotowania zupy. Eugeniusza Oniegina musiał napisać wobec tego Puszkin, który zapewnił sobie niezależność majątkową dzięki wynalezieniu konserwy rybnej.

No i Haniołek wie też, że zupa pomidorowa to odkrycie radzieckiego uczonego Pomidorowa.

Kiedy przestanę móc ich wkręcać i czarować, kiedy dorosną, będzie to taka zaprawa przed śmiercią. Mądrze to jest urządzone, że jest jakieś przygotowanie, że to tak po kawałku na ogół jednak idzie. Mądrze.

poniedziałek, 13 października 2014

HWD wiatrakom



A postawili mnie w sąsiedniej wiosce wiatrak dwa lata temu tak jakoś. Wkurzał z początku, ale dostrzegam teraz zalety. Jak wracam koniem z lasu, to wyjeżdżam tak, że mam go przed sobą, dokładnie na wprost. I teraz jazda do domu to już nie jest taka sobie jazda do domu, o nie. To już jest jazda na wiatrak, a galopowanie w stronę obracającego się wiatraka to już jest symbolika, etos, patos,topos i chuj wie, co tam jeszcze. Nie wiem, nie znam się, ja z lasu wracam.

No i jak tak jadę, to szepce mi do ucha zły daimonion, taki, co to nic nie robi, tylko sączy bezsiłę i wątpienie w ludzkie serca. A szepce tak:

To jest właśnie twoje życie. Jazda na wiatrak większy od ciebie i konia wiele razy, zbyt daleki i nieprzeszkadzający nikomu. Klęska, i to z gatunki klęsk śmiesznych niż pięknych raczej. Daremność niemająca w sobie nic ze szlachetnej rezygnacji, a z groteskowej szarpaniny wiele. I tak już będzie zawsze, zawsze.

Ale wtedy odzywa się daimonion dobry. ten, który przynosi nadzieję, przywraca wiarę i siłę. A ten mówi tak:

Ojtam, ojtam, zaraz tam zawsze. Do śmierci tylko.

sobota, 11 października 2014

Macewa, macewa, znalazłem ją na plaży

Historia jest taka, idę ja se przez wieś, patrzę pod nogi, a tu na kamieniu litery. Nie nasze, tylko hebrajskie. Patrzę bliżej i znajduję kawałki macewy, jeden wielkości dwóch moich dłoni, drugi wielkości cztery na cztery pi razy oko centymetry. Na tym drugim jedna tylko literka, alef, o ile się nie mylę, co ma znaczenie w tej historii. Kawałki na oko z tej samej macewy, ale do siebie nie pasują. Leżą sobie i utwardzają drogę. Co było robić, rozejrzałem się, czy nikt nie widzi, zwinąłem i w długą. Tak, tak, do długiej listy moich zbrodni można dodać kolejną: kradnę gruz.

Tak oto wszedłem w posiadanie macewy powypadkowej. No dobra, tylko co z nią zrobić? Do chałpy nie wezmę, bo jestem z tych, co to z cmentarza nic nie przyniosą do domu. Magia kontaktowa i te sprawy, podstawy etnografii w sumie. Kasia mówi, żeby wpakował do bagażnika, a potem się pomyśli. Jedyna sensowna możliwość, to odwieźć z powrotem na kirkut (ciekawe, po ilu latach) i cześć. Położy się na ohelu cadyka i niech się cadyk dalej martwi. Po to w końcu w naszym sztejtełe cadykowie byli.

Na cmentarz pojechał ja z dziećmi, bo ja wszędzie z dziećmi jeżdżę. Po przekroczeniu bramy zestawiłem oba kawałki i nagle ten z literką alef dał się przypasować idealnie, chociaż wcześniej, przysiągłbym, próbowałem wszystkich kombinacji. A więc to tak, myślę sobie. I idziemy dalej.

Przy okazji dzieci miały poglądową lekcję na temat tego, jak nie traktować miejsca pochówku ludzi. Puszki po piwie, ramki po szlugach, no, standardy. Opowiedzieliśmy sobie o ohelach, cadykach, o symbolach na macewach i w ogóle akcja z cyklu ojciec objaśnia. Zdobyczną macewę powypadkową położyliśmy w charakterze kamyczka na ohelu im do domu.

W drodze powrotnej Franek pyta:

- A co jeśli ktoś zabierze z ohelu ten kawałek macewy?

- Nie zabierze.

- A czemu?

- Ludzie mają odruchy przyzwoitości.

- A co to są odruchy?

Pomyślałem, że dobrze, że nie pyta jeszcze, co to jest przyzwoitość. Reszta drogi upłynęła nam na snuciu rozważań o tym, dlaczego mimo odruchu zamykania powieki coś i tak wpada nam do oka.

środa, 8 października 2014

Folkowisko - taki koncert raz na milion! Joryj Kłoc



Proszę Państwa, jest piździernik, zimno, ciemno i tyle bezsiły, tyle tępego zmęczenia, że nic, tylko w łeb se strzelić, co, gdy ma się w obejściu tylko łuk, jest trudne.



I nagle Folkowisko wrzuca nasz, tzn. Wszystko Jest Folkowy wywiad z kapelą Joryj Kłoc. I wraca do mnie upalny lipcowy ranek, ten heroiczny ranek, w którym zwinęliśmy obozowisko i trójkę dzieci spakowaliśmy, żadnego nie zapominając. Ten ranek heroiczny po graniu Hadry przed Joryjem Kłocem, w czasie którego czekaliśmy, aż Gordij skończy granie na gitarze dla dziewcząt uroczych folkowiskowych, które to zaczął 12 godzin wcześniej. Ten ranek, kiedy w końcu się doczekaliśmy i pogadaliśmy z tymi niezniszczalnymi ludźmi.



I słucham, i taplam się w tym ranku, i siły wracają.



Tylko myśl, że chciałbym kiedyś się oduczyć jąkania, ale chuj z tego zapewne wyjdzie i umrę jąkałą, sprowadza mnie na ziemię.












piątek, 3 października 2014

Pańszczyzna jest głupia, czyli Puszcza

Najlepsze historie powstają zawsze za kulisami. Kiedym wiózł Stanisława Stępnia na spotkani z młodzią złaknioną zobaczenia i usłyszenia na żywo jednego z ostatnich muzykantów, opowiedział mi jedną taką. Dla potomności utrwalam.

Żył, był chłopak, co się chciał żenić. Pech chciał, że niedługo przed ożenkiem spuścił z kolegą dąb z pańskiego lasu, żeby go sprzedać bednarzowi na dronki (dronki to nie takie małe drony, o nie. Deski takie - przyp. mój). Kiedy poszedł do spowiedzi przedślubnej do plebana, który grywał w karty z dziedzicem, rozgrzeszenia nie dostał. Mało tego, ksiądz kazał mu iść do dziedzica i się przyznać, postawił to jako warunek rozgrzeszenia. A za kradzież drzewa szło się na dwa miesiące do aresztu, co, oczywiście, wszelkie śluby wykluczało.
Z pomocą przyszedł chłopakowi dziad. Dziad nie zajmował się dziadowaniem od zawsze, swego czasu służył w gwardii Najjaśniejszego Pana, jeżdżąc na białym ogierze. Któregoś dnia ten ogier zrobił mu z nogą coś takiego, że przestała się zginać tam, gdzie powinna i tak gwardzista został dziadem proszalnym. Dziad, jak to dziad, znał wszystkie kościoły w promieniu rzutu kulą (dziadowską). Mówi młodemu: Idź do Leżajska, tam się wyspowiadaj u ojców, będzie dobrze. Tak tez chłopak zrobił, tyle że nie poszedł, a pojechał na rowerze. Tam dali mu rozgrzeszenie, kwitek stosowny i mógł chłopak się żenić. A do ślubu powiózł go dziad, który na tę okazję wyciągnął gwardyjski mundur.

Tu się rodzi pytanie, czy to ładnie tak kraść drzewo. Pan Stanisław nie ma wątpliwości, że może i niekoniecznie ładnie, ale nieładnie na pewno nie. Kiedy bowiem się szlachcice do Puszczy sprowadzali, dostali las za darmo. Dlaczego mieliby mieć prawo zabraniać komukolwiek robienia w nim czegokolwiek?

Przekonanie o tym, że las należy do wszystkich, a prawo własności, zwłaszcza pana, do lasu jest jakimś wymysłem to już wyhaczył Kolberg, więc nic nowego niby nie usłyszałem. Ale mimo to miło było trafić na taki okruch tego chłopskiego oporu 150 lat po zniesieniu pańszczyzny. Bardzo miło.

sobota, 20 września 2014

Taczką do gwiazd

Znajduję na kole do toczek napis: Not for highway use" i już wiem, że są na świecie ludzie, którzy się nie szczypią, którzy stawiają sobie nieosiągalne cele i ruszają w ich kierunku.

piątek, 19 września 2014

Okres



Idę przez ogródek jordanowski. Na ławce siedzi młody człowiek, normalny, w kapturze, z gatunku młodych człowieków, którzy w miastach pytają, czy masz, kurwa, jakiś problem cwelu jebany, a na wsi po prostu mówią ci dzień dobry, bo tak. Siedzi też normalnie, klasyczny przysiad z przygarbem, wszystko w normie.
Idzie k'niemu dwóch kolegów. I w miejscu,  którym mózg spodziewa się normalnego elo elo, jeden z nich generuje:

Nie masz podpasek? Okres mi się zaczął!


Czy ktoś z państwa wie, co tu się odpierdala?

czwartek, 18 września 2014

O wyższości omletów nad społeczeństwem.

Wszystkie numery  Kultury są już w internetach. Choćby przyszło sto sejmów i każdy zjadłby sto tysięcy sojowych kotletów, i każdy nie wiem, jak się wytężał, i ogłosił sto przyszłych lat rokiem Miłosza, Szopena, czy innego ważnego nieboszczyka, to nie zrobią polskiej kulturze tak dobrze, jak strona www.kulturaparyska.com. 

