niedziela, 30 grudnia 2012

Wszystko jest folkiem, czyli nowo Masłosko.

Jakiś czas temu w audycji mówiliśmy o tej dyskusji. Tematem dysputy było pytanie, czy folk szkodzi muzyce ludowej. Dyskusja owszem, ciekawa, ale chwilami przypomina trochę dialogi mieszkańćó Konstantynopola na temat tego, czy lepiej przyprawiać koninę zielonymi czy czarnymi oliwkami, toczone w sytuacji, gdy ostatni koń już dawno zjedzony, drzewka oliwne poszły na opał, a pierwsi Turcy właśnie dorzynają obrońców na murach.

Sytuacja wygląda tak: już ponad 60 procent Polaków mieszka w miastach. Odkąd pierwszy pralechita zapuścił na tej ziemi wąsy i zaśpiewał ,,Nic się nie stało'', czyli od tysiąca lat z hakiem istnienia naszej zbolałej Ojczyzny tak nie było. Prosty wniosek jest taki, że w przeciągu XX wieku swoje korzenie straciła przytłaczająca większość Polaków - część przez ruchy powojenne (popatrzmy na mapę dialektologiczną, ile mamy tzw. terenów gwar mieszanych, czyli terenów poniemieckich bez własnych gwar praktycznie), część przez migracje wieś-miasto. Na wsi też nie jest dobrze, bo erozja tradycyjnej kultury chłopskiej trwała sobie całe dwudzieste stulecie jak dzika. Polak to wykorzeniony chłop, no.

W tej sytuacji rozważanie nad wpływami folku złemi na muzykę in crudo są trochę fantastyczne. Bo szansa na to, że rodzący się np. teraz w tej chwili Jaś Kowalski zetknie się z muzyką in crudo są bliskie zero. Nawet jeśli weźmie za jakiś instrument, to prędzej za nówki skrzypki ze sklepu niż sukę biłgorajską. Nawet jak zajara się muzyką źródeł, to prędzej słuchając po dobrym lolku wczesnej Kapeli ze wsi Warszawa czy Village Kollectivu niż swojego dziadka pod gruszą. A jeśli sam zacznie ją grać, to ze spontanicznego grania prędzej wyjdzie coś folkowego właśnie, do rekonstruowanej muzyki in crudo droga przed nim będzie długa.

Jaś Kowalski urodzony 30 grudnia 2012 to wykorzeniony chłop. Folk jest muzyką wykorzenienia, jest muzyką postapokaliptyczną. Ergo - to właśnie folk będzie dla Jasia naturalnym sposobem na nawiązanie kontaktu ze swoimi korzeniami. Bo Jaś nie dostanie jakiejkolwiek tożsamości do ręki. On se ją będzie musiał skonstruować. Można odwrócić pytanie i zapytać, ironicznie tylko oczywiście, czy muzyka in crudo nie szkodzi folkowi

I tu dochodzimy do tematu właściwego, czyli do ,,Kochanie, zabiłam nasze koty Masłowskiej. Już debiutancka ,,Wojna polsko-ruska'' była w jakiejś mierze książką o konstruowaniu tożsamości, o samonieświadomym składaniu siebie z tego, co się znajdzie pod ręką.

,,Kochanie...'' jest, jak dla mnie, książką bardzo folkową, bo o wykorzenionych bohaterach, klecących siebie z czego się da mówiącą. Taką kwintesencją samplowania jest Gosza, bohaterka snobująca się na pochodzenie z trzeciego świata, który, jako Amerykanka, sytuuje w Polsce, czyli na Bałkanach. Bohaterowie Masłowskiej są jak syreny ze snów jednej z bohaterek, budujące swój świat z resztek i śmieci naszego świata. Napisana świetną, lekką frazą książka z diagnozą, którą można wyczytać w pracach socjolingwistycznych od kilkudziesięciu już chyba lat: sypie się nasze ja zbiorowe, a sztukowane czymkolwiek wygląda właśnie jak coś sztukowanego czymkolwiek.

Czy słuchanie Village Kollectivu po lolku to dobra metoda na nawiązanie kontaktu z korzeniami?





sobota, 29 grudnia 2012

Wieś widmo

Jechał ja wczoraj pekaesem przez miejscowość, który ni må. Tutej jest zdjęcie na dowód:


Nie ma takiej miejscowości, jak Karczowiska. Korczowiska, owszem, jeszcze lepiej - Korcowiska. Podobnie, jak nie ma Osiej Góry, tylko Łosia Góra.

Może czas na dwujęzyczne tablice? Zielònkå. Korcowiska. Uośå Góra. Huta Przedborskå, etc. Tylko z pozoru brzmi nierealnie. Ale są już stanowiska (np. u Jolanty Tambor - dużo ciekawych prac tej pani na temat Śląska jest w internacie), znoszące rozróżnienie między grupą etniczną a etnograficzną. Gdyby jeszcze uświadomić miejscowym samorządowcom, że za tym poszłyby konkretne pieniądze (np. subwencja dla szkoły mniejszościowej jest większa niż dla zwykłej), sami zaczęliby w sukmanach na sesje przychodzić. 


wtorek, 25 grudnia 2012

Litania do świętych niedoszłych

Nie płaczcie, idę szczęśliwy do ojczyzny! Was wszystkich serdecznie pozdrawiam raz jeszcze. Niech Bóg  wkrótce obdarzy Was pokojem, a mnie niech da szczęśliwe odejście do ojczyzny. Wiem, że w każdym wypadku jestem w ręku Boga. On tę sprawę należycie ułoży i wspaniale zakończy.  Będzie też chyba moja sprawa wyjaśniona ludziom później, być może dopiero w lepszym życiu. Jestem w radośnie podniosłym nastroju. Cóż mamy do stracenia? Nic, jak tylko nasze biedne życie, duszy nie mogą oni przecież zabić. Jaka nadzieja!

grenadier Otto Schimek, rankiem przed egzekucją. 



Jeśli Kościół kiedykolwiek taką litanię zatwierdzi, powinno ją otwierać wezwanie do Ottona Schimka. W zasadzie 19-letni grenadier Wehrmachtu, rozstrzelany w podtarnowskich Lipinach za odmowę rozstrzeliwania polskich zakładników kandydatem na ołtarze powinien wydawać się pewnym. Tym bardziej, że w kategorii ,,drugowojenni objectorzy-męczennicy'' wszelkie inne europejskie wyznania na głowę biją, jak się zdaje, Świadkowie Jehowy. Beatyfikacja Schimka byłaby dobrą okazją do pokazania, że wśród katolików też byli ludzie niepoddający się wszechobecnej paranoi. 

Schimek miał pecha. O dziwo, o ile w latach osiemdziesiątych strona polska chętnie widziałaby dziewiętnastolatka ze swastyką na czapce na ołtarzach, skrewiła strona austriacka. Jedynymi żyjącymi świadkami męczeństwa Schmimka byli bowiem jego zabójcy i ich koledzy. Zarówno komilitoni Schimka z ósmej kompanii 1083   regimentu Grenadierów Krajowych Wehrmachtu, jak i odprowadzający go kapelan, jak i skazujący sędzia, nie pamiętają żadnego rozstrzeliwania cywilów. Schimek miał być rozstrzelany za tchórzostwo w obliczu wroga, czyli za dezercję. Stronę świadków wzięła austriacka opinia publiczna wierząca w latach '80 w mit o rycerskim Wehrmachcie i złym SS, które pospołu z Ukraińcami mordowało bez wiedzy żołnierzy w feldgrau. W dyskusjach prasowych padały nawet argumenty, że jeśli Schimek odmówił zabijania, nie ma się czym chwalić, bo byłą wojna, a na wojnie zabijać trzeba, a nie myśleć. 

Ostatecznie sprawa utknęła w martwym punkcie. Żołnierze- świadkowie bohaterstwa Schmika, którzy wiosną 1945 roku przyszli do jego matki, by o nim opowiedzieć, nie żyją. Większość relacji świadczy przeciw Schimkowi, za to za czystością Wehrmachtu. Nikt już chyba nie podejmie znowu prób beatyfikacji Schmika, chłopak pozostanie zatem świętym niedoszłym. 

sobota, 22 grudnia 2012

Źródło

Czasami wydaje mi się, że Jacek Kleyff powiedział już wszystko, co powiedzieć by należało. 




Szymku, na pytanie o istotę folku odpowiadam tak. W szesnastym wieku na tzw. kresach  po reformie kalendarza bywało tak, że katolicy obchodzili post wielki według swojego kalendarza, prawosławni według swojego. Ale bywało, że ludzie zaczynali według prawosławnego, a kończyli według katolickiego, poszcząc krótko. A bywało, że na wszelki wypadek zaczynali według katolickiego, a kończyli według prawosławnego i żywili się rybą dwa miesiące. I to jest właśnie istota folku. 

środa, 19 grudnia 2012

Co się odradza w Polsce - c.d.

Głupio mi tłumaczyć rzeczy podstawowe, ale czasem trza. Zatem: krótka historia neofaszyzmu w Polsce, po '89. Czemu po '89? Bo piszę tylko to, co sam pamiętam, co widziałem, co znam z pierwszej ręki.

