poniedziałek, 31 marca 2014

Jak zepsuć słowo

A jak ostatnio miałem zadedykować wiersz, to nie użyłem słowa dedykuję, poświęcam. Chociaż chodziło o żywego ludzia. Oczywiście, zrobiłem sobie od razu psychoanalizę na kolanie, bo jak coś się dzieje z językiem, to dzieje się głębiej.
I okazało się, że słowo dedykować jest zepsute. Jego znaczenie, zarezerwowane dla dzieł sztuki zostało rozmyte przez wszystkie frazy w rodzaju skaner dedykowany do fotografii, dedykowany samochód, aparat, etc. Niedługo usłyszymy o papierze dedykowanym do dupy. Słowo dedykowany weszło do marketingowej nowomowy. Zostało zepsute, bezpowrotnie może.
O dedykowanym pisał ostatnio Mariusz Szczygieł, że bierze się to stąd, że marketingowcy uznali, że słowo dedykowany będzie lepiej trafiać do klientów, którzy poczują się wyjątkowo. Jak człowiekowi zaoferują komputer dedykowany, to się poczuje jak jakaś Laura, której Petrarca serwuje sonety.
Akurat, przy całym szacunku do Szczygowego pisarstwa, sranie w banie. Dedykowany zaczął się panoszyć po polszczyźnie mniej więcej 3-4 lata temu, jednocześnie ze słówkiem budżetowy używanym w znaczeniu tani. Oba słówka przywędrowały z angielskiego,gdzie coś może być budget albo dedicated.  I takie właśnie mogą być produkty. Szczygieł widzi w zepsuciu dedykowanego  efekt jakiegoś świadomego działania, ale nie, ni chujeczka, to wynik bezmyślnego kopiowania. To dzieło ludzi, którzy po polsku nie czytają, a po angielsku też nie wchłaniają Szekspira i Blake'a, tylko instrukcje obsługi, foldery reklamowe i branżowe pierdoły. I przenoszą te angielskie nawyki na polszczyznę, psując ją, odbierając słowom ich właściwe znaczenie i ciężar. A ja lubię, jak słowa jakiś ciężar mają.

To już wolę zrezygnować z dedykowania. To już lepiej zapożyczyć poświęcenie, którego związek ze sferą sacrum co prawda się zatarł, jak w wypadku słówka kiermasz czy charyzmatyczny, ale ten związek tam przecież jakoś tam jest. I fajno, bo jednak jakkolwiek na co dzień sobie myślę, że poeta czy pisarz to jednak ludzie, którzy robią w dzialce gospodarki usługi dla ludności, to jednak są takie momenty, kiedy nie mam wątpliwości, że o dział poświęcanie  da się w tych fachach zahaczyć.

środa, 26 marca 2014

Poseł Pawłowicz, czyli dlaczego literatura faktu



A do jedny z wiosek w moji okolicy przyjeżdża poseł Pawłowicz. Poseł Pawłowicz będzie przestrzegać przed ideologią dżender, która zamienia dzieciom siusiaki w dziurki i na odwyrtkę.

I dobrze. Bo to są takie chwile, w których mój kraj taki piękny jest. Kiedy go kocham jak nigdy niczego na świecie, bo to jest kraj możliwości nieograniczonych. Choćbym siedział tydzień nawet, to bym  mógł nie wymyślić sytuacji, w której poseł na sejm Rzeczypospolitej Polskiej przyjeżdża do wsi, gdzie ludzie średnio co roku zastanawiają się, czy rozdupcą im szkołę, czy nie, żeby straszyć metodologią badań humanistycznych. Chociaż nie wiem, może i bym wymyślił. Trzydzieści roków żyję w kraju, w którym fantazja tchnie, kędy chce, a i tak nie wygeneruje sytuacji porównywalnych z rzeczywistością. Polska jest nie tylko dowodem boskiego miłosierdzia, ale i, kto wie, poczucia humoru może nawet?