I tak na przykład natykam się w numerze z grudnia 1968 roku na tekst O frustracji i kuglarzach Zygmunta Baumana. Bauman analizuje tam wydarzenia marcowe. Sporo ciekawych rzeczy: między innymi zauważa coś, co się wymyka z perspektywy 50 lat i szkolnej narracji historycznej, a mianowicie, że cały ten protest wziął się z socjalistycznego wychowania, bo to socjalistyczne wychowanie wyrobiło w ówczesnych dwudziestolatkach poczucie, że nierówność szans jest czymś z gruntu złym. Ale ciekawsza jest analiza buntu młodzieńczego samego w sobie. 
Pisze Bauman, że bierze się z samej struktur nowoczesnego społeczeństwa. Że w momencie przejścia ze struktur rodzinnych opartych na wzajemnej pomocy i opiece, z gry o sumie większej od zera (twoja wygrana jest i moją wygraną, nie tracę na tym, że wygrywasz), przechodzi ludź do struktur opartych na konkurencji, włącza się w grę o sumie zerowej (twoja wygrana jest moją przegraną, ty wygrywasz, ja tracę - w tłumaczeniu na polski: mercedes sąsiada jest brakiem mercedesa u mnie). 
Czyli - z tekstu wynika, że społeczeństwo nowoczesne jest spierdolone u podstaw, co człowiek widzi dopiero, jak się z nim trochę intensywniej zetknie. Bardziej, jak zauważa Bauman, w 1968 widzieli to studenci niż robotnicy, bo mieli bardziej pod górkę. 

Tekst się nie zestarzał. Z małą różnicą - teraz studia odwlekają ten moment. Dają miłe złudzenie, że gdzieś to kiedyś po coś będzie. Że cała ta wiedza, w którą ojczyzna nasza kochana wyposaża te tysiące ludziów jest ważna i ważna będzie tym bardziej kiedyś tam kiedyś. 
O tym, że są w dupie, w czarnej dupie zbędności, studenci przekonują się, gdy już jest za późno, czyli po studiach. Skrajnym przypadkiem są doktoranci - ci orientują się w sytuacji, jak już są starzy, mają kredyty/rodziny/hemoroidy od siedzenia po bibliotekach i kozie dupy z nich, nie rewolucjoniści. 

Młody człowieku. Tak, masz rację, społeczeństwo jest zjebane, kieruje się paranoicznymi zasadami, a jego instytucje oparte są na bezbrzeżnej głupocie i/lub okrucieństwie. Nie, twoja zbędna wiedza tego nie zmieni. 

Moja też nie. 

Co robić w tej sytuacji? Można robić omlety. Też niczego nie zmienią, a są przynajmniej dobre. 










sobota, 13 września 2014

Jak oszczędzić czas i pieniądze


Zbrodnicza ideologia dżęder, która zamordowała już 20 miliardów Polaków na całym świecie wciąż zbiera śmiertelne żniwo. Zanim doczytasz do końca ten tekst, 47 osób zarazi sie homoseksualizmem przez patrzenie na tęczę i umrze na HIV, a tymczasem tymczasem w szkołach wiszą krzyże, od czego nasze dzieci, stłamszone w katotalibańskim państwie wyznaniowym zapewne umrą, a wcześniej zagłosują na Kaczyńskiego, sprowadzając na Europę nazizm, faszyzm i Biedronkę od morza do morza.

Streściłem wszystkie przyszłotygodniowe tygodniki opinii, zaoszczędziłem wam czasu i pieniędzy, nie dziękujcie.

piątek, 12 września 2014

Empatia

Warzywniak. Po prawicy i lewicy wejścia na chodniku siedzą kobitki z płodami pól i lasów, prowadzą energiczny dialog zmierzający do ustalenia, która jest głupia i dlaczego ta druga.
Sprzedawczynie w środku powoli upodabniają się do asortymentu swego. Każdy by tak, więc empatyzuję.
- Długo tak?
- Od rana.
- Zmieniają przynajmniej temat?
- Nie

Cała kolejka zamienia się we współodczuwający ślimaczy czułek.

czwartek, 11 września 2014

Jak pielęgnować uprzedzenia, czyli Kresy.pl

Jakiś rok z hakiem temu wrzucałem tutaj notkę o wynikach badań pokazujących, że nauka języka zmniejsza uprzedzenia, nie? To teraz podaję przepis na to, jak uprzedzenia w ludziach wytwarzać i podtrzymywać.
A Adam Słodowy wyjaśni, jak to zrobić na przykładzie portalu kresy.pl. Kresy w wolnych chwilach zajmują się udawaniem portalu krzewiącego wiedzę o tzw. Kresach, czyli wschodnim kawałku dawnej Rzeczypospolitej, czyli Białorusi, Ukrainie, Litwie, Łotwie i Estonii, na co dzień pełnoetatowo manipulują informacjami.
Jak manipulować informacjami, żeby umacniać w ludziach uprzedzenia już posiadane i wytwarzać kolejne? Ano, podając prawdziwe informacje. Byle nie wszystkie.
Prześledźmy sobie wszystkie informacje na Kresach z ostatnich kilku miesięcy. Większość, siłą rzeczy, dotyczy wojny. Te zostawmy.Sporo jest o polityce. Niusy dotyczą głównie  Prawego Sektora i partii Swoboda - ukraińskich nacjonalistów. No i fajno, tyle, że w wyborach prezydenckich Dmytro Jarosz z Prawego Sektora dostał 0,70% głosów, a Ołeh Tjahnybok ze Swobody aż 1,16 %. W sumie w kilkudziesięciomilionowym kraju na chłopaków zagłosowało nieco ponad 300 tysięcy ludzi. Tymczasem czytelnik Kresów może odnieść wrażenie, że nacjonaliści to jakaś główna siła w Ukrainie. I o to, żeby takie wrażenie odniósł, Kresom chodzi. Ale, ale. Ciekawiej się robi, gdy szukamy pozapolitycznych niusów.
A te są przebogate. Że gdzieśtam w Ukrainie otwarli pierwszą świątynię satanistyczną, a jeszcze gdzieśtam zaprezentowali czarno-czerwony traktor. W barwach UPA, jakby kto nie wiedział. Serio - poza wojną i parlamentem całe życie duchowe, społeczne i czort wie jeszcze, jakie, to według Kresów.pl banderowskie traktory i satanistyczne świątynie. 

Oczywiście, dzieje się w Ukrainie kupa innych rzeczy, mogących mieć jakieś znaczenie dla Polaka lub po prostu człowieka interesującego się tym, co ma za miedzą. Ot choćby pierwsze z brzegu wydanie książki ,,Przyjdzie Mordor i nas zje" Ziemowita Szczerka w ukraińskim przekładzie Andrija Bondara. Szczerek jest tegorocznym laureatem Paszportu Polityki, Andrij Bondar tłumaczy rocznie kilkanaście książek, a polskiej literatury przekłada hektolitry i hektary całe. Szczerka tłumaczył w czasie Majdanu, żeby było ciekawiej. Ale o takich rzeczach czytelnik kresów.pl się nie będzie dowiadywał, bo ma być utrzymywany w przekonaniu, że Ukraińcy nie dość, że polakożercy (więc o przenikaniu polskiej literatury do Ukrainy kresy informować go nie mogą), to jeszcze żadnego życia własnego kulturalnego nie mają (więc istnienie wybitnych poetów i tłumaczy, takich jak Bondar, trzeba trzymać przed nimi w tajemnicy). 

Selekcja informacji (traktory-tak, literatura-nie) służy podtrzymywaniu w ludziach poczucia wyższości z jednej strony, a uprzedzeń z drugiej. Hodowanie i wychowywanie czytelnika przydaje się zaś, gdy się wyciąga łapkę po datki, co kresy.pl robią - w końcu który czytelnik poskąpi grosza jedynemu medium pokazującemu obraz świata zgodny z jego wyobrażeniami? I tak to działa. 


sobota, 6 września 2014

Ogólnonarodowe czytanie Sienkiewicza

Dziś ogólnonarodowe czytanie Sienkiewicza. Nie mogę opuścić tej okazji i nie przyłączyć się.

Włala:

,,. Nie masz nic straszniejszego nad wojnę domową... Co to były za czasy, tego nikt nie wypowie, dość, że my i oni byliśmy do psów wściekłych niż do ludzi podobniejsi... Raz dano znać do naszej komendy, że hultajstwo pana Rusieckiego w jego fortalicji oblega. Posłano mnie z moimi ludźmi na ratunek. Przyszedłem za późno. Fortalicja była już z ziemią zrównana. Napadłem jednak na chłopstwo pijane i znacznie wyciąłem, część się tylko w zbożu zataiła; tych kazałem żywcem brać, by ich dla przykładu obwiesić. Ale gdzie? Łatwiej było zamierzyć niż dokonać: w całej wsi nie zostało ani jednego budynku, ani jednego drzewa, nawet hryćkowe grusze na miedzach samotnie stojące były pościnane. Nie miałem czasu szubienicy stawiać; lasu też, jako to w kraju stepowym, nigdzie w pobliżu. Co robić? Biorę ja moich jeńców i idę. Już też przecie znajdę gdzie jaki dębczak rosochaty. Idę milę, idę dwie - step i step, choć kulą potoczyć. Trafiamy wreszcie na ślady jakiejś wioski, było to pod wieczór; patrzę, oglądam się: tu i owdzie kupa węgli, a zresztą siwy popiół; znowu nic! Na wzgórku maluchnym krzyż przecie został, duży, dębowy, niedawno widać uczyniony, bo drzewo nic jeszcze nie sczerniało i świeciło się przy zorzy,
jakoby z ognia. Chrystus był na nim z blachy wycięty i tak właśnie pomalowany, że dopiero z boku zaszedłszy i cienkość blachy widząc poznałeś, iż nieprawdziwe ciało wisi; ale z przodu twarz miał jakoby żywą, od boleści jeno nieco przybladłą, i cierniową koronę, i oczy do góry podniesione z okrutnym smutkiem i żałością. Gdym tedy ujrzał ów krzyż, mignęła mi przez głowę myśl: „Ot drzewo, inszego nie masz” - alem się zaraz zląkł. W imię Ojca i Syna! na krzyżu ich nie będę wieszał! Ale zrozumiałem, że ucieszę oczy Chrystusowe, gdy w jego obliczności każę tych, którzy tyle krwi niewinnej przelali, pościnać, i mówię tak: „Panie miły, niechże ci się zdaje, że to owi Żydowinowie, którzy ciebie na krzyż przybili, bo ci od nich nie lepsi.” Wtem kazałem ich po jednemu porywać, na mogiłkę pod krzyż podprowadzać i ścinać. Byli między nimi starzy, siwi chłopi i pacholęta! Pierwszy tedy, którego przyprowadzono, mówi: „Przez mękę Pańską, przez tegoż Chrysta, pomiłuj panie!” A ja na to: „Po szyi go!”
Dragon ciął i ściął... Przyprowadzono drugiego, ten to samo: „Przez tego Chrystusa miłosiernego pomiłuj!” A ja znów: „Po szyi go!” To samo z trzecim, czwartym, piątym; było ich czternastu, a każdy mię przez Chrystusa zaklinał... Już i zorze zgasły, gdyśmy skończyli. Kazałem ich położyć kręgiem koło stóp krzyża... Głupi ! Myślałem, że tym widokiem Syna Jedynego udelektuję, oni zaś ruchali czas jakiś to rękami, to nogami, czasem rzucił się który jako ryba z wody wyjęta, ale krótko tego było; niebawem wigor opuścił ich ciała i leżeli wianuszkiem cicho. "

H.Sienkiewicz, Pan Wołodyjowski

wtorek, 2 września 2014

Wszystko to wszystko, czego warto chcieć

Sytuacja w Żabce - zbieram się do wyjścia, za mną stoi dziewczę, które własnie dotarło do kasy i mówi proste i jedyne:

,,Chcę to wszystko".

A mnie kubeł miodu wlewa się w serce, bo w końcu wszystko to wszystko, czego warto chcieć. I dobrze, że ktoś to wreszcie powiedział. głośno, bezpretensjonalnie, bez zbędnych ozdobników. Gdyby trafiło na jakiegoś, nie daj Trygławie, poetę, wyszedłby z tego jakiś tomik ciulowy i za czorta by nie doszedł, o co chodzi. ale trafiło na dziewczę normalne z Kolbuszowy, która przychodzi i mówi, jak jest. I co, że w Żabce, i co, że tylko do sprzedawczyni. grunt, że ktoś zaczął.

A potem zobaczam, że dziewczę mówi to, wskazując na siateczkę, w której ma zimioki, jabole i inne tam takie z Żabki. I efekt piękny a poetyczny w momencie strzelił jasny chuj.

 Ale wiadro miodu zostało.


poniedziałek, 1 września 2014

Przeżegnanie z przykucem a sprawa etnograficzna.

A kiedy byłem młody, to się martwiłem, że jak wymrą już wszystkie gwary, to dialektolodzy poumierają z głodu. Jak byłem młody, to byłe głupi, bo jak trochę podrosłem, to się dowiedziałem, że od początku istnienia dialektologii jako nauki wszyscy dialektolodzy wieszczyli rychły koniec gwar. I tak już ponad sto lat, panie dzieju.
I tak samo z rytuałami i obrzędami ludowymi. Na miejsce wymarłych pojawiają się nowe, sam widziałem. A widziałem, bo docieram tam, gdzie normalna etnografia nie dociera. Na stadiony, mianowicie.
Na boiskach ciekawą rzecz wypatrzyłem. Piłkarze, zanim wybiegną kopać przeważnie piłkę, robią znak krzyża. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że robią to specyficznie bardzo. Przed przeżegnaniem robią taki przykuc, końcami palców prawej ręki dotykają trawy na boisku (ale już za linią autu!) i wtedy dopiero standardowe przeżegnanie następuje. Sens gestu jest prosty - przed sytuacją, w której człowiek będzie potrzebował pomocy sił wyższych, dotyka symbolicznie wytyczonej przestrzeni, na której pomoc ta będzie mu potrzebna i przez ten dotyk łączy tę przestrzeń ze sferą przynależną do owych sił wyższych.
To, że człowiek w sytuacji dużej zależności od czynników losowych tworzy magiczne rytuały, to nic nowego. To, że do zabiegów magicznych używa się elementów sfery sacrum, to też nic nowego. To, że za 20 lat ludzie będą pisać magisterki z zabiegów magicznych piłkarzy lasowiackich początku XXI wieku  - to jest jakaś tam nowina.

O rytuałach mówiłem już etnografom zawodowym i żaden mi nie powiedział, żem durny, więc coś jest na rzeczy.
Albo etnografy to po prostu taktowne i kulturalne ludzie.

środa, 27 sierpnia 2014

Żurawka, czyli nie ma takiego słowa

Przetłumaczyłem piosenkę o żurawce, która tęskni za rodzinnymi stronami. Nie wiem, czy jest sens tłumaczyć słowiańskie piosenki ludowe (tu pierwszy nawias otwieram - już w terminologii widać inne miejsce, jakie zajmuje kultura chłopska w społeczeństwie: porównajmy polskie ,,ludowa piosenka'' z ukraińskim ,,narodna pisnia") na inne języki słowiańskie. Bo z reguły operują w takim rejestrze emocji, który jest, zwłaszcza w połączeniu muzyki z tekstem, zrozumiały bez konieczności zrozumienia tekstu. Jeśli nie rozumiesz piosenki o miłości, wolności czy tęsknocie bez rozumienia słów, to i najlepszy przekład Ci nie pomoże, boś gamoń albo masz filet z pangi mrożony zamiast serca - taką miewam czasem teorię. Nie dam sobie jednak za nią ręki uciąć, chociaż ja lubię odbierać ludowe melodie w językach, których nie rozumiem. A najbardziej to lubię w językach, które niedorozumiem, jak czeski czy słowacki. Zrozumie człowiek piąte przez dziesiąte, muzyka cośtam dopowie, a resztę miejsc pustych wypełnia wyobraźnia, zwykle tym, czego człowiekowi najbardziej potrzeba. Niedorozumienie jest lepsze od zrozumienia, serio.

Ale wiem, że są ludzie dociekliwi, którzy chcą sprawdzić, czy aby na pewno piosenka opowiada o nieszczęśliwej miłości prostej wiejskiej dziewczyny do nieśmiertelnego cyborga-zabójcy mutantów, jak to sobie wykoncypowali, a tłumaczenie ma trafić do bookletu płyty, które właśnie takim celom służą. A poza tym, życzenie damy jest życzeniem damy.

No i okazuje się, że niby polski i ukraiński to języki podobne, kultury ludowe nasze bliskie, a jak przchodzi co do czego, to są słowa bez odpowiedników. Na przykład taka rodyna - oznaczająca nie tylko rodzinę, najbliższych ludzi, ale i ojczyznę. Ale nie tę taką wielką raczej, o ile dobrze to czuję, to raczej małą, lokalną. Heimat, nie vaterland. Jak to się stało, że w polszczyźnie nie ma na to jednego, dającego się zaśpiewać, słowa? Nad tym będę dumał w jesienne wieczory.

piątek, 22 sierpnia 2014

Do S.W. list o tym, jak przeżyć na Śląsku i nie dać się zamknąć w kopalni

Drogi S.W.,

cieszą mnie bardzo wiadomości o Twoich licznych ekskursjach. Młody człowiek powinien dużo podróżować, bo inaczej nijak nie nabędzie wiadomości niezbędnych, a i zniżką na PKP się nie zdąży nacieszyć.
Podróżując po zakątkach rozmaitych kraju naszego (takiego pięknego), raduj się jego urokami, muszę Cię jednak przestrzec, że nie wszędzie możesz poruszać się swobodnie jak młody dzik po przedmieściach Rzeszowa.

Znany jest Ci zapewne pracowity i bogobojny lud Śląski, choćby z dzieła pt. ,,Łysek z pokładu Idy". Otóż trzeba Ci wiedzieć, że od czasów, w których pan Gustaw Morcinek przyświecając sobie latarką na kasku spisał to dzieło, wiele się u Ślązaków zmieniło. Żyd i mason z Unii Europejskiej zabronili ciągnąć koniom wagoniki pod ziemią. Już się wydawało, że w czarnej dupie kopalnianych czeluści utknie cały ten wykopany węgiel i górnicy, ale okazało się, że można zamiast ślepnących koników zaprzęgać goroli. Żyd i mason z Unii Europejskiej zwierzątkami bowiem się przejmują, a gorolami - nie. Może to i słusznie, nie mnie to oceniać.

Niemniej między Ślązaki się udajęcy, uważać musisz, byś rozpoznan nie został, inaczej złapią i do kopalni wsadzą na wieki. Zapytasz zapewne, jak się rozpoznać nie dać, jak między Ślązaki przezpiecznie chadzać? Są sposoby. Jedni uczą się wiadomości wszelakich o GKS Katowice - składu, wyników meczy, legend, etc. Inni analogiczną wiedzę zdobywają o Ruchu Chorzów. Sposoby to jednak wadliwe, bo obarczone ryzykiem, bowiem prawdopodobieństwo dostania po ryju w ich wypadku  wynosi c.a. 50%. Przy zastosowaniu obu wzrasta do 150%. Powiem Ci zatem, jak ocaleć.

Kiedy przyjedziesz, będą Cię sprawdzać. Niby to przyjacielsko, niby to od niechcenia, zapytają Cię, gdzie Twój ojciec robi. To Ty wtedy odpowiesz Na grubie. To zapytają, a twój starzik? Ty nic się nie zastanawiaj, mów, że tyż na grubie. Zapytają tedy o starzika starzika i starzika starzika starzika i tak dalej, aż do 40 pokolenia wstecz. Dopiero gdy dowiedzą się, że gdy Ślężanie kuli w kamieniu tego jakiegoś kotoniedźwiedzia, co stoi na Ślęży Twój pra-prastarzik robił na grubie, poklepią Cię po plecach i posadzą za stołem.

Ale Ty czujności nie usypiaj, boś dopiero pierwszą próbę przeszedł, a tu już następna idzie. Powiedzą Ci, żeś pewnie głodny i zapytają, co byś zjod? Ty ani chwili się nie zastanawiaj, tylko wal od razu: Jo chca modróm kapuste i karminadle. Oni Cię będą kusić: Może być picca zjod? A tukej mom suszi, śwagier z rajchu przywióz, chcesz? A Ty nic nie mów, tylko powtarzaj: Jo chca modróm kapuste i karminadle. Wtedy dadzą Ci spokój i na stół wjadą karminadle i modra kapusta. Ty jedz, ale ostrożnie i uważnie, bo oto idzie trzecia próba, najtrudniejsza.

Zjecie karminadle. Na stół wjadą placki i kawa. Będzie kurtularna rozmowa. I wtedy między jedną kostką cukru a drugą zapytają Cię niby od niechcenia: A z twoji familji bili sie w powstaniu, pod Anabergiym? 
Ty miej się na baczności, ale niech brew Ci nawet nie drgnie. Powiedz równie niedbale No ja.
Nic się nie bój, choć znalazłeś się na ostrzu noża. Ba, na ostrzu sztygarskiej szpady. Oto bowiem staje przed Tobą następne, ostateczne pytanie:
A po któryj stronie?
Ty, wrzucając kostkę cukru do kawy powiesz:
 Po obu.

Wtedy będziesz już bezpieczny i włos Ci z głowy nie spadnie, bo się wyda, żeś żaden gorol. Czego Tobie i sobie życzę.

Z serca błogosławię na dalsze eksursyje,

jo.

środa, 13 sierpnia 2014

Historia jest głupia, czyli znowu pluję



Dawno nie obrażałem wartości na tej stronie, co? No to czas nadrobić zaległości.

Historia, dziś będę pluł i największy fetysz w dorzeczu Wisły i Odry. Bo fajnie by było, gdyby cała ta jazda na punkcie historii, to deklarowanie przywiązania i chęci wiedzy na jakieś lepsze rozumienie świata się przekładała, tak masowo.I tak na zdrowy, chłopski rozum, jak się mieszka w miejscu, gdzie rodzinne opowieści o historii są zwykle opowieściami o biedzie, ucisku, rżnięciu i mordowaniu, etc., to powinno się to jednak jakoś przełożyć na bardziej empatyczne społeczeństwo, chyba. Na jakieś współodczuwanie, no. A tu dupa.

Przede wszystkim dlatego, że historia rzadko jest u nas opowiadana tak, jak opowiadana być powinna - przede wszystkim jako oral history, z perspektywy jednostek, etc. Nie. Historia jest u nas ujmowana głównie w kategoriach całościowych narracji. A te zawsze są jakimś rodzajem kłamstwa, podlegając uproszczeniom - takim, czy innym. Opowiada raczej o abstrakcyjnych bytach, takich jak narody niż o bytach realnych, jak poszczególni ludzie.

Bo też i historia nie funkcjonuje u nas jako nauka jako taka, raczej jako zbiór opowieści służących do tego, żeby się, jako członkowie zbiorowości, poczuć lepiej. Albo żeby mieć jakieś złudzenie mania racji, co na jedno wychodzi. W tym, jak funkcjonuje u nas historia, wartością nie jest poznanie samo w sobie, jak w wypadku nauki, ale pokrzepienie serc.

Efekt jest taki, że mamy od metra grup rekonstrukcji histerycznej, muzykę patrio-polo, imprezy, marsze, akademie, obchody. A za ciula empatii, tzn. jako zbiorowość, bo w ludziach, jak to w ludziach, jest.

Wolałbym, żeby ludzie czytali książki. Ale nie książki o bitwach i inne takie. Raczej wspomnienia, raczej reportaże, raczej historię mówioną, niż historię wystrzeliwaną kapiszonami GRH żeby ludzie przyswajali. O, żeby na przykład o łotewskim SS ludzie czytali w ,,Nie trzeba mnie zabijać". Albo o stosunkach polsko-żydowskich w czasie wojny w "Jest taki piękny, słoneczny dzień", o Powstaniu Warszawskim u Białoszewskiego. Z tego da się coś zrozumieć.

Ludzie rzadko pamiętają, że w wypadku historii rzadko można mówić o pewnikach. Im większy stopień uogólnienia, im dalej idące wnioski trzeba z garstki faktów wyciągać, tym większe prawdopodobieństwo, że nasza narracja opisuje prawdę jakąś nieosiągalną tylko częściowo. W wypadku oral history nie mamy do czynienia z syntezami, tylko z rzeczami prostymi - głodem, strachem, czasem radością. A te są zawsze prawdziwe i stanowią jakiś uniwersalny język. Tym językiem tylko da się cokolwiek opisać, tylko w tym języku można wyciagnąć z historii jakąś zrozumiałą lekcję.


środa, 6 sierpnia 2014

W sprawie ułud list otwarty drugi, ostatni.


Szanowna Pani,

dziękuję serdecznie za odpowiedź . Kamień ze serca mi był opadł, bo jednak okazuje się, że co do spraw zasadniczych się zgadzamy - ułudy są potrzebne, pomysł wystawy to świństwo, a hodowla zwierząt łagodzi obyczaje, w każdym razie wśród zwierząt.

Wzywałem tylko do ostrożności w zdzieraniu ułud z rzeczywistości. Słusznie zwraca Pani uwagę na różnicę między słodką ułudą a rzeczywistości surogatem. Ona istnieje. Ale z drugiej strony - czy zawsze jesteśmy w sytuacji, w której można wybrzydzać?

Lato jest, dzieci chodzą spać później. Czasem mijają po drodze telewizór z dziennikiem. A dziennik jak to dziennik, zdarza mu się powiedzieć na przykład, że w Ukrainie zestrzelili jednak 298 osób, a nie 295, jak się wydawało po policzeniu zajętych miejsc, bo trójka niemowląt leciała na kolanach rodziców. Albo rzuci od niechcenia, że cudem ocalone dziecko wyjęte w Gazie z brzucha zabitej matki jednak nie przeżyło, bo ktoś uznał, że walka z terroryzmem wymaga odcięcia prądu także od jego respiratora. W takiej sytuacji czy można kręcić nosem na surogaty zamiast ułud?

Ale, ale. W liście Pani znalazł się wątek, który poruszył dogłębnie mą wątrobę. Pomysł budowy kopii groty w Lascaux na dworcu w Bydgoszczy urzeka swoim pięknem i śmiałością wizji. Wiem, że był tylko retorycznym żartem, ale jeśli żarty przyjmujemy ze śmiertelną powagą, a śmiertelną powagę w kategoriach żartu, otwierają się przed nami nowe świata bebechy, jego paranoje składniowe i paralelki kozodoje.

Grota w Lascaux na dworcu w Bydgoszczy. Że potrzeba kontaktu z tym klimatem, tą atmosferą? Nie ma sprawy. Się wtłoczy powietrze z piwnicy kamienicy, odfiltrowując tylko kocie siuśki i zapach zimioków. Że potrzeba świadomości stąpania po miejscu, w którym żyli jaskiniowcy? A bo to na terenie Bydgoszczy żadni jaskiniowcy nie żyli? Zapewniam, że i dziś jacyś by się znaleźli.

Założę się o flaszkę, może być nawet pusta, że dziecka wchodziłyby do tej jaskini tak samo oczarowane i wystraszone, jak i do prawdziwej w Lascuaux, o ile oczywiście wyłamałyby te wszystkie antyturystyczne zabezpieczenia chroniące zabytkowe nietoperze. To nie jest przypadek, że do takich należy Królestwo Niebieskie. A dworzec w Bydgouszczu na pewno.

Cała wspaniałość tej groty w Bydgoszczu na dworcu byłaby dla nich oczywista. My, stare ludzie, potrzebujemy już fetyszy w rodzaju radości z kontaktu z oryginałem, zapachu starego płótna, drewna, świadomości, że to właśnie tutaj, przy tym dębie Jan Sobieski dłubał w zębie. Ile cudowności bierze się tylko i wyłącznie z naszej głowy i w niej w zasadzie tkwi, nie w oryginałach?

A nie wykluczam, że jedyny sposób na wyciągnięcie się z tej całej kabały za własne włosy to traktowanie groty na dworcu w Bydgoszczu jako ósmego cudu świata. Nawet, jeśli jej tam nie ma.

Łączę wyrazy


czwartek, 31 lipca 2014

Do Joanny Lewandowskiej list otwarty w sprawie słodkich ułud


Szanowna Pani,

nie ukrywam, że z dużą radością przyjmuję Pani i moje podobieństwo zapatrywań na różne dziedziny ludzkiego życia, takie jak poezja, muzyka czy nieprzemysłowa hodowla zwierząt. Oczywiście, są i różnice - Pani idiosynkrazję w stosunku do koni znajduję niezrozumiałą, mnie z kolei wołami nie zaciągnąłby na morze. Jak mi wielekroć donoszono, jest tam pełno wody, miejscami głębokiej, a z reguły zimnej. Chyba że w kajaku polietylenowym, te są niezniszczalne. Niemniej w sprawach zasadniczych zazwyczaj się, jak mniemam, nie różnimy.

