wtorek, 28 lutego 2017

Wstaniętyzkolan umysł

Czytam Zniewolony umysł, żeby zobaczyć, co się z Miłosza i totalizmu zestarzało, a co nie. Generalnie wstawanie z kolan to nowy murti-bingizm.  To jest sprawa jasna, bierzesz nową tabletkę murti-binga i już jesteś zkolanwstanięty, żadne smutki i troski cię nie dotykają. A nawet jak cię dotkną, to wiesz, kto jest temu winien i że stoi za tobą/obok ciebie siła, która już wstaje z kolan, a jak wstanie z tych kolan wreszcie na amen, to temu komuś/czemuś z tego kolana w jaja przywali.

Są i różnice. Inna jest geografia – u Miłosza jest Centrala i jest spoglądanie z nadzieją na zachód. To się zmieniło. Centrali ni ma – każdy chce wstawać z kolan na własną rękę, na zachód też żadnego z nadzieją patrzenia być nie może, bo przecież zachód też chce być zkolanwstanięty. Rosja oczywiście w tyk układzie też występuje, ale jako przykład li tylko dla innych z kolan wstających, Rosja bowiem jako pierwsza z kolan sobie wstała. Ofiary jak na razie trzeba liczyć w dziesiątkach tysięcy, ale to przecież zachodnich (w tym i naszych) miłośników zkolanwstawania nie odstrasza, zkolanwstawanie wymaga niskiej empatii, a zkolanwstający nigdy nie zakładają, że jednym z tych trupów mogą być kiedyś oni lub ich dzieci. Kilkadziesiąt tysięcy cudzych trupów każdemu wydaje się za zkolanwstanięcie ceną możliwą do zapłacenia.

No i wszelkie rozważania na temat relacji murti-bingizmu ze sztuką są już przestarzałe. To nie te czasy, kiedy państwo mogło kontrolować wszystkie publikatory. Teraz wystarczy nie dać dotacji komu trzeba i wychodzi mniej więcej na to samo, zresztą nowy murti-bingizm, w przeciwieństwie do starego, nie boi się tak sztuki jak stary. Ma ją za coś w rodzaju młotka, a nie groźnego bóstwa, które trzeba obłaskawiać. Rząd dusz wygrywa sie teraz memami w internetach, czyli odpowiednio podgrzewając emocje.

A z tymi murti-bingizm radzi sobie dobrze. Odpowiednia mieszanka poczucia wyższości i strachu przed obcym działa cuda. Tutaj też niczego nowego nie ma. Aktualne jest jeszcze Miłoszowe zastanawianie się nad tym, jak intelektualiści przyjmują tabletkę murti-binga i dlaczego ją przyjmują.
I tutaj też Zniewolony umysł czyta się jak opis rzeczywistości zaokiennej.
Wszystko się bierze z kryzysu chrześcijaństwa, które mało kto, a już najmniej jego tzw. obrońcy, traktuje serio. Tę pustkę, która po nim pozostaje, wstanięcie z kolan zapełnia całkiem nieźle, oczywiście, nie za darmo, o czym jeszcze będzie. Ale na razie zostańmy przy plusach. Nowy murti-bingizm, tak jak i stary, daje złudzenie przywracania znaczenia gestom i słowom, czyni życie ważnym i potrzebnym. Sztuka znów staje się ważna, prasa znów staje się ważna, dokonywane wybory znów stają się ważne. Człowiek znów ma szanse uczestniczyć w walce absolutnego dobra z absolutnym złem. Przy czym jest to walka, która niczym nie grozi, przecież wszędzie, gdzie wstawanie z kolan stało się popularną ideologią, jest to walka większość z mniejszością. Naprawdę, wstanięcizkolan, mając po swojej stronie państwo, szkołę, kościół i większość populacji nie ryzykują niczego. Ale poczucie stania na posterunku i walki z nawałą wstanięciezkolan daje i tak. Układ idealny.

Oczywiście nic za darmo. Przejście kuracji Murti-Binga wymaga zawieszenia dotychczasowego rodzaju racjonalności i estetyki i podporządkowania ich ideologii. Wszystko – od faktów historycznych po czysto biologiczne i fizyczne, jak to, czy smog szkodzi, czy klimat się ociepla etc. stają się zależne od ideologicznej interpretacji. Dlatego (i tu opisy Miłosza są fenomenalne) ludzie w trakcie kuracji się szarpią i męczą.

Tu Miłosz jest aktualny. Idealną metaforą Polski wydaje mi się koncert Tadka Firmy na gali wręczenia Wenclowi nagrody Zasłużony dla polszczyzny. Ludzie słuchają wersów Tak wspaniałe jest życie dzięki tobie/ty dbasz o mnie w zdrowiu i w chorobie i część ludzi cieszy się, że wreszcie jest na fali sztuka, którą rozumieją. Część, która przeszła już skutecznie kurację i wie, że jedynym liczącym się kryterium estetycznym jest kryterium ideologiczne, aprobuje. Ale część, która kuracji jeszcze skutecznie nie przeszła, męczy się, bo z jednej strony wie, że to jest słabe, ale z drugiej strony wie, że powinna uważać, że jest dobre. Ale przecież nie powie tego głośno. I te męki, przyznaję z pewnym wstydem, są przyczyną mojej schadenfreude, ale i pewnej nadziei. (Tu mała prywata – Paweł, co prawda demaskujesz wroga klasowego przy udziale miejscowego aktywu partyjnego, ale robisz to anonimowo, co jest, wbrew pozorom, pocieszające. Oczywiście, może to wynikać z wielu czynników, ale wolę zakładać, że wynika to z niestłumionego poczucia obciachu, co daje jakieś szanse powrotu do pionu).

I teraz moje ulubione pytanie – co będzie dalej? Ano, to, co zawsze w wypadku murtibingizmu. Wszystko pierdolnie. W wersji optymistycznej wtedy, kiedy ludzkości zgromadzonej bokiem wyjdzie produkowana przez Metodę kulturalna i duchowa nadbudowa. W wersji pesymistycznej wtedy, kiedy okaże się, że nie da się zmurtibingizować praw fizyki i wstanięte z kolan krainy zacznie zalewać podnoszący się ocean.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz