Był raz Wojtek, co traktorem orał. I coś mu nie pasowało, coś nie bardzo mu dobrze szło to oranie, pług jakiś nie taki, nie tak ustawione. Coś by trzeba zrobić, cięgna poprawić. Zsiada więc Wojtek, ale silnika nie gasi, nad pługiem się pochyla. A ten wał, co przenosi ruch na wałek mocy się kręci. I nagle czuje Wojtek, jak go coś za kołnierz łapie, jakby łapą jakąś wielką i ku traktorowi ciągnie. Wie już, że kurtka mu się na wal nawinęła, ale zdjąć jej nie zdanża, bo już ucho ma przy metalu, już go całego moc silnika na wał nawija, już go w tryby wkręca i niesie dalej, dalej, hen popod podłogą ku silnikowi. Rozgląda się chłopak, bo nigdy przecież w traktorze nie był. Wreszcie wpada do jakiejś wielkiej komnaty przeogromnej. - Musi to komora spalania - pomyślał, bo ściany okopcone miała. Przyżegnał się, splunął przez ramię i widzi, widzi, a tu na środku komory karzełek na stołku siedzi. - Ktoś ty? - pyta karzełka. A karzełek się uśmiecha i tak mu powiada. - Jam jest Duch Silnika. Dobrym traktorzystom pomagam, a złym psoty czynię. Ale ty dobry jesteś chłopak - głaszcze się karzełek po brodzie. - Na wysokich obrotach nie piłowałeś, powolutku robiłeś. Rozrusznika nie zajeżdżałeś, oleju dolewałeś. Daruję ci i wypuszczę na powierzchnię. A nawet i więcej, bo ty dobry chłopak jesteś, cesarzównę księżycową zobaczysz. A teraz idź już, czas na ciebie - mówi karzełek i unosi Wojtka siła jakaś, w rurę u góry komnaty pcha i oto wylatuje nasz chwat przez komin na świat Boży. A tam widzi z góry, znad komina, sponad traktora, jak karetka miga na polu jego i jak za traktorem się uwijają w czerwonych ubraniach ratownicy. - Jak krasnale jakie - myśli Wojtek patrząc z wysoka.
A budzi się na łóżku, rurki z niego rosną jak z ziemniaka w komorze pędy białe, zamiast barku ma skrzydło gipsowe, białe, jak łabędzie. Piszczy wszystko, miga jak lampki na choince. ozmywa sie to wszystko w kolorowym wirze i zapada ciemność.
Znów budzi go parskanie znajome. Oczy otwiera i wie już, że nie śni. Na ramię patrzy i widzi, że mylił się wcześniej, nie skrzydło gipsowe ma u ramienia, a prawdziwe, łabędzie zamiast ręki mu wyrasta. Za oknem parska i prycha traktor jego wierny. Wstaje Wojtek z łóżka, do okna podchodzi i widzi grzbiet znajomy, garb kierownicy tyloma dotknięciami wyślizgany. Okno otwiera, po kablu od internetu schodzi bezgłośnie. Traktor schodki podstawia, siodełko nachyla. Nie namyśla się Wojtek, wskakuje i zaraz z kopyta ruszają. Jadą, jadą, jadą przez pola ciemne, przez drogi znajome. Wreszcie do tego miejsca mokrego dojeżdżają, gdzie woda zawsze stoi na drodze. Zagląda Wojtek z siodełka, a tam miesiączek się odbija, a w miesiączku cesarzówna księżycowa się przegląda, na drutach coś dzierga. Parska cicho traktor i cesarzówna głowę podnosi. - Chodź - do Wojtka mówi. - Koszulkę z pokrzywy ci wydziergałam, postać prawdziwą ci przywróci, chodź. Zsiada chłopak z traktora, do wody wchodzi, przed cesarzówną księżycową staje. Koszulkę pokrzywową z rąk jej bierze, na siebie zakłada. I kurczy się nagle, szyja mu się wydłuża, nos spiczasty staje. Czasu mija mało-wiele, a przed cesarzówną księżycową łabędź najprawdziwszy skrzydłami trzepoce, dziób w skardze niemej rozwiera.
- Postać prawdziwą ci przywróciłam, junaku - cesarzówna mu mówi. - Tylko łabędziem można być naprawdę - po szyi go głaszcze, bułkę w mleku rozmoczoną daje.
Podoba mi się. Bardzo. Ale - jakby skądś mi znane.
OdpowiedzUsuńWięc....
Z dwóch poprzednich baśni traktorowych na Chałwie:)
Usuńświetne! też bym chciał być poetom i pisać takie rzeczy :-)
OdpowiedzUsuńNie trza być poetom. To proza jest. Poezję to każdy może, a prozę to już w ogóle.
Usuńtiaaaaa, a nie bóo czasem go dwanaście? ; P
OdpowiedzUsuńLoboga, a skund jo Ci dzisioj dwunastu traktorzystów wezne?
Usuńłoooo panie!
OdpowiedzUsuń