Znalazł się jednak wyjątek. Jest to sprawa niesławnej wrocławskiej wystawy hiszpańskich malarzy, która, ku rozczarowaniu zwiedzających, okazała się wystawą reprodukcji, odbitek i kopii. Rozczarowaniu tym większemu, że okupionemu czterdziestoma złotymi.
Oczywiście, jeśli kierownik wystawy wiedział, że sprowadza reprodukcje, a reklamuje je jako oryginały, to zachował się jak łobuz i gdybym był postacią Dostojewskiego, to niechybnie uważałbym, że należy go spoliczkować w obliczu najznamienitszego petersburskiego towarzystwa. A że nie jestem, uważam, że należy w takim wypadku napluć mu na klamkę, co najmniej. Tu się zgadzamy, choć nie wiem, czy akceptuje Pani plucie na klamkę jako sposób rozwiązywania konfliktów międzyludzkich, czy skłania się Pani raczej ku bardziej wysublimowanym  metodom, jak na przykład podpalanie na wycieraczce gazety, w którą owinęło się psią kupę, dzwonienie do drzwi i szybkie uciekanie.

Ale z kolei pomyślmy o człowieku, który zauważył, że ma do czynienia z hucpą i o tym powiedział. To już jest, według mnie, patentowany bałwan. Co czuliby ludzie, którym nikt by nie powiedział, że oglądali reprodukcje i równie dobrze mogliby siedzieć w domach? Radość i zadowolenie. A co czują?  Smutek, złość i rozczarowanie. I przez kogo? Ano przez tego osła, który na jakimś wieczorowym kursie ,,Zostań historykiem sztuki w weekend" w Osiedlowym Domu Kultury ,,Promyczek" nauczył się odróżniać kopie od niekopii i koniecznie musiał się tą umiejętnością pochwalić. Osioł patentowany. Prawdziwy dżentelmen wie, kiedy stulić dziób. W tej ocenie się różnimy.

Wiem, że kategoria prawdy jest ważna, może nawet najważniejsza, że za prawdę należy oddawać życie, a może nawet w jej imieniu rezygnować z samochodu na rzecz roweru czy robić inne szalone rzeczy, że bez niej nasza cywilizacja byłaby niczym, etc, etc. Ale czy to od razu powód, żeby kłamstwu żadnego miłego rezerwaciku nie zostawić, żeby dawać jakimś osłom prawo do niszczenia słodkich ułud? A czy ułuda, że się właśnie obskoczyło najsłynniejszych Hiszpanów: Goyę, Picassa (dlaczego zawsze myślę o nim jak o Francuzie?), Banderasa i Dalego za jedyne czterdzieści złociszy nie jest ułudą słodką? Cóż mam myśleć o bęcwale, który pozbawił ludzi obcowania z prawdziwą sztuką i zmusił ich do życia w świadomości, że oglądali reprodukcje?

Wiem, wiem. Ktoś może powiedzieć, że lepsza najgorsza prawda niż najsłodsza ułuda. Wyczuwam jednak, że Pani, podobnie jak ja, należy do tej grupy ludzi, która takiemu ktosiowi poradziłaby, żeby się wypchał. Bo kto wie, na ilu słodkich ułudach jest nasze życie ufundowane, dzięki ilu takim ułudom jest ono w ogóle do zniesienia? (Pycha poety przegrywa we mnie z rzetelnością naukowca, więc zrobię przypis - myśl to nie moja, a Nohavicy, zob. Teszinska). I wyobraźmy sobie, że przychodzi jakiś historyk sztuki od siedmiu boleści, jakiś spec od szpachli i werniksu, dzięki którym wszystko się w kupie trzyma i nawet świeci i nam te ułudy w momencie zrywa. Co byśmy zrobili w takim momencie? Zadajmy sobie to pytanie, a potem zadajmy drugie:

w takim wypadku patent z pluciem na klamkę czy jednak z psią kupą?


piątek, 25 lipca 2014

Pawło Korobczuk. Poezja po boeingu.

Pawło Korobczuk napisał bardzo ważny wiersz. Z Ukrainy, jak dotąd, nie dobiegł mnie równie przejmujący artystyczny głos na temat tego, co się dzieje. W domowym przekładzie idzie to tak:


Nie umiem pisać patriotycznej, patetycznej poezji,
wysławiać narodowych bohaterów, którzy, swoją drogą,
po prostu wykonują swoją robotę.

Zacząłem unikać wiadomości z pola walki
wsłuchuję się w równomierny szum samochodów
za oknem jak w gęsty deszcz

wiem – nasi tam się biją i ta świadomość rozgrzewa
ale na krew i martwe ciała – po obu stronach
my już się dawno napatrzyliśmy

rana uda z zimowego majdanu dawno się zagoiła
czasem jeszcze co prawda rwie
i to nie jakaś alegoria

pół roku nie piszę wierszy i to nie jest wiersz
może po prostu postarzałem się, stwardniałem
czasem jestem w stanie nakrzyczeć na swoją kolację

Każdy z nas jest w środku podkopany
brzydkie uczucie braku szacunku, nienawiści do przeciwnika
wyrodki zasrane kacapy rżnąć i męczyć i tak dalej

do czego zmierzam do tego, że kiedy wszystko
się skończy niech każdy z nas napisze
jaśniejszy wiersz niż ta chwiejna próba terapii

napiszcie, że miłość to ciepła wanna
z eterycznymi olejkami
swoją drogą to dobrze robi na drogi oddechowe

nie piszcie o uratowanych rannych
o odbitym Łysyczańsku o flakach z krwią
nie, lepiej piszcie o olejkach

jeśli dacie radę, bo ja nie

wtorek, 22 lipca 2014

Za kim jestem

Żyję w chacie za wsią, co oznacza, że zazwyczaj interesują mnie sprawy przyziemne - zimioki, trowa dla gadów, wiersze, muzyka, takie tam. Od czasu do czasu muszę jednak wystawić łeb poza powiat i popaczeć, czym żyje Polska. I Polska mnie wtedy zadaje tradycyjne, wpierdolopoprzedzające pytanie: ,,a za kim ty jesteś''?

I jeśli chodzi o piłkę nożną, która mi generalnie zwisa, mam zasadę, że jak już jakiś mecz oglądam, to wywiaduję się, kto jest słabszy i kto po dupie dostaje i kibicuję drużynie, która zbiera cięgi. Ale jeśli chodzi o taką na przykład tzw. sprawę Chazana, to mam problem, bo trudno mi zlokalizować drużynę, która przegrywa. Serio, w tej sprawie wszyscy są wygrani. Do przodu jest Fronda i cała reszta katolickich mediów, bo ludzie klikają temat jak szaleni, a Gość Niedzielny to już chyba trzecie cover story z Chazana robi. Z analogicznych powodów wygrana jest Gazownia i inne podobne. Takiej mamymadzi latem było trza i jednej, i drugiej stronie.
Wygrany jest instytucjonalny kościół, bo jest w jakiej sprawie bić w bęben i pod sztandary lud zwoływać, bo oto wicie, rozumicie, zaraz nas będą rzucać lwom na pożarcie (nie hiperbolizuję - z lwami to Wencel wyskoczył i to, jak to Wencel, serio). Z tychże samych powodów wygrywa palikociarnia, bo też w swój bęben wali, też lud wystraszony zwołuje, bo to, uważacie, ciemnogród najpierw dziecka nie wyskrobie, a za chwilę stosy będzie palił, bo tak już ma, ten ciemnogród straszny. Chazan jest do przodu, bo jest męczennikiem #tylefejmu za stosunkowo małą cenę, Dubieniecki, co go będzie po sądach włóczył jest do przodu, bo charytatywnie tego robić nie będzie. Jak to zwykle bywa, wszyscy na ogólnym napierdalaniu się po łbach zyskują, ludzie są zadowoleni, interes się kręci.

Na całej sprawie najgorzej w zasadzie wyszedł jeden tylko Jaś, który umarł. I to jego stronę, zdaje się, trzymam w  tym zamieszaniu.

piątek, 18 lipca 2014

Kolbuszowiaki, patrzta

No, biedaki, cebulaki, w biedactwie i cebulactwie bracia moi. My sobie tu robimy jakieś jazzy nad Nilem  czy inne tam niedziele na skansenie, a prawdziwy wielki świat jest na wyciągnięcie reki. W Radomyślu, nomen omen, Wielkim.




,,– W tym roku bijemy światowy Rekord Guinnesa i będziemy na oczach mieszkańców robić najdłuższą kaszankę. (...) Tym przedsięwzięciem chcemy podnieść świadomość ludzi na temat istoty tradycyjnych produktów i podkreślić znaczenie branży wędliniarskiej w naszej gminie – zaznacza Józef Rybiński burmistrz Radomyśla Wielkiego. - Dzięki zaangażowaniu tych przedsiębiorców i przy dopingu publiczności, mam nadzieję, że Radomyśl Wielki odbierze Rekord Guinnessa hiszpańskiemu miasteczku Burgos, w którym w 2013 r. zrobiono kaszankę mierzącą 175 m, po ugotowaniu – zaznacza Józef Rybiński. Tym samy rekord wróci do Polski po tym jak w 2006 roku, najdłuższą kaszankę zrobiono w Janowie Lubelskim.''

Czujecie, mieszkańcy krainy kwitnącej cebuli? Rekord świata gotowaniu największej kaszanki może wrócić tam, gdzie jego prawe miejsce - do ojczyzny królewskiego szczepu piastowskiego, tytuł wykonawców najdłuższej kaszanki w kosmosie znów dzierżyć będą dumnie ręce potomków zwycięzców spod Grunwaldu i Wiednia, a narodowie postronni poznają, że takiego flaka, jak my, to żaden nie zrobi. Wiecie już chyba, gdzie Niemce mogą wsadzić sobie swój puchar mistrzostw świata?









PS Z tą kaszanką to serio. Milion lat bym siedział, a bym nie wymyślił, jednak za durny jestem.


czwartek, 17 lipca 2014

Ten jest z ojczyzny mojej, czyli jak zostać galicyjokiem.

Przyjechali trzydziestoletnią ładą - białą, oklejoną wzorem z haftowanych soroczek. Mniej więcej w ośmioro. Zaparkowali obok nas, więc od słowa do słowa przeszliśmy do tradycyjnych na pograniczu rozważań na temat odwiecznego pytania: ,,kto my''?