Na początku był subkulturowy, skinheadowski, biologiczny rasizm. Skini tropili Murzynów i Żydów, a jako że jednych i drugich w Polsce jak na lekarstwo, a w dodatlu Żydzi mało rzucają się w oczy, obrywało się wszystkim, którzy się jakoś wyróżniali. Pankom, hipisom, a za mojej pamięci i metalom - pojawienie się nazimetali skini ogarnęli z pewnym poślizgiem, ale jednak. Brzmi jak relacja z subkulturowych przepychanek, ale było poważnie. Jeszcze za mojej pamięci zginął w Kielcach chłopak, ksywa Zielony. Dostał bagnetem na koncercie od jakiegoś miłośnika białej rasy. Miał czternaście lat.
Potem, oczywiście, ginęli ludzie, byli bici i okaleczani, ale łysi nie potrzebowali już ideologicznych pretekstów. Bili i zabijali dresiarze, nie skini.
Ale wróćmy do naszych, nomen omen,  baranów. Pierwsza dekada nowego wieku to był dziwny czas. Ludzie, których się znało z antyfaszystowskich koncertów, przykładni pankowcy, szanowani metale, etc. golili się na łyso i zaczynali mówić o Polsce dla Polaków. Młodzież Wszechpolska oferowała wolność od myślenia i wolność do bicia ludzi.
Jakoś na początku XXI wieku narodowcy ogarnęli bowiem, że antysemickie odjazdy a'la Leszek Bubel robią z nich pośmiewisko całej wioski, z braku Żydów i Murzynów. Nowym wspólnym wrogiem zagrażającym Polsce, religii, Europie i okolicom byli geje. Ludzie, których, wydawało mi się, znałem i bliżej mi nieznane barany zaczęły jeździć do Krakowa na parady równości, żeby pokrzyczeć i dać komuś po pysku. Mam relacje z pierwszej ręki, więc wiem, że w ramach obrony katolicyzmu i świata całego biło się ludzi, najlepiej w przewadze liczebnej i ustronnym miejscu. W rocznicę pogromu skandowali Polska dla Polaków jak delegacja z Izraela składała kwiaty, etc. Ale priorytetem było tropienie gejów.
Fiksacje na punkcie homoseksualistów miał krakowski NOP. Z dużym rozbawieniem obserwowałem akcje NOP-u sprowadzające się na wieszaniu wszędzie plakatów przestrzegających przed pandemią homoseksualizmu w kosmosie i ryczeniu ,,Chłopak dziewczyna - normalna rodzina'' na marszach równości. Było to osobliwe, bo chłopaki i dzeiwczyny były po drugiej stronie, po stronie NOP-u ani jednej baby wtedy, w 2005 czy 2006 nie widziałem. A widok miałem dobry, bo obie strony uparły się robić dymy w okolicach czytelni polonistyki.
Z gejami jednak nie chwyciło. Tzn. taka przaśna homofobia zjednała narodowcom blokowiska itd., ale to za mało, żeby wejść do mainstreamu i powalczyć o władzę.
Teraz można zobaczyć, jak NOP, ONR i reszta nacjonalistycznej prawicy próbuje wyjść z subkulturowego getta. Nacjonaliści znaleźli dobrą metodę, sprawdzoną przez NSDAP - trzeba wypłynąć na kryzysie. Drugi patent to podpinanie się pod wszelkie słuszne tematy. NOP demonstrował przeciwko ACTA, bo też i wszyscy demonstowali. Manifestacje przeciwko zdechłej komunie i rządowi, którego w Polsce z definicji nikt nie lubi to patent naprawdę dobry. Reakcja Dominika jest wzorcowa - nie podoba ci się manifestacja organizowana przez nacjonalistów. To Boga w sercu nie masz, Polski nie kochasz, etc., etc. Narodowcy stosują moralny szantaż i na tym wygrywają, wchodzą w dyskurs publiczny, w którym jeszcze dziesięć lat temu nie było dla nich miejsca korzystając z świadomej i nieświadomej pomocy ludzi, którzy się na ich arcysłuszne hasła łapią.
Nic na to nie poradzę, falanga zawsze będzie mi się kojarzyła z gettem ławkowym i cięciem żyletkami żydowskich studentek przed wojną, sorry. Nawet jeśli pod tą falangą protestuje się, trzydzieści lat za późno, przeciwko stanowi wojennemu.

Jeszcz krótsza odpowiedź Domonikowi Dzióbie

Dominiku. Uspokój się, zaparz melisę, wypij i przeczytaj mój post raz jeszcze. wskaż miejsce, w którym piszę coś o uczestnikach marszu. Nie udało się? Nic dziwnego, bo piszę o organizatorach podpisanych pod wskazanym przez Ciebie linkiem, co zresztą argumentowałem. 

Teraz strzel jeszcze jedną meliskę i wskaż miejsce, w którym nazywam faszolami, cytuję  ,,osoby chcące uszanować pamięć o poległych w czasie stanu wojennego, osoby dla których patriotyzm jest sensem istnienia, osoby trzymające w dłoni flagi Polski lub Solidarności, wojskowych i osoby, które oddały by życie dla kraju, i wreszcie osoby, które dostrzegają kłamstwa i obłudę jaką serwuje nam obecny rząd''



Pytasz: 

,,Pytanie nasuwa się tylko jedno: coś Ty brał człowieku, że Cię tak popaprało?''

Ostatnio tylko meliskę, co i Tobie polecam, w dużych ilościach. 

Dobranoc. 

Źrenico wolności, ostojo normalności, krynico korby

Gdy ze wszystkich stron śruba się dokręca, a pętla się zaciska, zostaje zawsze ostoja normalności, czyli radio Studnia i audycyja Wszystko Jest Folkiem. Dobrze co jakiś czas nagrać audycję, w która jest zrobiona zgodnie z zasadami wskazanymi przez Ojczyma Prowadzącego, czyli bez reklamy i polityki, bo, cytuję, oparte są z definicji na kłamstwie, cytatu koniec.
 A gdy Ojczym Prowadzący się z nami, niegodnymi, kontaktuje, to nigdy w sprawie słuchalności, słupków, wpływów, piniędzy, etc. Bo na pierwsze i drugie się nie zwraca uwagi (tzn. fajnie, jak ktoś słucha, ale nie puści się Dody, żeby słuchały miliony zamiast dziesiątków), a trzecich i czwartych ni må
No i dobrze czasem użyć bębna jako podstawki pod kubek, mimo wszystko, no.


wtorek, 18 grudnia 2012

Co się odradza w Polsce?

Jak twierdzi Dominik Dzióba na Syfie i na Kolbuszowej 24, patriotyzm w Polsce odradza się w Polsce, cytuję ,,jak Feniks''. Dowodem na to ma być organizowanie przez nacjonalistów z ONR, NOP i innych brunatnych demonstracji przeciwko stanowi wojennemu. Trzydzieści lat po czasie wprawdzie, ale lepiej późno niż wcale - w momencie wprowadzenia stanu wszak Maciej Giertych  i inni narodowcy go poparli.  Poszedł ja do wskazanego przez Dominika linku, żeby przekonać się co tam piszą Prawdziwi Patrioci Niesłusznie (według Dominika) Nazywani Faszystami. A Prawdziwi Patrioci jak to Prawdziwi Patrioci - martwią się, że do Europy przybywają imigranci, że w Australii bedo uczyć dzieci o holokauście, że zamkli źli Niemcy faceta tylko dlatego, że negował mordowanie ludzi w komorach gazowych, cieszo się, że w Tarnobrzegu inni nacjonaliści protestowali przeciwko stanowi wojennemu pod flagami z krzyżem celtyckim, u naszych zaodrzańskich sąsiadów zakazanym jako symbol neofaszystowski.

No cóż, Dominiku, masz rację. To nie żadni faszyści.





To normalni debile.

Wschodnia dzicz i barbaria


Tymczasem lwowski Wysokyj Zamok donosi o korku-gigancie, który się był utworzył między Buskiem a Brodami. Kierowcy i kierownice utknęli w zaspach. Kawałek tekstu:

“Вночі, - продовжував розповідь Андрій, - побачив біля своєї автівки кількох рятувальників із... лопатами. Тоді зрозумів, що слід покладатися лише на себе. Вирішив кинути автівку на трасі та йти пішки до першого-ліпшого села. Пройшов близько 15 кілометрів до села Дуб’є. Там власник якоїсь ятки пригостив мене гарячим чаєм. Мешканці навколишніх будинків запевнили, що вже готують картоплю, яку разом з гарячим чаєм винесуть людям, що ночують на трасі. Селяни також бралися прийняти у себе дітей та тих, хто дуже замерз”.

(,,Nocą - kontynuuje opowiadanie Andrzej - zobaczyłem obok samochodu kilku ratowników z łopatami. Wtedy zrozumiałem, że mogę polegać tylko na sobie. Postanowiłem porzucić samochód na szosie i i iść pieszo do najbliższej wsi. Do wsi Dubie było około 15 kilometrów. Tam właściciel jakiegoś kramu poczęstował mnie gorącą herbatą. Mieszkańcy okolicznych domów powiedzieli, że już gotują ziemniaki i razem z gorącą herbatą zaniosą je ludziom, którzy nocują na drodze. Mieszkańcy wsi chcieli przyjąć do siebie dzieci i tych, którzy bardzo zmarzli'')

Wschodnia barbaria, nie? Na zachód od Sanu i Bugu w takiej sytuacji robi się smartfonem zdjęcia i wrzuca na fejsa albo wysyła do TVN Uwaga, żeby dziennikarze przyjechali sfilmować, jak zamarzajo ludziska. Przed Ukrainą jeszcze dłuuuga droga do Europy. 