Możliwe, że dlatego właśnie Polacy chętniej czytają literaturę faktu, niż beletrystykę, a polski reportaż jest lepszy niż polska proza współczesna.

sobota, 22 marca 2014

Andrij Lubka mówi, jak wygrać z Rosją

Miało być o tym, jak jeżdżę na rowerze w deszczu do roboty. I o tym, że jakby okolica była rzeczywiście taka patriotyczna, jak deklaruje, to nie wyprzedzałbym korka samochodów z rejestracją RKL, tylko wszyscy zasuwaliby na tych rowerach. Bo to primo - dla Ziemi jako takiej lepiej. Secundo - dla Heimatu naszego też. Kierowcy nie stoją w korkach, kierowcy współtworzą korek. A rowerzyści - nigdy. Szybciej problemy z ruchem w Kolbie by się rozwiązało przesiadając się na rowery, niż budując obwodnicę. No i wreszcie najważniejsze - wybierając rower nie wspieramy rosyjskich koncernów paliwowych. Każda jazda z Górny do Kolby rowerem to jedna uszanka dla ruskiej armii mniej. Wraży Moskale, staniem przeciw wam pedał przy pedale.

I bojkotowałoby się tę ruską ropę raźno, gdyby nie to, że co jakiś czas mijają mnie lawety z pancernymi pojazdami. Ostatnio bodaj moździerze samobieżne. Jedno karnięcie się taką zabawką na lawecie z Rzeszowa do Nowej Dęby niweluje efekt wspólnego patriotycznego pedałowania stu rodaków. I co zrobisz?  Nic nie zrobisz. Zabawnie wygląda to prężenie muskułów z perspektywy siodełka.

Ale o tym nie będzie. Natknął ja się bowiem na esej Andrija Lubki, najbardziej znanego w Polsce ukraińśkiego poety z roczników osiemdziesiątych. Pisze Lubka w eseju ,,Niedźwiedź obudzony dzwonkiem komórki'' tak:


Wyraźnie zrozumiałem, że Rosja tak naprawdę przegrała bitwę o Ukrainę mniej więcej miesiąc temu, kiedy jechałem pociągiem Intercity do Krakowa.  Na środku wagonu był wielki, miękki plac zabaw dla dzieci – żeby dzieci mogły męczącą, kilkugodzinną podróż spędzić wygodnie i nie przeszkadzać rodzicom w pracy. Na monitorach wagonu wyświetlali kreskówki na życzenie. Taki child friendly wagon, wszystkiego kilkadziesiąt kilometrów od ukraińskiej granicy. Oczywiście, w wagonie był internet – i czytałem na smartfonie wiadomości z Ukrainy, z Krymu. Zielone ludziki z bronią, trzy kolory i radosne prawosławne babcie właściwego patriarchatu stanowił rażący dysonans ze światem, w jakim ja byłem. W tym momencie niemal fizycznie odczułem, że te dwie różne rzeczywistości to tak naprawdę dwie różne strefy czasowe. Ale chodziło nie o godziny, a o stulecia. 

Europa i zachodnia idea w szerokim znaczeniu wygrały wojnę o Ukrainę placami zabaw, internetem i pociągiem Intercity.  


całość TUTEJ



Tak, w kontekście prężenia mięśni zastanych ojczyzny naszej zbolałej tekst ciekawy. Niewykluczone, że w ostateczności o wszystkim decydują drobiazgi, w których widać to, jak efektywna jest jakaś cywilizacja. Bajdełej, za dwa wystrzelone ostatnio w Nowej Dębie pociski spike można byłoby utrzymać dwie wiejskie szkoły, przez rok. Ja nic nie sugeruję, tak tylko. Idę na plac zabaw.

środa, 19 marca 2014

Muminki i prawdy ostateczne

A dzieci domagają się jeszczerazowej lektury Muminków. No i dobrze, dobrze. Tylko czy ja jestem gotowy na przechodzenie przez Muminki raz jeszcze?
Wszystko z Muminkami jest w porządku, póki nie dojdzie się do dwóch ostatnich tomów. ,,Dolina Muninków w listopadzie'' i ,,Tatuś Muminka i morze'' to książki mroczne, dotykające istoty tego, co w człowieczym doznawaniu świata i siebie najbardziej bolesne. Prawidłowa lektura póxnych muminków powinna rozdzierać serce jak pięcioskibowy pług pole na wiosnę po dobrych deszczach (ale nie aż takich, żeby się zakopać, co nie?).
Wszystko zaczyna się w ,,Tatusiu Muminka i morzu'', przedostatnim tomie, od nagłej i niezrozumiałej zupełnie  na początku ucieczki Muminków na wyspę latarnika. Nagłe odcięcie się Muminków od dotychczasowego życia i ich świata ma w sobie coś z ucieczki panicznej. A przecież w tomie nic strasznego się w zasadzie nie dzieje, gdzie tam temu tomowi do ,,Komety nad Doliną Muminków''. Nie, samotność całkowita stwarza ciągły nastrój napięcia i grozy. I, paradoksalnie, w tym osamotnieniu Muminkowi udaje się to, co przez cały cykl było niewyobrażalne, oswaja Bukę, wcielenie wszystkich strachów. Dopiero kiedy zostaje bez możliwości ucieczki i bez wsparcia całej Doliny i okolic, jest w stanie przyjąć to, co było przez niego i całą Dolinę wypierane i odrzucane i upostaciowało się jako Buka. Muminek osiąga szczęśliwy stan zgody ze światem, nawet z  jego czarną, zimną stroną. Czy ten stan jest przekładalny na jakikolwiek język? Czy Muminek jest w stanie go opowiedzieć komukolwiek? Czy możliwy jest dla niego powrót do starego życia?
Z tymi pytaniami zostajemy sobie po ,,Tatusiu Muminka i morzu'' i bierzemy się za ,,Dolinę Muminków w listopadzie''. Studium chęci ucieczki od siebie i stania się kimś innym, niemożności wytrzymania w tym swoim własnym byciu i złudzenia, że inne bycie jest w mniejszym stopniu sobą ograniczone. ucieczki bohaterów ''Doliny Muminkó w listopadzie'' są w pewnym sensie odwróceniem ucieczki Muminków z ,,tatusia Muminka i morza''. O ile tatuś próbuje rozwiązać nierozwiązywalny konflikt z ograniczoną czasem kondycją ludzką (Muminkową?) uciekając DO siebie, Filifionka, Paszczak i Wuj Truj uciekają OD siebie. Nie ucieka tylko Włóczykij, a to z tego powodu, że jako jedyny posiadł umiejętność bycia w jednym tylko momencie naraz. Dla reszty listopadowa ucieczka od siebie jest koniecznością z jednej strony, a z drugiej zrywem tylko, po którym nastąpi powrót do siebie i jakieś ze sobą pogodzenie - nie na zasadzie trwałego pokoju, a nieco uwierającego rozejmu, ale zawsze.
Inaczej jest z Homkiem. To, co kołacze się w Homku nawarstwia się i materializuje w postaci groźniejszej i straszniejszej od Buki. Homkowy Nummulit to już strach nieoswajalny. Homek czeka na powrót Muminków, którego nie będzie. Z całego cyklu Homek rozdzierający jest najbardziej, bo nic nie wskazuje na to, żeby jemu udało się scalić powtórnie. Homek niepogodzony ze sobą i światem już pozostanie, a ratunku dla niego i Numulita nie ma.
I, szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, co z tym zrobić.


piątek, 14 marca 2014

Tradycja



Proszę państwa, oto tradycja.



Trudno sobie wyobrazić życie bez tradycji, zwłaszcza w małych społecznościach. Tradycja pełni wiele ważnych funkcji. Nie należy używać jej jako jedynego i podstawowego argumentu. Bywa wykorzystywana do ociosywania. 

PS Zawsze uważałem, że tradycja ma dwa ostrza, jak każdy kij. Czy ta jest wybrakowana? 

środa, 12 marca 2014

Pomnik buzi

Smutno mi,. Boże. Odchodzą słowa. I to nie słowa gwarowe, do czego gwara już zdążyła ludzkość przyzwyczaić, ogólnopolskie słowa zanikają. NA szczycie listy, z powodu której mi smutno jest buzia. Buzia ginie, a wraz z nią zawęża się to, co możemy w języku wyrazić. Świat, w którym polszczyzna ogarniała taką jakąś bezpretensjonalną uczuciowość znika. Ciekawe, czy za 20-30 lat będzie jeszcze można użyć rozczulającego zwrotu buzia w podkówkę.

Powinien być pomnik jakiś słów ginących. W formie buzi najlepiej.

Ale ogarnąłem się, że taki pomnik przecież już jest.


Kolbuszowa, miasto, w którym rzeczywistość wyprzedza wizje. Tylko pod tym pomnikiem, tylko pod tym znakiem, twarz będzie buzią a pocałunek buziakiem. Z tego miejsca uroczyście ślubuję przynajmniej raz o każdym człowieku napotkanym pomyśleć jako o posiadaczu buzi. Czego i Państwu życzę.

niedziela, 9 marca 2014

Za co kochamy Jurija Szewczuka





W związku z wojennymi nastrojami lud kalenberski trenował dzisiaj jazdę konną i strzelanie z łuku. Obie te rzeczy są w takich razach bardzo potrzebne. Ćwiczą trzeźwy i chłodny umysł, konieczny w razie zbiorowego obłędu.



Nie wiem, czy Jurij Szewczuk jeździ albo strzela. Jurij Szewczuk pisze piosenki, śpiewa i gra na gitarze w zespole DDT, który w Polsce, jak na kapelę zza żelaznej kurtyny, jest bardzo dobre znany. I w zbiorowym obłędzie Szewczuk zachowuje zdrowy rozsądek.

Może się to brać stąd, że w 1995 Szewczuk był na wojnie. Pierwszej czeczeńskiej. Pojechał pogadać z chłopakami jadącymi do Groznego. Nie żeby wspierać reżim, ale żeby wspierać na duchu wcielonych do armii fanów DDT albo po prostu osiemnastoletnich chłopaków słanych na rzeź. Jak skończył się szturm na Grozny wiemy z ,,Wieży z kamienia'' Jagielskiego. Rosjanie wpakowali się do miasta czołgami i wozami pancernymi. Kierowane przez nieznające miasta załogi pojazdy stawały się w labiryncie uliczek bezradne. Odcinane od jednostek i otaczane przez Czeczeńców załogi klęły, modliły się i wzywały matek w osamotnionych wozach. I ginęły tysiącami. - A ja im śpiewałem rockandrollowe piosenki, mówiłem, że wszystko będzie w porządku - napisze później Szewczuk w piosence ,,Umirali pacany straszno''.



- My - ludzie Ukrainy i Rosji  - jesteśmy rodziną. Każdy z nas musi zrobić wszystko, co możliwe, żeby nie dopuścić do bratobójczej wojny. Inaczej zwycięży to, co nieludzkie. Kochający Rosję i Ukrainę - Jurij Szewczuk - pisze Szewczuk TUTEJ Lubię Szewczuka nie tylko za piosenki DDT, ale też za to, że reprezentuje inteligencki etos. Po czym to poznajemy?



1. Nie kieruje się prymitywnym instynktem plemiennym i prawem talionu, a wartościami ogólnoludzkimi.



2. W czasach obłędu zachowuje zdrowy rozsądek i człowieczeństwo, stając po stronie prawdy.



3. Nikt, ale to absolutnie nikt go nie słucha.



No, może poza setkami Rosjan na antywojennych demonstracjach. Setkami zwijanymi przez milicję przemianowaną dla niepoznaki na policję.



Dlaczego ludzie tacy jak Szewczuk będą zawsze głosem wołającym na puszczy, pustyni i w miejscach odosobnienia, nie zawsze dobrowolnego? Szewczuk staje po stronie tego, co złożone, a przeciwko frazesowi, który do wyrażenia nie wymaga wielu słów, ba, czasem w ogóle nie wymaga wyrażenia, bo jest w ludzi wdrukowywany od lat najmłodszych. Co gorsza, Szewczuk staje przeciwko frazesu patriotycznego, który sprzedawać ludziom najłatwiej, wymaga zrozumienia tylko tej prostej prawdy, że my jesteśmy my, a oni to są oni, a my jesteśmy ci fajni, a oni są ci chuje. Prawdy, którą po okładających się maczugami przodkach tak czy inaczej odziedziczyliśmy.

Szewczuk w kategoriach świata tego w starciu z Putinem jest na straconej pozycji. Tak samo, jak każda prawda złożona bardziej niż zdanie ,,jebać onych'' jest skazana na margines. Cokolwiek się stanie na Krymie i wszędzie indziej na świecie, Szewczuk i jemu podobni będą moralnymi zwycięzcami. Jako mieszkańcy kraju, w którego reprezentacja piłki kopanej jest moralnym zwycięzcą większości meczów wiemy, jaka to zaszczytna kategoria.

I jaka, w kategoriach świata tego i jego pana, gówno warta.



środa, 5 marca 2014

Serhij Żadan: To wszystko kiedyś się zacznie

Wszyscy patrzą na Krym, tymczasem na wschodzie Ukrainy też niespokojnie. Jeszcze parę dni temu w Charkowie między zwolennikami Janukowycza a przeciwnikami tegoż toczyły się walki o budynek ichniego urzędu wojewódzkiego.  W walkach brał udział Serhij Żadan. W zeszłą niedzielę Żadan dał znak życia. Pisarz odnalazł się z głową rozciętą w dwóch miejscach, wstrząśnieniem mózgu i podejrzeniem złamania nosa. - Kazali mi uklęknąć, więc powiedziałem, żeby poszli w chuj - wyjaśniał na Tweeterze źródło obrażeń. Z okazji odnalezienie Żadana, a także z okazji tego, że w Polsce znany jest przede wszystkim jako prozaik, tradycyjne, lasowiackie, wykonane domowymi metodami tłumaczenie.


Serhij Żadan:

To wszystko kiedyś się zacznie

Wszystko, co zobaczysz we śnie
lotniska, jakie masz w zapasie
trawa w basenach, ptaki na stacji
przesiane ciepło końca wakacji

wszystko przykrywają oceany
i rozkazy handlowych korabi
wyciągają z węglowego tła
podwodnych duchów łamane ciała,

nie śpią do rana, zgubiwszy drogę
wymieniają ciemność – mokrą, suchą, jeszcze
w sercu i w duszy z ogniem i lodem
wpędzają się w niewygody i deszcze

I czarnej zimy kapitanowie
ścigani przez kraty i zmęczenie
już się kłócą pogubieni we mgle
zatapiając własne korabie

Przepalają rakietami mgły kłęby
i wysypują szczodrze w głębię
czarną rozpacz w Cejlonie zebraną
Teraz i ty nie zaśniesz do rana

poniedziałek, 3 marca 2014

Jak Wiktoria Helwin i Wiesław Walat na krucjatę ruszyli

Dawno, dawno temu, w komciach na tym blogu ktoś powołał się na książkę ,,Herb miasta Kolbuszowa'' Wiktorii Helwin i Wiesława Walata. Wtedy szybciutko napisałem, że nie radzę traktować książki serio i obiecałem sobie, że kiedyś, jak będę miał chwilę, napiszę, dlaczego powinna leżeć na półce z science-fiction, a nie z regionalistyką.
No to chwila wiekopomna nadejszła. Chodzi o to, żeby książkopodobność tej pracy była rozmontowana i pokazana gdzieś publicznie w internetach na wieczną rzeczy pamiątkę. Bo, niestety, funkcjonuje na prawach pracy naukowej (a nie była nawet recenzowana) można ją znaleźć w kolbuszowskiej bibliotece bez karteczek ostrzegawczych ,,Uwaga, literatura s-f'', leży i dezinformuje.

Książka zaczyna się od obszernego wstępu o heraldyce jako takiej i żali autorów na szalejący postmodernizm, a także na to, że miasta mają loga obok herbów. Nie tu się kryje jednak danie główne.

Smakowitą przystawkę znajdujemy (jeszcze nie danie główne, uwaga!) w części poświęconej teorii Autorów na temat genezy kolbuszowskiego herbu. Krzyż - wiadomo. Splecione ręce - tutaj historia jest bardziej złożona. Autorzy, powołując się na książkę 500 zagadek o Rzeszowie i Ziemi Rzeszowskiej wywodzą tę część herbu z tzw. transakcji kolbuszowskiej, czyli dokonanego w 1753 roku podziału ordynacji Ostrogskich. Jak wspominają Autorzy Ta sławna ,,transakcja kolbuszowska'' (...) stała się powodem wielkiego skandalu polityczno-dyplomatycznego. Ładne początki, nie ma co. Jeden z punktów Statutu tej ordynacji stanowił, że ordynatem wśród kilku warunków musi spełniać i ten: mianowicie, ma być członkiem zakonu maltańskiego. Zakon używał na swoich monetach w Europie między innymi motywu splecionych dłoni. I krzyża. Co prawda na żadnej z przedstawionych monet nie używają obu motywów naraz, nie znajdziemy też w książce dowodów na to, by takie monety (zwłaszcza te z dłońmi) były używane w Polsce, ale nic to. Grunt, że pasuje do teorii. Kiedy więc ponad 100 lat później powstawał herb Kolbuszowej dziedzice Kolbuszowej konstruując herb miasta sięgnęli po krzyż, gwiazdę sześcioramienną z Leliwy - herbu Tyszkiewiczów, właścicieli Kolbuszowej i owe splecione ręce. Jeden z motywów, przypomnijmy, widniejący na monetach bitych w Europie przez zakon, którego członkiem musiał być ordynat podzielonej ponad wiek wcześniej w Kolbuszowej ordynacji Ostrogskich. Brzmi przekonująco, co? Autorzy mają na to dobry argument. Ano taki, że środowisko dziedziców Kolbuszowej myślało pro narodowo (pisownia oryginalna). Słaby argument tym bardziej, że dowodów na taką właśnie genezę herbu, jak przyznają autorzy, brak.

Ale danie główne kryje się gdzie indziej. W części następnej mianowicie, w której autorzy biorą się za współczesny herb Kolbuszowej i rozprawiają się z widniejącą w nim gwiazdą Dawida. Jak to robią? Bardzo prosto.  Referują pracę Jacka Bardana Dawne pieczęcie i herb Kolbuszowej. Autorzy stwierdzają, że Bardan oparł się na relacjach Macieja Skowrońskiego i Naftalego Saleschutza dotyczących genezy i wyglądu dawnego herbu miasta. Wprost stwierdzają, że przytacza, cytuję, miejską legendę. Brzmi ostro i nawet wiarygodnie, jeśli się rzeczonej pracy Bardanowej w rękach nie miało. Bo jeśli się miało, to się wie, że autor przytacza też dziewiętnastowieczne przedstawienia kolbuszowskiego herbu widniejącego na pieczęciach z widocznymi liniami wewnętrznymi na gwieździe Dawida. Co z tym robią Walat i Helwin? Jajco. Zwyczajnie przemilczają. Reprodukują w swojej książce przedstawienia herbu bez linii wewnętrznych w gwieździe, te z widocznymi liniami pomijają. Z materiału badawczego wybierają tylko to, co pasuje do ich teorii, do faktów z nią niezgodnych się nie odnoszą. Udają, że ich nie ma. Jeśli czytelnik pracy Bardana nie zna, nie będzie przecież nawet wiedział, że jeszcze w XIX wieku herb Kolbuszowej przedstawiano również tak, jak dzisiaj - z gwiazdą Dawida pod dłońmi z widocznymi liniami wewnętrznymi.

Dlatego też, drogie dziatki, praca Autorów wspomnianych nie ma nic wspólnego z naukowością. Nie przedstawiają dowodów na swoją śmiałą teorię. Nie falsyfikują teorii Bardana, ba, nawet jak ją referują, to nierzetelnie, pomijając przykłady przedstawień dziewiętnastowiecznego herbu z gwiazdą Dawida, na które Bardan się powołuje. Próbują jego pracę zdezawuować manipulując materiałem badawczym, cenzurując archiwa. Jest na to określenie z języka izraelickich mieszkańców naszego sztejtełe: hucpa.

Jest w tej pracy także i deser. Interpelacja senatora Mieczysława Maziarza do Komisji Heraldycznej przy MSWiA. Senator dopytuje się m.in. czy zawodowy historyk (magister lub doktor historii UJ, jak zaznacza senator) jest w stanie odróżnić gwiazdę sześcioramienną od gwiazdy Dawida (a czy normalny podchorąży może być przyczyną ciąży? Czy normalny, zdrowy zając może zgwałcić uciekając? - Komisja Heraldyczna wydaje mi się równie dobrym adresatem i tych pytań). Senatora interesuje, czy gwiazda Dawida nie jest symbolem masońskim (ileż by to wyjaśniało w Kolbuszowej), ale przede wszystkim to, czy w herbie kolbuszowskim jest gwiazda Dawida czy gwiazda z herbu Leliwa. Do interpelacji senator dołączył reprodukcje przedstawień herbów, które też Autorzy Herbu miasta Kolbuszowa zamieścili również. Komisja odpowiedziała, że herb Kolbuszowej z gwiazdą Dawida jest zgodny z miejscową tradycją heraldyczną i nie sądzi, żeby gwiazda w herbie Kolbuszowej pochodziła z herbu Leliwa. Wiktoria Helwin i Wiesław Walat referują stanowisko Komisji pisząc, że jest za, a nawet przeciw. Ech.