No i wyszło, że Hałyczany/ Galicyjoki. Bo jest coś, co nas łączy, a co nas niekoniecznie łączyć musi z ludźmi z Donbasu czy zachodniopomorskiego. I nie idzie tylko o to, że nasze dzieci łączy małanka/kolęda. Idzie o coś jeszcze, co ładnie wyszło po sakramentalnym pytaniu: ,,Nu, a jak wy spryjmajete cju sytuaciju''?
Daja z Wierą popatrzyli po sobie, zachichotali. Dajan westchnął i powiedział:

- To, czego najbardziej brakuje teraz Ukrainie to realny kontakt z rzeczywistością.

Nie słyszałem bardziej udanej definicji galicyjskości i galicyjskiego spojrzenia na świat.

poniedziałek, 14 lipca 2014

I po Folkowisku



Zbiorczo odpowiadam na pytanie, jak było. Po trzech dniach bycia w miejscu, gdzie można coś zostawić na cały dzień i nie zginie, gdzie można łazić bez butów i nie natknąć się na psie gówno czy rozbitą butelkę mimo licznych ludzi, psów i butelek i w miejscu, w którym wszyscy mówiący po słowiańsku rozumieją się bez tłumacza, trudno się wraca do rzeczywistości. Chociaż rolę takiej śluzy chroniącej przed szokiem odegrał Tarnogród z zamkniętym w niedzielę muzeum nożyczek i jedynym w mieście publicznym srocem.

Zdjęcia - Jarek Mazur. całość: TUTEJ



środa, 9 lipca 2014

Hadra i Hudacy na Folkowisku



Ledwie skończyła się Galicja w Gnojnicy, na której była załoga Wszystko Jest Folkiem ofiarnie dyktafonując, co się da, a już zaczyna się Folkowisko, gdzie jako radiowcy, muzykanci, rodzice, kierowcy, drumliści i czort wie, kto jeszcze będziemy wylewać z siebie siódme poty próbując ustalić, czy kultura jest babą.



Zapraszamy!

piątek, 4 lipca 2014

Boney M., czyli i ty zostaniesz esesmanem



Nie mogę się uwolnić od historii Abrahama i Izaaka ostatnio. Chodzi za mną. W Stanach po takiej dawce myślenia o Biblii byłbym już teraz razem z siedmioma żonami i pozostałymi członkami mojej  sekty czekającej na rychły koniec świata otoczony przez agentów na jakiejś farmie. A w Polsce nic, cisza, w spokoju sobie fiksuję.

Chodzi o to, że żydzi, chrześcijanie, muzułmanie i cała reszta, interpretując tę historię, uznają zgodnie, że Abraham test przeszedł pomyślnie. A tymczasem guzik, Cywilizacjo moja droga. Gdyby Abraham Izaaka zarżnąć nie zechciał, włos by mu z głowy nie spadł. Bóg nie takie figle puszczał płazem - weźmy tę walkę Jakuba. Zapasy długotrwałe i rzucanie o ziemię darował, co nie? No. Więc po co było od chłopa wymagać czegoś takiego? A bo ja wiem? Na mojego nosa, chciał Jahwe sprawdzić, z kim pracuje. I kiedy się przekonał, że z gościem, który byłby w stanie zaszlachtować dziecko, nie wykluczam, że zachwycony nie był.

Masz coś, droga Cywilizacjo, zepsutego u samych podstaw, w samym swoim środku. A jeśli, drogi Czytelniku, nie dowierzasz, że to, co mówię Cywilizacji jest prawdą, zrób sobie taki eksperyment myślowy. Idź na wesele. Jeśli orkiestra jest dobra, prędzej czy później zagra cover Boney M. ,,Baj de riwers of Babilon''. Mało kto pamięta, że tp jest psalm. Jeszcze mniej pamięta, co tam jest dalej, tam za końcem zwrotki. A jest:

,,Córo Babilonu, niszczycielko,
błogosławiony, który ci odpłaci
za krzywdę nam wyrządzoną.
Błogosławiony, który pochwyci i roztrzaska
twoje niemowlęta o skałę.''

Jest o rozwalaniu niemowląt, jakby ktoś nie zauważył. Coś jak przed komorami Bełżca i w innych niewesołych okolicznościach Twojej, Cywilizacjo, historii. Niewesoło, niewesoło.



sobota, 28 czerwca 2014

Mielecka afera taśmowa, czyli dlaczego etnogafia

Dotarły do mnie nagrania z zeszłotygodniowego koncertu Hadry. Nagrania powstały tak, że Szymek podłączył recorder do miksera, a ten, bestyja, oprócz nas, nagrał też dialogi akustyków. Już po dotyczącym Szymkowego udu Ej, ściągnąć tego wazonu? wiedziałem, że warto dla tych głosów przesłuchać całość.
I kiedy gramy piosenkę sierocą, która, jak sama nazwa wskazuje, zbyt skoczna nie jest (takie wymog gatunku) do akustyków podchodzi pijany gość z dziarami wszędzie, gdzie widać i mówi" Powinniście puszczać coś żywszego. To tak zmula...A akustyk na to: Taka specyfika imprezy. Tradycyjne obrzędy nocy Kupały. Jak się potem rozkręci, to aaa...

I właśnie względem tego aaa trzeba się odnieść, czy jakieś aaa potem było. Otóż nie. Owszem, reżyser imprezy wymyślił, że na koniec dziewczęta w quasiludowych strojach będą pląsać po wałach Wisłoki. I któś obmyślił te stroje tak, że były z przodu baaardzo mocno podkasane. Ale zapomniał o jednej, dość podstawowej rzeczy - majtek się na dawnej wsi nie nosiło, co jeszcze osobiście na badaniach od naocznego świadka słyszałem. Owszem, nosiło się po parę spódnic i halek, ale majtek - niet. Przez co wszelakie obrotowe i spódnicowozawijane figury w tańcach były takie ciekawe a interesujące. Autor strojów dla dziewuszek z Zespołu Pięści i Tańca o tym szczególe, zapewne, nie wiedział, wskutek czego dziewuszki błyskały barchanowymi gaciami tak na oko do połowy uda, wywołując efekt bardziej komiczny, niż (hihi) pożądany. Te barchanowe gacie wzięły się zapewne z wyobrażeń obiegowych o wsi obecnej i dawnej, że jak wieś, to i zacofanie, jak zacofanie, to i wyciągnięte majciochy, których nie powstydziłby się Amundsen.

Temu właśnie pownny ścieżki tematyczne w szkołach etnograficzne być. Nawet, jak dziecka nie zapamiętają, jakie były relikty kultu solarnego w ich regionie, to chłopaki na pewno zapamiętają, co dawniej baby pod spódnicą miały.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Jak zarobić kasę na literaturze?

Robienie hajsów na literaturze nigdy nie było takie proste. Na szczęście fundacja im. Wisławy Szymborskiej rozdaje nagrodę im. Adama Włodka. A to nagroda wyjątkowa. Już wyjaśniam, dlaczego.

Sposoby zrobienia kasy na tej nagrodzie są dwa. Pierwszy jest klasyczny. Przygotowujemy projekt, dotyczący na przykład krytyki queerowej we współczesnej literaturze kostarykańskiej. Projekt to ambitny, ale wymaga wyjazdów studyjnych. Dostajemy zatem dofinansowanie, jedziemy nach Kostaryka, opalamy się po całych dniach, popijamy zimniutkie malibu z mlekiem, śniadolice piękności konwersują z nami o sytuacji polskiej inteligencji twórczej, a wieczorami śturomy jakieś standardowe, literaturoznawcze kocopoły.

A co, jeśli nagrody nie dostaniemy? Wtedy, oczywiście, dołączamy do chóru flekującego laureatów. Ba, nie dołączamy. Śpiewamy w chórze pierwszy głos. Bo oni, to wiadomo, kolaboranci, co by Stalinowi wąsy przystrzygali, gdyby żyli w tej epoce, a my to nigdy w życiu, co to, to nie. Piszemy do wszystkich stosownych mediów, że projekt takiego laurata X czy Y, oczywiście za pieniądze krwią patriotów splamione realizowany będzie, a nasz wspaniały projekt dotyczący recepcji poezji św. Jana Pawła II w literaturze kostarykańskiej nie ujrzy światłą dziennego z biedy, panie, z biedy. Wtedy ruszają zbiórki. I w Licheniu do puszki trafiają pieniądze, i na Marszu Niepodległości nikt pieniędzy narodowej sprawie nie szczędzi. A gdy dotacja spływa na nasze konto, jedziemy nach Kostaryka, opalamy się po całych dniach, popijamy zimniutkie malibu z mlekiem, śniadolice piękności konwersują z nami o sytuacji polskiej inteligencji twórczej, a wieczorami śturomy jakieś standardowe, literaturoznawcze kocopoły.

Oba sposoby Wam udostępniam gratis, bo kocham ludzkość.

A poza tym zdając egzamin z teorii literatury ślubowałem uroczyście nigdy już nie śturać literaturoznawczych kocopołów, więc z żadnego skorzystać nie mogę. Ale wy się bawcie, pókiście młodzi, a malibu z mlekiem zimniutkie.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Polska jako ideja, koszulka jako koszulka

Dostał ja koszulkę z godłem państwowym. Koszulka jest czerwona, godło w formie orła w kolorze białym z koroną na głowie (zauważmy - wszystkie zwierzęta mają łby, tylko ptaki głowy - nasz język szanuje latające stworzenia). Koszulka wyprodukowana została w Bangladeszu i jest równoważna z połową kilograma esejów na temat Polski jako idei po 25 latach wolności.

piątek, 13 czerwca 2014

Recenzje, czyli dlaczego jestem w ciemnej dupie

Wyszła nowa Fraza. We Frazie jest recenzja Chałwy zwyciężonym pióra Ryszarda Mścisza. Recenzja jest dobra, co mnie cieszy, ale jednocześnie jest obliczona na odbiór przez czytelnika zdecydowanie mądrzejszego ode mnie. Dużo w niej fraz takich, jak  W wierszu Ptaki pojawiają się jakby sensy skompresowane, insynuowane, uczucia podlegają ekwiwalentyzacji niczym w poetyce awangardowej. Mamy tu plany skojarzeniowe, owe areały poetyckich utrwaleń i skoki wyobraźni, wskutek czego poza tym, że z recenzji wynika, że Chałwa dobra jest, niewiele więcej jestem w stanie o niej powiedzieć. Recenzji, nie Chałwie.