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Ubodzy w duchu

Podniosło mnie na duchu. Jak czytamy na infonowadeba.pl, w sąsiedniej Nowej Dębie ćwiczą czołgiści.


,,Kontakt z czołgiem i prowadzenie ognia z armaty wzbudziły ogromne emocje wśród żołnierzy NSR, których powodem była kilkuletnia przerwa od ostatniego „spotkania” z czołgami.''


Jedno zdanie, a ileż emocji. Żołnierze NSR przeżywający ,,ogromne emocje'' w kontakcie z armatą to temat wdzięczny, ale nie o to chodzi. Żołnierz gwałcący matkę naszą, polszczyznę tekstem tym, dotknął niechcący tajemnic bytu. Dlaczego powodem żołnierzy była przerwa w spotykaniu się z czołgami? Oto zagadka, ale lecimy dalej. 


,,Szczególnie zajęcia te przeżywał st. kpr. Wojciech Buczkowski, który zasadniczą służbę wojskową zakończył w 1996 roku. O strzelaniu z czołgu mówi, że to największe przeżycie od lat''







Zawsze myślałem, że jako facet, co to nic tylko dzieci piersią karmi albo kunia pasa, mam nieciekawe życie. Starszy kapral mnie jednak niewątpliwie przebija i tym samym podnosi na duchu. Jak widać, nawet wojsko czasem się do czegoś może przydać.


piątek, 14 grudnia 2012

Osiemnastka

Podchodzi do mnie dwóch. Jeden z mikrofonem, drugi z kamerą. W takiej sytuacji szybka decyzja - mówimy, że nietutejszy, a w razie trudności w spławieniu udajemy Ukraińca - zawsze skutkuje. Ale tym razem chodzi o sprawy ważne. Chłopak mówi, że się zakochał, że dziewczyna ma na imię Marta, że ma osiemnastkę i kręci jej film i żeby ludzie cóś życzyli albo powiedzieli w tej jakże radosnej dla Marty chwili. Zakochanie w tym wieku to sprawa święta, więc po pierwsze, nie przeszedłem na ukraiński, po drugie, zdjąłem czapkę, choć piździło niemiłosiernie. Jak sprawy święte, to święte, nie ma się co szczypać, ani się oszczędzać.
Ale zaraz, zaraz. Zaraz palnę coś głupiego i powiem prawdę. ,,Marto, wiem, że jest źle. Ale będzie już tylko gorzej. Świat stoi przed tobą otworem, ale jest to,  niestety, otwór gębowy. Pożeranie i mielenie cię, które trwa już dwanaście lat, a jeśli chodziłaś do przedszkola, to i dłużej, to nic w porównaniu tym, co teraz się zacznie. Nie minie dziesięć lat, a nie zostanie z Ciebie nic, albo na tyle niewiele, że się nie poznasz''.

Na szczęście piździło niemożebnie i każde otwarcie paszczy rozważałem dwakroć. Wyjąłem drumlę i zagrałem  staro, syberyjsko melodię o tym, że dana, dana, nie ma szamana. Prawda to nie jest dobry prezent na osiemnastkę. A melodia o szamanie i ciężkiej doli jego zawsze obleci. 

wtorek, 11 grudnia 2012

Powrót taty

Franek: Widzę coś czarnego i kudlastego. To chyba tatuś.

Leibniz

Haniołek: To najfajniejszy świat na świecie.



Trociny




Po „Trocinach” Vargi jestem. Dobra, pełna energii fraza, dygresyjność i publicystyka przeważające nad fabułą, ale nie o to chodzi.
Także nie o obraz kolei, chociaż jest nad czym dumać. Bohater stwierdza, że wszystkie pociągi się spóźniają, tak źle nie jest. W dwóch miejscach narrator mówi o stukocie kół, co jest anachronizmem, bo akcja dzieje się teraz, gdy szyny są bezstykowe i jeśli pociąg na czymś stuka, to na rozjazdach i zwrotnicach, ale nie jest to stukanie miarowe. Takie łu-łup-łup-łup i potem znowu pociąg brzmi jak pociąg, czyli szumi po prostu.

O wieś idzie, bo od umarcia śmiercią naturalną nurtu chłopskiego w polskiej literaturze mało na ten temat jest. Akcja prozy przeniosła się definitywnie do miast, nawet Stasiuk dzieje się tak naprawdę w jakichś przestrzeniach mitycznych, chyba że Stasiuk reportażowy, to tak.

Varga rysuje chłopa mazowieckiego jako chciwego, pełnego atawizmów typa gardzącego słabszymi i nienawidzącego silniejszych.
Niby ok, bo cóś w tym jest, ale z chłopem i diagnozami na temat kultury postchłopskiej mam w Trocinach taki sam problem, jak z diagnoazmi Vargi w ogóle – niczego nowego z „Trocin” nie wynoszę. Varga nie wychodzi poza negatywny stereotyp wiejskiej kultury. Brakuje mi we współczesnej prozie ujęcia innego niż mityzacja chłopskiej kultury albo jej karykatura (o, jak u Shutego choćby).
Myśliwskiego mi brakuje, chociaż Myśliwski żyje i dobrze.
Bo przecież na co dzień spotykam ludzi, którym chłopska kultura garbem nie jest, ani też jakimiś Stasiukowymi zwidami nie są.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Fundacja ,,Korba lirnicza''

W poprzednim reportażu opisaliśmy sytuację Katarzyny z Kolbuszowej Górnej, której mąż jeździ po Polsce czytać wiersze. Sytuacja bohaterki poruszyła czytelników, na męża została wywarta presja społeczna. - Jak mój stary zniknął w Gdańsku na dwie doby, to nie tylko nic nie zgubił, ale przywiózł paprykarz - mówi pani Katarzyna. Martwi się jedynie, czy  chłop aby na pewno dotarł do Gdańska, skoro paprykarz był szczeciński. - Nic nie zgubił - dodaje uradowana. - Mam jednak nadzieję, że taboret, który zostawił w knajpie Galicja w Kolbuszowej kiedyś do domu odniesie - dodaje, smutniejąc.
Zabytkowy mebel z epoki późnego Jaruzelskiego ma bowiem wartość historyczną. To tego taboretu użył projekt 555 w czasie pierwszego od wielu wieków ulicznego grania w Kolbuszowej.
Fundacja Korba Lirnicza prowadzi zbiórkę na renowację zabytku.


piątek, 7 grudnia 2012

Ukraina Chrystusem narodów

W Sejmie i w internacie dyskusja nad potępieniem Akcji Wisła przez sejm. Tradycyjnie barany sejmowe i netowe beczą, nie rozumiejąc ni w ząb niczego. Rozumiem, że są na tym świecie ludzie, którzy w czystkach etnicznych nie widzą nic złego, ale jeśli już o czystce mówimy, dobrze wiedzieć przynajmniej, kogo czystka dotyka, czyli mieć przynajmniej znikomą świadomość istnienia chociażby takich istot jak Łemkowie czy Bojkowie. Ale nie, ni chuja. Mowa jedynie o Ukraińcach, z których każden jeden oczywiście winien męczenia polskich dziatek był.
Od przeciętnego komentatora z netu nie wymagam niczego, ale posłowie, tj. elita, na utrzymanie której, pod przymusem co prawda, ale zawsze, łożę, mogliby się w czymkolwiek orientować.

Niestety, ignorancja tzw. elity w sprawach małoruskich/rusińskich/ukraińskich ma w Polsce wielowiekową historię. Cofam się do czasów Wielkiej Emigracji. Po klęsce powstania listopadowego pojawia się wśród emigrantów koncepcja mesjanistyczna w wersjach, bywało, zupełnie odjechanych, jak u Towiańskiego. Cierpienia Polski miały czynić z Polaków naród predestynowany do duchowego odrodzenia Europy, etc. Te cierpienia to rozbiór opartego na niewolniczej pracy chłopa państwa i (w momencie upadku powstania) niespełna 40 lat istnienia państwa w formie mniej lub bardziej autonomicznej (Księstwo Warszawskie, Królestwo Polskie). Ok, z okazji dyskusji o akcji Wisła postanowiłem rozegrać mecz Polska-Ukraina na klęski i tragedie. Ukraińcy biją nas na głowę.
123 lata niewoli vs niewoli siedem wieków – od najazdu Tatarów do 1991 roku. Przegrane powstania: Kościuszki, listopadowe i styczniowe vs przegrane powstania Kosińskiego, Nalewajki, Fedorowicza, Sulimy, Pawluka, Ostranicy, Chmielnickiego, Paleja i zdławiona hajdamaczyzna na dokładkę.
Ha, dumamy teraz, że przynajmniej w bęckach wziętych od komunistów weźmiemy nad rezunami górę? Nic z tego. Trzy do siedmiu milionów ofiar wielkiego głodu w Ukrainie sprawia, że na trzeźwo trzeba przyznać, że mesjanistycznej korby powinni byli w zasadzie dostać Ukraińcy, i to już około XV wieku. A nie dostali. Dziwny naród. 

  

środa, 5 grudnia 2012

Andrij Warchola klnie na pracę

Jest 1971. Andrij Warchola przygotowuje w Domu Kultury w Medzilaborcach trzecią wersję dekoracji na akademię. Cały czas bohaterowie nie są dość bohaterscy i polegli, a wrogowie wystarczająco wrodzy i podli. I pamiętaj, Ondrasz - mówił kierownik domu kultury - czołg ma być metaforą wolności. Tymczasem T-34 Andrija nie chce przypominać nic innego, jak T-34 właśnie.
Ale pociesza się tym, że wróci do domu i będzie malować pnie jabłoni na biało. Wiosną będzie z nich zganiał cygańskie dzieci, a jesienią słuchał, jak wielkie jabłka spadają na ziemię, która dudni od tego jak jakieś wielkie, leniwe serce. 

poniedziałek, 3 grudnia 2012

555 (?) nagrywa

Wiecznie poszukujący lepszy nazwy projekt który stał się już kapelą 555 nagrał ścieżkę dźwiękową do kolejnego epokowego dzieła lasowiackiej kinematografii. Uwagę na zdjęciach zrobionych przez anonimowego paparazzo ujmuje szczególnie stół mikserski złożony z drzwi od lodówki.

 W pewnym momencie członkowie grupy zorientowali się, że są fotografowani. Zrobiło się groźnie, Szymon W. chwycił za janczary. Więcej zdjęć nemaje.

Czego boją się dzieci?

Dzisiejszy hit zrecenzuje Haniołek.

Nie mogę śpiewać tego w przedszkolu, bo się dzieci będą bały. 


Słownik frankowo-polski


Napyszniać się – czas., ndk. Zajadać się czymś bardzo dobrym, np. pierogami

sobota, 1 grudnia 2012

Ale by gonić go

Nie pamiętam już komu sprzedałem koanopolo albo Coelhizm mój o tym, że najlepszym sposobem na złapanie konia jest niełapanie go. no bo chodzi o to, że bydlątko prędzej czy później stanie, trawę zacznie żreć, uspokoi się i złapać się da. Ale brzmi fajnie, nie?

No to odwołuję, a w każdym razie uzupełniam kanon koanopolo o kolejne: czasem jednak najlepszym sposobem na złapanie konia jest łapanie go.

Dzieje się to w momencie, w którym nie ma trawy, bydlątko przystaje na krótko, bo nigdzie nie ma po co i w ogóle. W ten to sposób zrobiłem dzisiaj świńskim truchtem cztery kilometry około po lesie i polach, dumając nad aktywizmem i pasywnością, a także różnicami między króliczkiem a kobyłą.

piątek, 30 listopada 2012

Szaleńcy, czyli w obronie Brunona K.




Raz na ruski rok trza skomentować na blogu jakieś wydarzenie ogólnopolskie, coś te pornoboty musi przyciągać, nie?
Nie zastanawiało was, czemu media od początku mówiły o Brunonie K. (odruchowo napisałem - Józefie K.)  jako o szaleńcu? Pomysł szaleńca, zamach szaleńca, etc. tego nie rozumiem, bo o ile dobrzem zczaił, facet chciał wysadzić sejm za pomocą czterotonowej bomby., Gdyby to samo chciał zrobić fisharmonią albo taczką pełną gumowych kaczuszek (względnie kaczką pełną gumowych taczuszek), byłby to pomysł szalony. Dużą bombą – może niemiły, ale racjonalny.
Możliwe, że dziennikarze ogólnopolscy ujawnili swój kryptopacyfizm, tzn. uznali to, co uznaję od dłuższego czasu, tzn., że pomysł wysadzania kogokolwiek bombą jest szalony, głupi i w ogóle. Czekam teraz, aż ktoś ogłosi, że koło mojego domu prawie codziennie przejeżdżają szaleńcy, by razem z innymi szaleńcami ćwiczyć wysadzanie ludzi różnymi metodami na poligonie w Nowej Dębie, prowadzonym przez szaleńców i zarządzanym przez niebezpiecznych szaleńców.
Dlaczego to całe ABW jeszcze ich nie zgarnęło? 

czwartek, 29 listopada 2012

Bajki na miarę



Regularnie mijam furgonetkę z napisem „Piotruś Pan. Solidny partner”. Firma produkuje cośtam cośtam, w każdym razie haslo mi się podoba, bo dowodzi, że utajone pokłady poczucia humoru drzemią nawet w firmach produkujących cośtamy cośtamy.

Od każdej reguły są jednak wyjątki. Dla jednego z wyjątków piszę bajki i uwzględniam uwagi – nie jestem pod bajkami podpisany, a klient dobry, więc uwzględniam też głupie. Oczywiście, dopóki nie szkodziłyby czytelnikom, czy raczej słuchaczom tekścików.
W jednej z bajek dzieci chcą zrobić niespodziankę dziadkowi, który całe życie był kucharzem okrętowym i na falach wzburzonych omlety puszyste robił, etc. W tym celu przerabiają mu łazienkę na łódź podwodną – ryby na ścianach malują, peryskop ze starej rury na środku mocują, wydupcają lustro i wieszają koło sterowe, takie DIY z kartonu, etc.
Bajkę trza było przerobić. Klient (jakaś dziunia z działu czegośtam klienta) uznaje, że bajucha może zachęcać dzieci do cyt. „demolowania łazienek”.

Rzut oka na półkę w pokoju starszaków. Do czego zachęcają te książki? Muminki – wiadomo, do chodzenia na golasa po świecie Bożym i palenia tytoniu (Włóczykij). Sajo i bobry – do hodowli zwierząt chronionych, która jest nielegalna*. Pippi – do bicia dorosłych. Alicja w krainie czarów – do wpieprzania grzybów halucynogennych. O Trygławie!

Bajki są m.in. od tego, żeby przeżywać w nich to, czego nie można przeżyć normalnie, niezależnie od tego, czy chodzi o naprawdę dobre bajki czy moje chałturki. Jest w bajkach taki rys kompensacji tego, czego dziecku brakuje, przede wszystkim możliwości samostanowienia i dokonywania wyborów i to jest część bajek niezbywalna. Gdyby dzieci w bajkach miały robić tylko to, co jest bezpieczne i nieszkodliwe, nikt by bajek nie czytał.

A Hania mówi, że jak będzie wiosna, wszyscy będą chodzić na golasa.

Ani chybi, wpływ Muminków











* Tyczy się to też dzikich ptaków. nawet wróbla hodować nie wolno, bo wszystkie wróblowate są w Polsce pod ochroną. 

środa, 28 listopada 2012

Dobre złe wieści





Dwie wiadomości są i jedna jest dobra, a druga zła. dobra to taka, że w czasie pamiętnych improwizacji z Madziarami mikrofon był włączony. Zła to taka, że wyłączony był mikser na drugim końcu kabla mikrofonowego.
Z jednej strony to dobrze, bo wybór nagrań do pierwszej części retransmisji we Wszystko Jest Folkiem poszedł szybko. Nie trzeba było wybierać w godzinach nagrań jamowania.
Z drugiej strony to tyż dobrze. Granie, z którego nagrań nie ma jest lepsze o jakość wyobraźni słuchającego opowieści o graniu. Zawsze się zastanawiałem, ile w opowieściach Kotuli o występach zaprzedanych diabłu skrzypków, które miały kończyć się zbiorowym transem i orgiami nie tyle koloryzowania, bo Kotuli wierzymy jak Ewangelistom, co nie, ale prawdy o muzyce tych ludzi. Czym była ta muzyka, bo ludzie przecież równie dobrze mogli odpływać w zaduchu, tańcząc przy rytmicznym, brzydkim rzępoleniu. Coś mi mówi, że jednak nie, ale granie z Madziarami na zawsze pozostanie w tej kategorii, co potańcówki ze skrzypkami Kotuli, w kategorii muzyki wyobrażonej, najlepszej, jaka może być. 

Fundacja Korba Lirnicza

Fundacja Korba Lirnicza to międzynarodowa organizacja charytatywna zajmująca się pomocą muzykantom, poetom i malarzom koszulkowym wracającym do rzeczywistości. - Badając muzykantów nasi psychologowie doszli do wniosku, że wykazują podobne objawy jak ludzie wychowani w dżungli przez małpy. Mają duże problemy z adaptacją, zwłaszcza po dobrym graniu. Podobnie poeci i malarze koszulkowi - komentuje dr Wespazjan Kochowski, psychoterapeuta. - Ci ludzie mają duży dysonans poznawczy nie rozumieją najprostszych rzeczy, np. że śpiewanie obscenicznych melodii lasowiackich nie jest dobrze przyjmowane przez społeczeństwo. Prowadzi to do rozdarcia. Czasem taki rozdarty człowiek chrypnie. To się nazywa objawy psychosomatyczne - dodaje Kochowski.

Plany fundacji obejmują także objęcie pomocą rodzin. - Mój stary ostatnio w Opolu zapomniał reszty w kasie PKP i zgubił sweter. I nie było go dwie doby - zwierza się pragnąca zachować anonimowość mieszkanka Kolbuszowej Górnej. - To bardzo wytrzymała kobieta - mówi o pacjentce Wespazjan Kochowski. - fundacja planuje wybudować jej pomnik.

niedziela, 25 listopada 2012

Skutki uboczne muzyki

Urodziny Hudaków to impreza, która za kilkadziesiąt lat doczeka się pomnika w rynku. Albo przynajmniej wiaduktu swojego imienia. Choćby ze względu na liczne odkrycia etnograficzne w ich trakcie dokonywane. 

Nadzieje, że uda się z Węgrami porozumiewać sprawnie w mowie zachodnich Germanów okazały się płonne. Co prawda, dowiedziałem się, wielu pożytecznych rzeczy, z czego się robi struny jelitowe (z jelit), jak jest czarownica po węgiersku (tak jak po łemkowsku), etc. ale podciągnąłem głównie umiejętności pantomimiczne, nie językowe. 
Ale gdy w czasie afterparty zaczęło się improwizowanie z Węgrami, to okazało się, że idzie się porozumieć automatycznie, bezsłownie i skutecznie.  Kto wie, może cała chujnia z grzybnią świata tego wynika stąd, że w różnych sprawach trudnych porozumiewają się terroryści oficjalni lub nieoficjalni, w garniturach i mundurach? Gdyby w sprawach porozumień wszelkich wysyłać muzykantów, o strefie Gazy słyszelibyśmy tylko w kontekście produkcji oliwek czy czegośtam innego dobrego. 

Drugie odkrycie to lud kolbuszowski. W ramach afterparty poszliśmy z projektem 555 grac na rynek. Pora przedpółnocna, ale po chwili lud zaczął się gromadzić. Najpierw w ilościach niedużych, czteroosobowych, potem większych. Lud był młody, częściowo zakapturzony i niekoniecznie trzeźwy. Z mieszkania w Kielcach pamiętam, że lud w takiej formie nie okazuje należytego Sztuce i Sztukmistrzom szacunku i w ogóle niezłe wyniki na krótkich dystansach zawdzięczam ludowi owemu. Ale lud kolbuszowski okazał się całkiem kultu, po jednej utworze prosił o drugą i w ogóle wszystko skończyło się tańcami, hulankami i swawolą, na szczęście niesłyszalną z zamkniętych kabin przejeżdżających suk. 
Morał z tego taki, że nowemu, wypaśnemu rynkowi czegoś ewidentnie brakowało. Nas mianowicie. I dziana się jakiegokolwiek w przestrzeni wspólnej, która, jak się w niej pogra, staje się wspólna jeszcze bardziej.  


P.S. Monikę Śnieżek kochamy za zdjęcia z wczoraj. Ale jeszcze bardziej za brak zdjęć z afterparty, czyli już w zasadzie z dzisiaj. 

czwartek, 22 listopada 2012

sztuka przez duże wó

Byłem ostatnio w galerii sztuki współczesnej



I codziennie jestem w przedszkolu




Główna różnica, jaką wychwytuję polega na tym, że w przedszkolu jest podwieczorek, a w galerii można bez cykania łoić wódę.

Trudny wybór.

środa, 21 listopada 2012

Komendokawiarnia

Kawiarnia pełniąca funkcję instytucji kultury to już norma. Połączenie kawiarni z księgarnią było nowatorskie jak ostatnie dinozaury zaczytywały się debiutancką Masłowską.

Rzeszów jak zwykle jest pół kroku przed ludzkością.



Chcesz dostać łomot, zgłosić, że zajumali ci w pociągu stare buty i przy okazji kupić archiwalnego Thorgala* ? Wpadaj!











* Dygresja - Rosiński i van Hamme tudzież ich wydawcy nie mieli kompletnie pojęcia o dystrybucji czegokolwiek na styku PRL-u i III RP. Jak można było dzielić fabuły na kilka zeszytów - vide cały cykl ,,Kraina Qa'', której w całości nie miał bodaj nikt, nawet osiedlowe biblioteki? Janusz Christa kumał bazę, dzieląc Kajki i Kokosze góra na dwa zeszyty. Całkiem dobrze natomiast ogarniał sprawę Papcio Chmiel, bo Tytusy zawsze się zamykały w jednym zeszycie. Na szczęście teraz mamy komisariantykwariaty, ufff. 

wtorek, 20 listopada 2012

Spotkanie w Opolu

W poniedziałek 26 w opolskiej bibliotece poczytamy i pogadamy z Jarkiem Moserem. O szóstej. Jakby ktoś chciał pomarnować sobie trochę czas na zdolności niekredytowe i kapitał bardzo ludzki, to zapraszam.








Nie zaskakuję żony, czyli starość albo telepatia

Jo: A wczoraj ksiądz w kościele powiedział, żebyśmy się modlili, żeby Polacy na obczyźnie pamiętali o wierze ojców. Wiesz, o czym ja od razu...

Moja Dużo Lepsza Połowa: Wiem, wiem - Trygław.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Bedzie drugo książka

A za rok o ty porze, jak dożyjemy my i mecenat nad kurtulą, powinienem właśnie powstrzymywać mdłości w busie z Olkusza do Krakowa po promocji książki ,,Chałwa zwyciężonym'', która wyjść w temże Okluszu właśnie ma. Wszystko dzięki konkursowi im. K. Ratonia.
Przy okazji sobotni imprezy zauwazyłem dwie rzeczy - jak byłem młody, to się obruszałem, jak ktoś mówił, że mom w wierszach humor, a teraz to już nie. Bo za młodu ttragikomiczności życia się chyba nie widzi. Ciekawe, czy na starość widzi się już tylko komizm?
Po drugie: Paweł Podlipniak po raz kolejny udowodnił, że w Radomiu są ludzie sympatyczni, inteligentni i w ogóle do rany drumlą zadanej przyłóż. Czy jest ich więcej, czy Paweł jest sam i pojedynczy? Kiedyś to sprawdzę, o ile odważę się odbić z radomskiej obwodnicy w stronę centrum.

czwartek, 15 listopada 2012

Kolbuszowska Młodzież Wszechmocna

Przy okazji Marszu Niepodległości okazało się, że w Kolbuszowej jest Młodzież Wszechpolska. No, przynajmniej z bannerem z nazwą Kolbuszowa i Młodzieżą Wszechpolską tam łaził.

Pogooglałem i okazało się, że faktycznie, jeszcze w 2007 była. No ok. Zmartwiła mnie tylko jedna rzecz. Kolbuszowscy Wszechpolacy na MN posługiwali się herbem powiatu, zaś ich logo wygląda tak:


Niby twarzowo, ale trzeba zadać to pytanie: chłopaki, czemu wstydzicie się herbu naszego sztejtełe?


Jest robota

Nie jest tak, że pracy dla poetów w Polsce ni ma. Jest jej od metra. Do obowiązków należy jedzenie śniadania i pisanie powieści o Poncjuszu Piłacie. Dla mnie bomba.

środa, 14 listopada 2012

Prof. X, czyli dyskryminacja chłopa

Pani prof. X siedzi ze swoją psiapsiółką, dr Y i radzą o czemśtam, uczonym zapewne. Musze się przed frontem pluton u egzekucyjnego w składzie babskim z czegośtam tłumaczyć. Romantyczna wersja byłaby taka, że nie mogę jechać w Beskid Niski robić badań teraz, tylko latem, bo mi się syn urodził. Ale wersja realna była pewnie taka, że nie uporałem się na czas z jakimiś administracyjnymi pierdołami typu odfajkowanie jakichś straszliwie ważnych godzin czy złożenie podania o pozwolenie na oddychanie w obrębie uczelnianych budynków lub Królewskiego Stołecznego Miasta K. w samej jego cesarsko-królewskiej osobie, ale też z powodu synowego porodu.
No to się tłumacze. Pani prof. X łaskawie się zgadza, po czym rzuca wybornym żarcikiem ,,Ale trzeciego chyba nie planujecie''. Po czym następuje wspólny rechot X i Y.

Tego rechotu nie zapomnę nigdy.

W sumie nie wiem, czemu. W końcu cały tzw. trzeci stopień studiów piąty już rok jest jednym wielkim pasmem szarpaniny z wielkim, bezrozumnym administracyjnym stupokojowym i stubiurkowym debilem, przetykanym (pasmem, nie debilem, oczywiście) spotkaniami z mądrymi ludźmi. Nawet takie kurioza jak zdanie mgr Elżbiety Barszczewskiej, starszego referenta administracyjnego ,,Ja wiem, że to absurd, ale takie są przepisy'' wspominam nawet miło, jako anegdotę dobrą do piwa lub opowiadania w pociągu, o ile oczywiście nie jedziemy ze sztudenciakami ze słuchawkami srajfonów na uszach.
Może chodzi o to, że jako osobowość neurotyczna biorę takie duperele za wpierdalanie się ciągnikiem marki Białoruś w moją sferę intymną.
A może chodzi o to, że to był zwykły seksistowski tekst dyskryminacyjny. Jakoś czuję, że studentce-matce prof. X by czegoś takiego nie powiedziała, bo matka jest w Polszcze świętością i słusznie, bo jest tylko jedna i sratatata, a poza tym równouprawnienie, dżender i inne wytrychy. Studentowi-ojcu już można pojechać, ojcu można, ojciec, który chce się zajmować dzieci to po prostu chłop z fanaberiami, które można mu wybijać z głowy.
To był pierwszy raz. Do tego momentu jako chłop byłem dyskryminowany jak reszta chłopów -  czysto kulturowe. A to miganie się od wojska czy upokarzająca komisja poborowa, a to funkcjonowanie w kulturze przemocy, w której bije się mężczyzn bądź wywiera na nich presję, żeby bili - ok, to mnie nie ruszało jakoś, bo to dzieliłem z innymi chłopami.
Ale w sytuacjach dyskryminacyjnych jako ojciec chłop jest sam, przeciwstawiony zdychającemu patriarchatowi, rechoczącemu matriarchatowi i pierdyliardowi głupich instytucji.


wtorek, 13 listopada 2012

Setne byty folkloru

W telewizorze bulwers, bo Mazowsze śpiewa na prywatnej imprezie byznesmena pieśń ku jego czci. Smutne, bo, po pierwsze, nie myślałem, że można mieć na tyle kompleksów, żeby wynająć sobie Mazowsze do śpiewania pieśni na cześć własną, wydawało mi się, że ten poziom żenady daje się znieść tylko gdy jest się Kim Ir Senem czy innym Adolfem.
Po drugie, kończy się jakiś byt folkloru. Nie był to byt, który mnie jarał, ale zawsze końcowi bytu towarzyszyć powinien smutek i takie tam. Formuła zespołu pięści i tańca się wyczerpała. Nawet po wioskach zespoły są traktowane trochę jak piąte koło u wozu, coś, czym można po niskich kosztach opędzić dożynki czy akademię. Kupa zapału i energii marnuje się z braku pomysłu na zagospodarowanie, urywają się kolejne nitki bezpośredniej transmisji folkloru. Już na festiwalu w Kazimierzu jest osobna kategoria dla zespołów rekonstruowanych, które korzenie musiały sobie odkopać. Takich zespołów będzie więcej, transmisja rwie się coraz bardziej.
Ale jednocześnie folku coraz więcej jest. Szukanie muzyki do audycyj to zawsze ciekawe przeżycie. Kaszubski folkpunk, tabuny rekonstruowanych zespołów klezmerskich, niesamowite mieszanki - wszystko sprawia, że bardziej niż Mazowsza żal mi jednak tego sponsora.

Brejking nius

Trwają przygotowania projektu 555 do urodzin Hudaków. Żeńska część projektu przebywa z męską częścią, co wywołuje liczne załamania i depresje.


Jednocześnie w Kolbuszowej pojawia się morderca z Milczenia owiec. Oferuje ciuchy z dziewczynki.


Jak żyć?

niedziela, 11 listopada 2012

Gimbaza nadaje


1500 egzemplarzy to jest jak na obieg współczesnej poezji całkiem dużo. Od stu do kilkuset egzemplarzy jak na obieg współczesnej poezji polskiej - normalnie. Jak na 38-milionowy kraj teoretycznie nie. Wszystko zmierza ku zagładzie, będzie sodomagomoraiapokalipsa.
Ale nie jest źle. Wiem, jak będzie wyglądał świat po upadku cywilizacji. jak będą żyli ludzie, których kultura duchowa spadła do poziomu nieznanego ludzkości. Jednym słowem, wiem, co piszo gimnazjaliści w necie.
Polecam, bo to, wbrew pozorom, krzepiąca lektura. Po pierwsze, pokazuje, że Pambuk wszystko potworzył po coś i że nawet piszący w Internetach gimnazjaliści mogą głosić niechcący chwałę Stworzenia. Po drugie, no właśnie.
Wchodzimy sobie np. na jutuby i szukamy ciekawych wykonawców do audycji. Schodzimy na manowce linków i trafiamy na polski hiphop. Wyłączamy dźwięk i czytamy komentarze.
Pod klipem ansamblu wykonującego utwór słowno-muzyczny z refrenem „Moja pierwsza dziewczyna to nie byłą dziewica, moja pierwsza dziewczyna zimna suka-ulica” połowa gimbazy tłumaczy drugiej połowie, że to nie chodzi o pierwszą dziewczynę i błonę jej dziewiczą w sensie dosłownym, ale to przenośnia. Słowo „metafora” nie pada, ale widać, że jedna połowa podskórnie czuje, o co kaman i próbuje drugą uświadomić.
Krzepiące to. Po pierwsze, pokazuje, że w człowieku, choćby nawet został przepuszczony przez gimnazjum, tkwi potrzeba kontaktu z poezją. Oczywiście, zaspokaja ją, jak może, chwytając się tego, co popadnie. Ale ta potrzeba jest, chyba, immanentna. Co więcej, człowiek nie dość, że potrzebuje poezji, potrzebuje o niej porozmawiać, potrzebuje jakiegoś aparatu krytycznego, jak nie ma języka do mówienia o poezji, to go próbuje tworzyć. Dzięki gimnazistom wiem, że nawet jak pieprznie jakiś meteor i wrócimy do poziomu jaskiniowców, to ci pierwsi jaskiniowcy jak się tylko otrzepią z meteorowego kurzu i upolują mutanta popromiennego, to siądą przy ognisku, będą go piec i snuć pieśni o łowach i meteorytach. A jak za jakiś czas odkopią skrawek Miłosza, to się nim zachwycą, nie ma to tamto. Miłosz ci wszystko wybaczy, z zagładą nuklearną/meteorytową włącznie. 

środa, 7 listopada 2012

Poradnik: jak nie poddawać się rozpaczy?

Jak najdłużej.

Połowicznie dobra strona świata

Kiedy Bóg drzwi zamyka – to otwiera okno

ks. Jan Twardowski. 


W wypadku okien zakratowanych mamy zaś tak, że jak okno jest zakratowane: 





to drzwi są zamurowane tylko do połowy.




Świat jest po dobrej stronie, w połowie przynajmniej . 

wtorek, 6 listopada 2012

Radość o poranku

Jak co roku 11 listopada bedo obchody imienim Prota, Sobieżyra, Pafnucego i Spycisława. Jak co roku rano odbędzie się przemarsz orkiestry dętej, który MDK uparł się nazywać capstrzykiem. Czyli, jak podaje Doroszewski, sygnałem na bębnie i trąbce wzywającym do apelu wieczornego.

Szukam wolontariuszy chętnych do przeprowadzenia kwesty na zakup Doroszewskiego, który zostanie poświęcony, nazwany imieniem Jana Pawła II i uroczyście oddany do użytku Miejskiego Domu Kultury w Kolbuszowej. Kontakty na mail.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Wiersze bliskie Tekturze

Dawniej była bibuła, tera czasy bogatsze, to jest i tektura. No i Tektura Opolska pisze o RED-zie i książkach tutej i tutej.

Tektura wyciągnęła z Radkowej rozmowy fajny fragment.


,,RW: To dość kosztowny czasowo, energetycznie i finansowo eksperyment. Może lepiej było zająć się prawdziwą działalnością pożytku publicznego, jak ratowanie koni z rzeźni, dokładanie do szpitali onkologii czy hospicjów?

WR: Takie stawianie sprawy to kiepska demagogia. Nie wiem, dlaczego wyręczanie Państwa w roli dostarczyciela usług medycznych ma być szlachetne i usprawiedliwione, a uzupełnianie polityki kulturalnej, a raczej jej braku, gdy chodzi o literaturę, ma mieć etykietkę niezrozumiałej fanaberii pięknoduchów. Państwo i społeczeństwo powinno rozwijać się i działać harmonijnie. Nie da się powiedzieć, że interesują nas tylko szamba, a wodociągi już nie, czy że Państwo ma budować ściany, a obywatele dachy''


Państwo niedomaga na tylu polach, że nie wiadomo, za co się brać najpierw. Mając do wyboru ratowanie dzieci, których rodzicom NFZ podpierdalał latami część pensji, a teraz nie refunduje jakiejś terapii i wspieranie czasopism literackich wybieram rabowanie banków. 

Może obok 1 procenta dla OPP powinien być 1 procent odpisu na kulturę i sport? 

sobota, 3 listopada 2012

Fatumy

Gdy w lutym 2010 zadzwonił telefon i Radek Wiśniewski powiedział, że Stowarzyszenie Żywych Poetów wyda Księgę wyjścia awaryjnego, Kasia zapytała, czym się teraz będę martwił.
Jako że Chała zwyciężonym, w sensie książka w wiecznym poszukiwaniu wydawcy, jeszcze nie istniała, powiedziałem, ze tego, że RED padnie, zanim mnie wyda.
Byłem blisko, ten numer RED-a jest numerem ostatnim. Coś wisiało zresztą w powietrzu, bo nagrodę SŻP i obietnicę wydania książki odbierałem w Brzegu dwa miesiące później. Było sympatycznie, Adam Zagajewski czytał, odbyła się akcja z cyklu poeci dla Tybetu, chyba czytałem cóś w brzeskiej knajpie i nocnym pociągiem jechałem szybko do domu, bo następnego dnia miałem straszliwie ważne szkolenie w zakładzie pracy w dziedzinie robienia fotografii artystycznej za pomocą leżenia. Żałowałem, że muszę się zwijać, bo następnego dnia, w sobotę, miało dziać się dużo dobrych rzeczy, a i tradycyjna poetycka ruja i poróbstwo  mię omijały. Nie wiedziałem oczywiście, że następny dzień miał wyglądać zupełnie inaczej. Na razie zasypiałem w pociągu oparty o wracających do domu ukraińskich gastarbaiterów. Był piątek, 9 kwietnia 2010.
O ostatniości RED-a mówi w RED-zie Radek Wiśniewski. Tzn. stwierdza, że podstawową forma istnienia pism literackich w Polsce jest pół-istnienie w Empikach, poza które nie mogą się przebić - nie tyle z racji braku czytelników, co z racji dystrybucyjnej bandyterki. Podany przez Radka przykład opłaty siedmiu tysięcy złotych za samo wprowadzenie tytułu na półki mnie rozłożył. Za siedem tysięcy to można ze dwie książki poetyckie wydać, i to z przytupem. Całą rozmowę polecam.
Oddaje dobrze klimat, w którym obieg papierowy niby jeszcze chodzi po świecie, ale już jako mózgożerne zombi, a obieg netowy jeszcze się nie narodził - znalezienie czegoś dobrego to godziny harówy grożącej obłędem. coś padło, nic nie powstało i w sumie nie wiem, czy jak wnukom opowiem, że widziałem żywego Adama Zagajewskiego, to czy załapią głębię lansu.

czwartek, 1 listopada 2012

Kolbuszowa miastem biznesu

Specjalną strefę ekonomiczną mamy krótko, ale Kolbuszowa już stała się miastem wielkich możliwości i okazji nie do przepuszczenia.