Chałwę recenzował też Jarosław Nowosad TUTEJ Więcej z niej kumam, tym bardziej, że odczytał Chałwę mniej więcej tak, jak ja:

Zarówno małomiasteczkowa uwodzicielka (patrz: „Princess Ahab”), jak weselny grajek (z wiersza „Sultans of swing”), wydająca wyrok sędzina rejonowego sądu („Odwołanie”) i niegdysiejszy nastoletni kinoman odbywający swoistą „pielgrzymkę” do nieczynnej już sali projekcyjnej („Romantica. Tren”), operator karuzeli („Strażnik wrót”) i znudzony pracownik fabryki zabawek („Facet, który nigdy nie będzie tankmanem”) – wszyscy oni kurczowo trzymają się owej „nagrody”, jakkolwiek byłaby bezwartościowa, aby tylko jak najdłużej odwlekać ów moment ostatecznego ulegnięcia rozpaczy. (...) Poeta mówi o bohaterach swych wierszy z ironią, ale nie negując ich godności; nie odmawiając im prawa do odrobiny swoistej… chwały. 

Niemniej z tej recenzji wynika, że jakkolwiek Chałwa dobra jest, to żem w ciemnej dupie, bo jest książką o zadupiu w dużej mierze. Bez magii i mityzacji, bez szydery i karykatury, jednym słowem - komercyjną i recepcyjną porażkę wieszczę sobie i Chałwie. Ale w sumie sukces książki poświęconej w całości klęsce byłby zdradą ideałów.

Jest jeszcze trzecia recenzja Chałwy, w majowej Odrze. Z recenzji ponoć wynika, że Chałwa jest do dupy, a ja powinienem się zająć tym, do czego jestem stworzony, czyli pasaniem bydła, ale niestety, jako że mieszkam daleko od szosy, majowa Odra do mnie nie dotarła. Gdyby ktoś miał albo dysponował skanem albo Odrą, to byłbym wdzięczny. Kontakt, jak zwykle - pukać dwa razy i powiedzieć hasło.

wtorek, 10 czerwca 2014

Pieluszki edukacyjne ,,Adolf''

Po trójce dzieci przy czwartym zmieniliśmy markę pieluch. To epokowa decyzja i fakt wart osobnej notki. Zmianę zacząłem od studiowania opakowania. Na opakowaniu była lista zalet pieluch - że wygodne (ciekawe, jak to sprawdzili), że zatrzymują hektolitry moczu, że kupa w pielusze nie tylko jest na swoim miejscu, ale i fiołkami pachnie, etc. Wreszcie, że, uwaga - kolorowe wzorki na pieluszce wspomagają rozwój i kreatywność dziecka.

Niby jak, do ciula ciężkiego? Miesięczne dziecko tych wzorków nie widzi, fizycznie nie jest w stanie się tak wygiąć, żeby zobaczyć, czy na dupie ma lewka, graniastosłup czy w ogóle co tam. Równie dobrze te pieluszki mogłyby być w hitlerki albo zgoła w nic. Zdanie jest idiotyczne, ale też jest skierowane do ludzi żyjących w idiotycznej kulturze.

Bo, rodzicu, ta kultura mówi ci, że twoje dziecko ma odnieść sukces. Sukces, jasne? A żeby odnieść sukces, musisz stymulować jego rozwój od małego. Nawet jak chcesz kupić głupią piłkę w kiosku, to ona ma naklejkę, że jest edukacyjna. Bo edukacja to podstawa sukcesu twojego dziecka. Ono ma sukces odnieść, ty masz mu w tym pomóc. Sukces. Sukces. Sukces, sukces, sukces, sukces. Nie odniesie sukcesu, to będzie nikim, a ty będziesz gówno nie rodzic. To bierzesz tę piłkę, czy nie?

A to się zaczęło już w latach '90. A było to tak. Dziecka wtedy marnowały sobie życia przy komputerach. Grały w gry i od tego głupiały i krzywiły im się kręgosłupy. W latach '90. jasne było, że jak dziecko furt przed komputerem siedzi, to skończy jako menel, narkoman i nie dość że z hifem, to jeszcze skoliozą. To już lepiej, żeby siedziało cały dzień na polu, chociaż wiadomo, że jak tak siedzi na tym polu, to przy łopacie skończy, rowy kopiąc. Lepsze to, niż rynsztok, co nie? Ale i tak amba. Najlepiej robią dziecka siedzące w książkach dzień cały, jak ja w latach 90. Wątpliwości nie było.

Oczywiście, dzieciaki, które spędziły lata 90. łomocąc w gry, teraz robią wielki hajs w dziale IT. Dresiki osiedlowe koszą przyzwoity hajs na budowach Irlandii. Jak ja wyszedłem na tych moich książkach, to nawet nie mówię, bo chyba nie muszę.

Rodzicu, po pierwsze - sukces to jest jedna wielka zbiorowa paranoja. To po pierwsze. Po drugie  - ciula tam wiesz, co trzeba będzie zrobić za 20 lat, żeby go odnieść. To już lepiej wychowywać te dziecka na dobrych, szczęśliwych ludzi. A w każdym razie spróbować.

sobota, 31 maja 2014

Dmytro Łazutkin - trzy wiersze



Dmytro Łazutkin to postać ciekawa. Że poeta, to wiadomo. Ale w dodatku ma czarny pas w kempo karate, jest mistrzem Ukrainy w dwuboju kozackim i brązowym medalistą pucharu świata w kickboxingu i kick-jitsu. Na chlebek i sało zarabia, jesli wierzyć cioci Wiki, komentowaniem boksu. Ale wiersze, bardziej nas wiersze obchodzą niż okładanie się z bliźnimi swymi (nawet jeśli mistrzowskie i uprawiane z sukcesem). Jedźmy zatem:

***

podszedłem do rzeki
na tym brzegu utopił się mój sąsiad

jakoś nie ufam tej wodzie

ale jednocześnie lubię
tak od dziecka

bawiła się mną w głębinie
rusałka
i wyrzuciła, suka

***
chcesz coś powiedzieć
ale tylko rozchylasz wargi
i zamiast słów
z ust wypływają
jeden za drugim
wielkie okręty

ciekawa bajeczka
strumień świadomości
a cel –
o pół kroku do ratunku
niezauważalnie zatonąć

i niebieskie zwierzęta
i niemrawe ruchy
i ciche dźwięki

i lalka się męczy szklanymi oczyma

chcesz coś powiedzieć –
nie-
nie chcesz niczego
tylko lubisz patrzeć
na śmieszne bańki
witamy przyjaciele wiosenną żeglugę


* * *

Gdzieś w niebieskiej mgle oceanów
Dryfują czarne okręty 
K. Kałytko


Tylko tak – rozszaleje się morze.
Tylko tak – do innych brzegów.
Z posmakiem niewiary i pokory
Lepiej pozbywać się długów.

Laury Odyseusza, maski ciszy
Wszystko twoje, płyń bez obawy
Biją się fale, biją najsilniejsi
na słowa, co kiedyś się zjawią


czwartek, 29 maja 2014

ДДТ-Капитан Колесников (DDT - Kapitan Kolesnikow) Przekład i wyjaśnienie, czemu nie Putin.


O tym, że Jurij Szewczuk jest wielki, na tym blogu już pisałem. A trzeba było wrócić do tego wątku z okazji sympatii do Putina, jaką ludzie w Polsce mimo wszystko okazują. U podłoża sympatii leży m.in. parę homofobicznych ustaw wprowadzonych przez Putina onegdaj. Pamiętam, bo nawet Rzepa się cieszyła. Polscy apologeci Władimira Władimirowicza nie rozumieją, że nie trzyma ich żelazną łapą za jaja tylko dlatego, że (jeszcze) nie może.
O tym, że Putin to bandyta wiadomo było od czasów drugiej wojny czeczeńskiej. Ale epizodem, który pokazał zobojętniałej na rzeź Czeczenii tzw. ludzkości, że z Putinem faktycznie jest coś nie tak było zatonięcie latem 2000 roku Kurska. Putin zatonięcie okrętu ukrywał tak długo, jak się dało. Tak długo, jak się dało, zwlekał też z poproszeniem o pomoc w akcji ratunkowej. W efekcie grupa marynarzy, która przeżyła wybuch, nie doczekała się pomocy. Wśród nich był Dmitrij Kolesnikow, bohater piosenki Szewczuka i załogi.
Numer mnie rusza, i to porządnie. Przede wszystkim dlatego, że antyputinowski w zamyśle utwór nie jest tępą agitką. Szewczuk z tej sytuacji wyciąga więcej, wykorzystuje historię kapitana Kolesnikowa do mówienia o sprawach ostatecznych.
Wreszcie - czy Kolesnikow piszący po omacku, bez nadziei na ratunek, z nikłą nadzieją na to, że ktoś jego notatki kiedykolwiek odczyta nie jest jakąś metaforą pisania w ogóle? Pisania, które nie ocala. Ale jakoś tam jednak trochę ratuje.

Dobra, piosenka wygląda tak:




W amatorskim przekładzie wygląda to tak:



Kto o śmierci powie nam parę szczerych słów?
Żal złożonych gdzieś na dnie marynarskich głów.
Ołówek wciąż łamie się, ziąb, że chce się wyć.
Kapitan Kolesnikow pisze do nas list.
Ołówek wciąż łamie się, ziąb, że chce się wyć.
Kapitan Kolesnikow pisze do nas list.