5,50 to ja za pięćdziesiątkę widywałem, a i to w knajpach tańszych jeno.

środa, 31 października 2012

Ciemna dupa kryje ziemię

Jak miałem 15 lat byłem przekonany, że powszechny anarchopacyfizm to kwestia czasu. Że ludzie jednak mądrzeją z czasem, a nie widziałem niczego racjonalniejszego niż powszechne zhipisienie ludzkości.
Ba, martwiłem się nawet, że wywoła to zanik  sztuki, bo byłem przekonany, że tylko sztuka walcząca może zaistnieć. I to nie, i to nie.
Jest sporo sztuki, która może sobie prostu być jako afirmacja bytu, w kontrze do niczego, po stronie istoty świata. Po prostu. Nawet, gdy lew i cielę razem paść się będą, a pantera leżeć będzie z koźlęciem, Dorn z Niesiołowskim, a ministrowie obrony wszystkich krajów będą razem palić zioło w zarośniętych niekoszoną trawą kosz(m)arach, będzie sobie istnieć niezmieniona i wieczna.
Z drugiej strony, ludzie zachowują się kompletnie nieracjonalnie, tzn. nie zostają hipisami. Nawet takie rzeczy, w zasadzie oczywiste, jak wolność słowa czy demokracja opierają się na bardzo kruchej umowie, tak mocnej, jak mocna jest kontrola ludzi nad taką czy inną władzą. To jest najbardziej demoralizujący wpływ mojego zakładu pracy - z bliska widzę, że im niżej w strukturze tzw. państwa, im mniejsza grupa ludzi kontroluje swoich kacyków, tym bardziej dziko się robi. Na poziomie gmin Polski nic nie różni od Białorusi (no dobra, poza brakiem zabawnego akania, ładnego, tylnego a i prześlicznego akcentu iloczasowego),  na poziomie warzywniaka, w którym pan Ziutek zatrudnia dwie osoby na śmieciówki - od Kuby.


niedziela, 28 października 2012

Czy leci z nami maszynista?

Przetworsk to znane z przetworów miasto pod Przemyślem. A w Sędziwszowie Małopolskim dobrze mieć bańkę nafty na głowę.


Nie boję się jeździć nocą. Nie boję się spać w pociągu, gdy ruscy handlarze puszczają na cały przedział tatarski hiphop. Ale jak zastanawiam się, czy wiemy, gdzie jedziemy, ogarnia mnie strach.

sobota, 27 października 2012

Z cyklu: jak zrobić pieniądze: powstanie o lekarzach

Brakowi zdolności kredytowej możemy zaradzić tylko innymi zdolnościami. Tym razem bierzemy sie za scenariusz serialu. Pierwszym krokiem musi być poznanie odbiorcy - wychodzi, że Polacy lubią, jak jest o lekarzach (Na dobre i na złe), jak jest patriotycznie (Czas honoru), albo realia jak są (M jak miłość).
Wystarczy zrobić patriotyczny i realistyczny serial o lekarzach. Nic prostszego.

Scena I

Piwnica jednej z kamienic walczącej Warszawy. Od stołu operacyjnego odwraca się lekarz w zakrwawionym fartuchu. Patrzy na wniesionego właśnie powstańca na noszach. Wzdycha i siada przy stoliku. 

Lekarz: Imię, nazwisko, pesel,, pseudonim, dowód ubezpieczenia...
Powstaniec: Jan Kowalski, 20101178980, Kobuz, a dowód został w punkcie zbiorczym
Lekarz: To nic, pan doniesie do siedmiu dni aktualny druk RMUA albo książeczkę ubezpieczeniową, to nie wystawimy rachunku.
Podnosi się i ogląda nogę Powstańca. 
Lekarz: No, no, nie za dobrze, trzeba operować. Patrzy na kalendarz. Zapiszę pana na 11 października...
Powstaniec: Ale mamy dopiero 4 sierpnia!
Lekarz: Pan wie, jakie są teraz kolejki do specjalistów? Jak nam wczoraj przynieśli faceta z odłamkiem w mózgu, to miał operację na styczeń wyznaczoną, bo neurochirurg taki obłożony. Pan się ciesz, że panu tylko ortopeda potrzebny. Pan poczekasz do października i nogę się wtedy amputuje, nie ma się co spieszyć.
Powstaniec (unosi się gwałtownie na noszach): Jak to: amputuje?!
Lekarz: Normalnie, rachu ciachu i po strachu. No można wyciagać te wszystkie szrapnele i składać kość, ale nie mamy sprzętu i za duże koszty.
Powstaniec: Nie da się tej nogi uratować?
Lekarz: No niby da, Niemcy robią takie operacje, ale to musiałbyś pan prywatnie u nich robić, bo nie masz pan ubezpieczenia u nich, a to jest zagranica i NFZ nie pokryje, trzeba będzie zapłacić.
Wchodzi PowstaniecII, który wniósł Powstańca
Powstaniec II: Nic się nie martw, Kobuz. Strzelec Bohun ma organki, a sanitariuszka Helena grywa na grzebieniu, zrobimy koncert charytatywny i zbiórkę, uzbieramy na leczenie

etc, etc,

Wróżę sukces.

Wiersz o kiblu

Haniołek: Przeczytałam wiersz o kiblu. Że okulary taty mojego wpadły do kibla.




Wczesny bruLion?

piątek, 26 października 2012

Linie

Walka z eurokostką to nie tylko estetyka. To też kwestia dziedzictwa duchowego naszej zbolałej Ojczyzny. Na naszej z Haniołkiem trasie do przedszkola jest już tylko parę metrów chodnika z kwadratowymi, betonowymi płytami. Dzisiaj zdałem sobie sprawę, że i tych parę metrów zaraz wykostkują, więc czem prędzej nauczyłem Haniołka nie stawać na linie. Wyglądaliśmy jak dwuosobowa delegacja ministerstwa dziwnych kroków, ale warto było.Kostka możliwości niestawania na linie nie da.  Kto w dzieciństwie chodził jak człowiek, tzn. nie po liniach chodnikiem z betonowych płyt z łączeniami, które ucinają nogę albo czają się w nich krokodyle, nauczył się ostrożnego stąpania.
Niewiele jest równie przydatnych rzeczy w życiu.

czwartek, 25 października 2012

Oni są oni

W pociągu jak to w pociągu, w Polsce jak to w Polsce, wszystko jest dobrze i spokojnie, dopóki się ktoś nie odezwie albo gazety nie wyciągnie. 




Toruń. 

środa, 24 października 2012

Wiatraki - imperium kontratakuje

W broszurach rozprowadzanych, na wiosnę przez spółkę Aquillo było napisane, że wiatraki turystyce nie szkodzą. Ba, wręcz pomagają, bo, jak pisał anonimowy autor broszurki, wiatraki turystów przyciągają.
Ok, wiatrak stoi. Na nawałę turystyczną już się przygotowałem. Agroturystyka Pod Wyliniałym Hipisem przygotowała nawet dodatkowe atrakcje w postaci szarży na wiatrak z kopią. No dobra, z braku kopii kopię zastąpiliśmy miotłą. Kobyła nie boi się miotły, za kopię nie ręczę. Ale szarża na wiatrak z miotłą jest przecież jeszcze bardziej, prawda?

Czekam.

niedziela, 21 października 2012

Księga wyjścia awaryjnego



Od poniedziałku w Empikach i wybranych punktach Ruchu nowy numer kwartalnika RED z książką Księga wyjścia awaryjnego, znaczy moją i książką Jarka Mosera. 


W ten sposób po dwóch latach działania tego bloga po raz pierwszy pojawiła się reklama. 
Przepraszamy za usterki. 
 

piątek, 19 października 2012

Rewolucyjna czujność

Albo mi się zdaje, albo plakaty Loesje m.in. z hasłem Kto ty jesteś? Polak mały - czarny, żółty albo biały znikajo z naszego sztetla szybciej niż np. plakaty o promocjach na ciuchach. Przypadek? Spisek? Plakaty giną w sztucznej mgle? Albo ponosi mnie rewolucyjna czujność.

środa, 17 października 2012

Akcja, akcja i po akcji

Plakaty zawieszone, szablony nasprejowane. Były dobre reakcje, pojawiła się smutna i ciekawa historia pięciu rodzin żydowskich mieszkających w piwnicy kamienicy przy Rynku, bo takie było zagęszczenie w getcie właśnie.

Pojawiło się też tradycyjne pytanie ,,czemu to ma służyć''.

 Nigdy nie rozumiałem tego pytania, bo z reguły (jeśli nie kopię zimioków albo nie palę w piecu) zajmuję się rzeczami bez sensu. Bo rzeczami z sensem zawsze się ktoś zajmie. Te bezsensowne zostają zatem na mojej głowie.

I tabunów innych podobnych ludzi.





















wtorek, 16 października 2012

O co chodzi z tym gettem?

1. Dobrze pamiętać, że getto było. Dzięki temu można pomyśleć o tym, ze getto znowu być może.

2. Bo jak się pójdzie do ohelu cadyka, to w drzwiach ohelu się znajdzie modlitwy zostawione przez chasydów. Jeśli nie muszą się przedzierać przez maliny wysokości człowieka, a na mieście będą jakieś ślady świadczące o tym, że jednak pamiętamy o ich współwyznawcach, jest cień szansy, że któryś wróci z Kolbuszowej i powie dziecku ,,e, ci cali Polacy nie są tacy straszni''. I będzie pół funta więcej zrozumienia na świecie. To jest cel praktyczny, ale jest jeszcze

3. cel niepraktyczny, czyli pamięć, historia i takie tam. Nie wiem, czy jakaś społeczność jest bardziej zobowiązana do pamiętania o zamordowanych kolbuszowianach niż niezamordowani kolbuszowianie. Wprowadzanie podziału na chrześcijan i żydów i mówienie, że żydzi powinni dbać o pamięć o żydach, a chrześcijanie o chrześcijanach to nic innego, jak kontynuowanie podziału, który doprowadził połowę mieszkańców tego sztetlu za mury getta i do komór gazowych. Dlatego też na plakatach nie ma nic o żydach - mowa jest o połowie mieszkańców miasta, która cierpiała głód, zimno i ciasnotę, a potem została zamordowana. To, że ci ludzie byli Żydami (cokolwiek to znaczy), ma drugorzędne znaczenie.
Jak się kończy kultywowanie pamięci tylko o ,,swoich'' widać na przykładzie Raniżowa - zamiast wioski trzech kultur, jaka do 1939 roku tam była, raniżowianie i ich goście mają żulerski lasek z resztkami dwóch grobów i giees na ewangelickim cmentarzu.

4. Czysta logika - przejęliśmy działki po getcie, kamienice, etc., wypadałoby przejąć też pamięć.


poniedziałek, 15 października 2012

niedziela, 14 października 2012

Poznań- dziennik pokładowy

Wielkie Nocne Czytanie, kawałek normalnej rzeczywistości. Poznań też, co widać na załączonych obrazkach.


Poznań to np. miasto, w którym każdy może sobie nawrzucać


Są w tym mieście pytania, na które nawet hot-dogi nie znają odpowiedzi.




Gadające hot-dogi nie dziwią, jeśli weźmie się pod uwagę, że to w Poznaniu jest siedziba Ministerstwa MAgii. Tu: rozkład pomieszczeń w Ministerstwie. Mugole widzą jedynie pustą tabliże informacyjną Zakłądu Transportu Miejskiego. A może tramwaje w Poznaniu są supertajne?

.

Poznaniacy zaczęli przechodzić na czerwonym świetle. Wszystko staje na głowie.


Niemniej tablice ,,Przechodząc na zielonym dajesz przykład dzieciom'' dalej są wszechobecne. I dobrze, bo jak sie nad tym zastanowić, to całkiem sensowna i lapidarnie ujęta instrukcja obsługi świata. 

środa, 10 października 2012

Wiatrak - instrukcja obsługi


Wiatrak w pobliżu domu daje mnóstwo nowych możliwości. Można na przykład wystrugać sobie ze starego kosiska kopię (ale, cytując pewnego znanego wójta, nie będzie to kopia w sensie kopii), obrócić kobyłę pyskiem w stronę wiatraka. Następnie powolutku udajemy się w stronę wiatraka, stopniowo przyspieszając, przechodząc w końcu do pełnego galopu, ale jednocześnie nie nastawiając się na cuda na kiju.

Pamiętajmy, że będzie to bardzo piękne, dobre i malownicze.


Pamiętajmy jednak, że mimo to będzie to kompletnie bez sensu.  Albo wskutek, bo związki fajności z brakiem sensu chodzą dziwnymi drogami.

poniedziałek, 8 października 2012

Antropologia Jezycjady

Czort z Najkaczem, czort z Kościelskimi. Jestem infantylnym prostakiem, nie boję się do tego przyznać i prawdopodobnie nic mnie tak literacko tej jesieni nie ruszy, jak nowy tom Jezycjady.
Po tym bolesnym comming oucie czas na dopisanie do tego jakiejś pseudointelektualnej ideologii. Bo McDusia to nie jest zwyczajny tom Jeżycjady. To jest mroczny i dekadencki tom Jeżycjady, przez to zostawiający czytelnika z pewnym ciężarem na sercu. Nie idzie nawet o to, że dominantą utworu jest śmierć profesora Dmuchawca i że motyw śmierci pojawia się jeszcze ze dwa razy w tomie. Idzie o załamanie pewnej jeżycjadowej antropologii.
                   W Jeżycjadzie chodziło bowiem zawsze o antropologie, perypetie miłosne całego batalionu krewnych i znajomych Borejków miały być tylko fabularnym kręgosłupem, na którym siedziała sobie cała wizja świata, człowieka i zbawienia. Antropologia Jeżycjady jest w zasadzie pelagiańska, zbawienie jest dostępne dla każdego, w dodatku zbawienie nie jest do osiągnięcia specjalnie trudne. Wszyscy są otwarci w różnym stopniu na zbawcze siły, jakkolwiek w Jeżycjadzie pojmowane. To wyróżniało zawsze cykl na tle całej popkultury, która jest zasadniczo manichejska [tu długa dygresja nr 1 - u takiego Tolkiena na przykład świat jest czysto manichejski i to w sposób dość paskudny. o ile możliwe jest przejście między dobrem a złem, o tyle w drugą stronę - praktycznie nie. U Tolkiena zło nie jest zbawiane, a niszczone, dlatego tego starego nudziarza dało się przenieść na ekrany i zapędzić przed nie tłumy. Musierowiczowej zekranizować się nie da, nie tyle ze względu na wielowątkowość, co manichejskość kultury masowej (tu długa dygresja numer 2 - nawet Wojciech Wencel recenzując programy telewizyjne dla Gościa Niedzielnego jest manichejczykiem. Jak w filmie bzykają się bez celu i sensu, film jest zawsze be, jak się bez sensu i celu zabijają, jest spoko. Wencel jako poeta może i katolickim poetą jest, ale recenzentem telewizyjnym jest manichejskim)].
                 W McDusi jeżycjadowa antropologia się, jak mówiłem,  załamuje. Gabrysia stwierdza, że są ludzie, dla których nie ma nadziei, a są nawet ludzie, których pozostaje się tylko bać. Co prawda Ignacy Grzegorz dochodzi na końcu do wniosków czysto jeżycjadowych - że ruch ku dobru jest możliwy w każdym wypadku. Ale nie wiadomo, czy Ignacy Grzegorz nie jest na początku drogi, którą w tomie kończy Gabrysia. Ku takiej interpretacji skłania pojawienie się w tomie postaci niezbawialnej, ukształtowanej niezgodnie z dotychczasową jeżycjadową antropologią, zgodnie z którą dusza ludzka naturalnie ciąży ku dobru, a zbawienie jest dla niej dostępne.
                   Jeżeli Musierowicz kapituluje, wiedz, że coś się dzieje.

               

Dziedzic lutni i imienia

Gdy po pierwszej próbie Justyna zadała fundamentalne pytanie ,,Ej, a właściwie, ile ty masz lat''? uznałem, że czas wychować następców.

Oto efekty:

chmiel wersja Haniołek i Franek


A tak grają starzy - jeszcze bez fletu, ale to się zmieni:


chmiel wersja stare ludzie z projektu 555


piątek, 5 października 2012

Totart not dead.



A w Poznaniu 12 Wielkie Nocne Czytanie z okazji wręczenia Nagrody Kościelskich. Czytają: 

Jacek Podsiadło / Janusz Radwański
Jolanta Stefko / Bianka Rolando
Adam Wiedemann / Szymon Szwarc
Prowadzenie: Eliza Szybowicz
12 października 2012 roku, Malarnia, godz. 18.00
Wstęp bezpłatny.

Z tej okazji mam odwieczny męski problem pt. ,,Nie mam się w co ubrać''. Bo to w koszulkach noszonych od liceum żona mnie nie puści, bo siara. A garnitur trza oszczędzać do trumny. Problem rozwiązuje Haniołek, który ma fazę na łamanie tabu. 

Haniołek: Koszulka musi być wysmarowana kupą i śmierdzieć.


Gdybyśmy się urodzili 20 lat wczesniej, rzucalibyśmy z grupą Totart gównem na scenie. Oboje z córką, oczywiście.