Jeszcze żyje paru nas na żarłocznym dnie
Dwa przedziały poszły już, a trzy palą się
Wiem, że nie ma zbawienia, lecz jeśli chcesz, to wierz.
Ja i tak ten mój list położę ci na pierś.
Wiem, że nie ma zbawienia, lecz jeśli chcesz, to wierz.
Ja i tak ten mój list położę ci na pierś.


Kursk mogiłą stał już się, nas obróci w pył
Na dobranoc rozerwał metry stalowych żył
A nad wodą chmurzy się, mewy wciąż się drą
A pod wodą okręt śpi,  a tak daleko ląd
A nad wodą chmurzy się, mewy wciąż się drą
A pod wodą okręt śpi,  a tak daleko ląd




O tym, co tu stało się na górze będą łgać
Powie to komisja, jak trudno umierać?
Kto może być równy nam, kto gieroj, kto tchórz?
Kapitan Kolesnikow list swój kończy już.
Kto może być równy nam, kto gieroj, kto tchórz?
Kapitan Kolesnikow list swój kończy już.


niedziela, 25 maja 2014

Franciszek, czyli patrzcie i się uczcie, jak się robi poezję.


Z zagrody Sudołów dzieci zapamiętały głównie moją rozmowę z panem Sudołem. Powód jest prosty - większość zagrody się spaliła lat temu 15 prawie, a słowo jest wieczne i niepalne.
Ale jest i powód jeden: w rozmowie znalazła się opowieść o tym, że w pożarze poza chałupą i spichlerzem spaliła się też stajnia. A w stajni żywcem spłonął koń.

Ten koń nie daje spokoju zwłaszcza Franciszkowi. Może dlatego, że nie zna większego i potężniejszego zwierzęcia od konia. W każdym razie: pytał o niego resztę dnia. Po serii pytań o palność różnych materiałów (płonie słoma, płonie drewno, rękopisy nie płoną), ratowanie zwierząt z pożaru (zakładamy szmatę na łeb; uwaga - nasza kobyła boi się bardziej szmaty niż ognia), zadaje wreszcie pytanie, które nie daje z kolei mi spokoju.

Czy ten koń w ogniu cierpiał jak Pan Jezus w cierniowej koronie? 

sobota, 24 maja 2014

Prusinowskigate, czyli po co nam kultura ludowa.


Czasy teraz takie, że jak się człowiek nie pochwali, to amba fatima. To się chwalę. Tadaaam:

 W książeczce między innymi moje scenariusze zajęć o ginących zawodach, takich jak kowal czy właściciel wypożyczalni video.

Miał być jeszcze tekst dla nauczycieli i innych takich, do których książeczka jest skierowana. O tym, dlaczego warto uczyć dzieci o kulturze ludowej. Naprodukowałem się górnych i durnych zdań okrągłych jak głupi, ale mus był, bo tekst miał trafić także do tych nauczycieli, którzy, jak pewien mieszczanin, nie wiedzą, że mówią gwarą albo kojarzą kulturę ludową w najlepszym razie serialem ,,Janosik''. W skrócie chodziło o to, że obcowanie z kulturą ludową może być dla dzieciaków lekcją zaradności, a i o to, że takież obcowanie uczy wrażliwości na piękno, bo mimo że ten chłop na okrągło w polu robił, a i baba tyż, to znalazł jednak zawsze czas na to, żeby kuniowi do uprzęży czerwony kocotek przywiesić albo pająka ze słomy w chałupie zainstalować. I ta właśnie dbałość jakaś o estetykę, potrzeba obcowania z pięknem niezależna od warunków, w jakich człowiek żyje, świadczy nie tyle o wielkości, jakkolwiek pojmowanej, człowieka, ale człowieczeństwa na pewno.

Ale teraz jestem trochę starszy i mądrzejszy i bym napisał inaczej. A mądrzejszy jestem o Prusinowskigate. A było to tak: Unwersytet Warszawski odwołał koncert trio Janusza Prusinowskiego. Tłumacząc to tym, że po Eurowizji folk w murach uczelni nie będzie dobrze wyglądał. Było to głupie samo w sobie, ale Jarek Mazur znalazł podtekst jeszcze głupszy. W teledysku opierającym się na machaniu cyckami i ubijaniu masła wzięły udział ni mniej ni więcej, tylko tancerki z zespołu pieśni i tańca... Uniwersytetu Warszawskiego. Zespół chwali się tym nawet na swojej stronie internetowej. Innymi słowy: ja wiem, że nie odpowiadała za to ta sama osoba, ale efekt jest idiotyczny. UW najpierw swoim ZPiT przykłada paluchy do estetycznej żenady posługującej się w sposób nieuprawniony etykietką ludowości, a potem autentycznych badaczy i popularyzatorów prawdziwej kultury ludowej ze swoich murów wyrzuca, żeby się, broń Trygławie, z tą właśnie żenadą nie kojarzyło. Piarowy majstersztyk.

Oczywiście, światek folkowy podniósł larum. Oczywiście, jako redakcja Wszystko Jest Folkiem się do laruma włączyliśmy, tworząc bastionik oporku. Skutecznie, UW szybko skapitulowało, wysyłając mail o treści, że sory, mieli problem z komunikacją w biurze promocji (,,Ej, to co gra? Donatan? - Nie, Prusinowski!. - Słyszysz Helka, Donatan Prusinowski gra na UW!''), ale już zaraz zaproponują Prusinowskiemu inny termin koncertu. Miażdżące zwycięstwo, co nie?

Tak więc teraz tłumacząc nauczycielom, dlaczego kultura ludowa nas wzrusza i zachwyca napisałbym po prostu, że poznawanie jej w szkole pozwoli  uniknąć w przyszłości sytuacji, w której nasz uczeń jako dorosły już człowiek zrobi kretynów z jakiejś porządnej uczelni.


środa, 21 maja 2014

Ludzie z Jasła, czyli dzisiejsza młodzież

A ludzie na spotkaniu w Jaśle wyglądali tak.

Całość TUTEJ

Bo nawet jak się pisze o klęsce, to smęcić nie można.

Z jednej strony mnie ludzie w Jaśle podnieśli na duchu, a z drugiej strony trochę się o nich martwię, bo młodzi są. A ja czytam ostatnio sporo o tym, że okres ciągłego rozwoju ekonomicznego w tej części świata się skończył. Że doszliśmy do punktu, w którym nie da się już co roku mieć coraz więcej tego całego pekabe, bo się nie da i tyle. Czyli że lepsze jutro było wczoraj. Co w Środkowej Europie, w której od kilkudziesięciu lat każde pokolenie ma ekonomicznie lepiej, niż pokolenie poprzednie, brzmi niezbyt wesoło, bo cały czas żyjemy nadzieją, że jednak to lepsze jutro będzie jutro.
Nie wykluczam, że w momencie, w którym okaże się, że nie da się mieć co pokolenie więcej wszystkiego, znajdziemy się w momencie, w którym trzeba będzie co pokolenie bardziej się skupiać nad przeżyciem tego życia jakoś sensownie. Innego wyjścia z tej sytuacji nie widzę. Jakaś nadzieja w ludziach z Jasła, z którymi gadaliśmy o wierszach, kiedy Jasiołka zastanawiała się, czy zalać miasto, czy jednak nie, jest. Możliwe, ze ani oni, ani ja nie pożyjemy w czasach większego pekabu niż pekab naszych, no nie rodziców, ale ludzi, którzy wchodzili w dorosłe życie w latach '90. Ale kto wie, może pożyjemy bardziej?

sobota, 17 maja 2014

czwartek, 15 maja 2014

Lindgren. Czyli cała ta sztuka.

Starszaki (do których awansowała już Łusia) namówiły mnie na kolejną lekturę Mio, mój Mio. A to nie jest łatwa sprawa, ta lektura. Jak się zna zakończenie (ale to naprawdę, naprawdę zakończenie), to czyta się to wszystko z cięższym jeszcze sercem i gardłem ściśniętym jeszcze bardziej.
Poza całością, która jest majstersztykiem, można się w książce (jak to u Astrid Lindgren i Tove Jasson w ogóle) natknąć na zdania, która zatrzymują, wbijają w fotel (metaforyczny, bo czytam siedząc na podłodze) i stawiają wobec spraw ostatecznych i podstawowych naraz.

Stałem, trzymając za rękę mego ojca króla. Chciałem się upewnić, że on jest ze mną, bo to było tak piękne, że nie można było znieść tego samotnie.

Czytam i muszę zrobić przerwę. Lindgren trafiła w punkt. Jest niewiarygodnie precyzyjna. Jest dokładnie tak, jak pisze. Jest w kontakcie z pięknem coś może nie przerażającego, ale jakaś groza jest na pewno. Może to poczucie kontaktu z czymś pierwotnym, czymś spoza, w każdym razie coś, co sprawia, że, no właśnie, trudno naprawdę dobrą sztukę wytrzymać. Podchodzę zawsze do wierszy czy muzyki, która mnie naprawdę rusza, jak pies do jeża. Ostrożnie, bardzo ostrożnie, bo podchodzę do czegoś, co pochodzi nie wiadomo, skąd.

I tak, ma Lindgren rację pisząc o tym, że to są rzeczy nie do zniesienia w samotności. O to chodziło w teatrze antycznym - tragedia wywoływała poczucie wspólnoty człowieczego losu, o to chodzi, tak mi się zdaje, w sztuce, która jest dla mnie ważna - zostawia mnie z poczuciem, że coś takiego, jak ta wspólnota istnieje rzeczywiście. I że jest malutka i krucha.

Jednym słowem - łatwiej po dobrym wierszu, muzyce czy lekturze Mio, mój Mio, trzymać pion, chociaż, paradoksalnie, żyć trudniej. Na jakiś opór materii się trafia i bardziej ją czuje. Dobrze i trudno jednocześnie.

Cholerne namawiacze z tych starszaków są.

sobota, 10 maja 2014