czwartek, 25 lipca 2013

Ziemia kupą ziemi

Moje dzieci wiedzą, że piszę wiersze. Moje dzieci lubią podrzucać mi rymy. Lubią też rymować tak se o. Na razie przechodzą fazę skatologicznego dadaizmu.

Franek: Coś ci powiem: kupa biskupa.
Jo: Aha
Haniołek: Coś ci powiem.
Jo: Kupa biskupa?
Haniołek: Kupa gwiazdy.
Jo: Co to jest kupa gwiazdy?
Haniołek: Na przykład wulkan to jest jak ziemia robi kupę.

Ludu kochany, wysrały nas wulkany.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Święto 22 lipca

Ważne święto dzisiaj. Rocznica nadania Księstwu Warszawskiemu konstytucji. Pierwsze formalne zrównanie chłopów i panów w prawach. Fakt, że tylko formalne i w wykonaniu jakiegoś kurduplowatego protohitlerka, ale w porównaniu z Konstytucją 3 maja chociażby przełom duży. Dopiero musiał przyjść zaborca, żeby chłopa z niewolnictwa wyprowadzić, a bolszewik przebrzydły, żeby resztki folwarków rozparcelować.

Ale świętowania jakiegoś wielkiego nie będzie. Może dokładniej wytrę kosę po koszeniu na wieczór, myśląc jednocześnie o tym, jak w przeciągu kilkudziesięciu lat w powszechnej świadomości historia szlachecka stała się historią narodową.


niedziela, 21 lipca 2013

LKS Hadra, czyli życie

W Raniżowie dowiedziałem się, że zombi po ukraińsku to zombi, a cep to motyha. Jak widać, świat jest w jak największym porządku, tzn. nie kieruje się jakąkolwiek logiką.

Czy w tej sytuacji można było nie wpisać nazwy Hadra w google? Warto raz na jakiś czas wygooglać nazwę swojej kapeli, żeby wiedzieć, kto komu obrabia dupę, etc.
I google wyrzuciło stronę drużyny LKS Żwirex Hadra. Strona, jak można się spodziewać, jest niewyczerpanym źródłem piękna i dobra.
Górę strony zdobi ostatni wynik Żwirexu Hadra. Drużyna 4:0 zmiotła LKS Unię Liskowce. Serce we mnie urosło, jako basistę CWKS Hadra Kolbuszowa Górna, ma się rozumieć. Ale już poniżej patrzymy i co? LKS Hadra przegrała 10:0! Niewiarygodne, ale prawdziwe. Z MLKS Woźniki II. Żebyż jeszcze tak pomnikowo w dupę dostać od jakichś MLKS Woźników I, ale od MLKS Woźników II? Szok i przerażenie. Idźmy dalej - LKS Żwirex Hadra - KS Płomień Przystajń - 2:3. LKS Żwirex Hadra - Zieloni Zborowskie 2:1. Dalej mamy wygraną 3:0 z Tajfunem Harbułtowice (o, sława bohaterom!) i remisy - 3:3 z LKS Płomień Łagiewniki Wielkie i bezbramkowy z LKS Sparta II Tworóg. I ok, niby Żwirex Hadra daje w dupę 5:1 LKS z Unią Lisowce, ale zaraz potem dostaje wciry 0:5 od MLKS Woźniki, jak się słusznie Czytelnik domyśla, są to Woźniki Ii.

W sumie jednak LKS Żwirex Hadra zaliczył 5 wygranych, 4 przegrane i trzy remisy. Bilans bramek ma na minusie (-8, dokładniej). W sumie lektura tabeli wyników jest bardzo życiowa. Małe wygrane, spektakularne porażki. Zacięte boje z wrogami pokroju Tajfunu Harbułtowice, żeby na końcu zyskać niejasny bilans, trochę ujemny, a trochę nie wiadomo, jaki.
Kimkolwiek jesteście, kopacze z drużyny, która się nazywa tak samo, wiedzcie, że was rozumiem i ani w bólu po przegranej z MLKS Woźnikami w dodatku II, ani w radości po zmiażdżeniu LKS Orzeł Pawonków nie jesteście sami.

czwartek, 18 lipca 2013

Zen a sztuka wypożyczania desek surfingowych w Medzilaborcach


Nerwy, nerwy, nerwy. Uspokaja mnie samouczek słowackiego w wersji audio. Słowacki ma wszystko co potrzeba, żeby uspokajał - inicjalny akcent, dużo miękkich głosek, zachowany iloczas, który nadaje mu łagodną śpiewność.

A samouczek ma do tego rozmaite absurdalne smaczki, jak to samouczki i rozmówki.  Jestem w stanie zrozumieć, że jak ktoś ma dziewczynę po słowackiej stronie, nie może obyć się bez zdania ,,Ten ptak mi się podoba" albo że może koniecznie dowiedzieć się, o której odjeżdża pociąg do Sztokholmu. Bo jak wiadomo, Bratysława ma świetne połączenia ze Sztokholmem przez ten tajny tunel pod Polską, przez który zalewa metro w Warszawie.

Ale przy całej sile swojej wyobraźni mam kłopot z wyobrażeniem sobie sytuacji, w której cudzoziemiec pyta po słowacku: ,,Czy można tu wypożyczyć deskę surfingową''?


środa, 17 lipca 2013

Dowód na istnienie Opatrzności

Żaden tam zakład Pascala. Żaden dowód kosmologiczny, ani ontologiczny. Otrzymałem dzisiaj dowód paliwowy i on jest niezbity.

W hadrowozie mam dowcipny wskaźnik paliwa. Rezerwa się nie świeci, błyska tylko co jakiś czas, podczas gdy wskazówka pokazuje jeszcze dwie kreski. Owszem, pamiętając, ile i kiedy się wlało, można przewidzieć, kiedy się stanie w jakimś stepie szerokim, gdzie ni drogi, ni kurhanu, ni cepeenu. Wiedziałem więc, że dzisiaj coś takiego może nastąpić. Superekologicznie dojechałem do miasta. Rozpędziłem się przed górką-podjazdem do stacji. I dokładnie na szczycie górki paliwa zabrakło i silnik zdechł. Stało się to w idealnym momencie, bo siłą rozpędu dojechałem precyzyjnie przed dystrybutor. Metr-dwa wcześniej i amba, pchałbym toto cóś pod górę. Tymczasem proszę - silnik zdechł z wyczuciem czasu, z chirurgiczną precyzją. Przypadek? Nie sądzę.

Dawkins-Fiat Ulysse, rocznik 1996 - 0:1


poniedziałek, 15 lipca 2013

Havel na Kacie, czy jak mi stukał kolejny rok

Zdarza się i tak, że jadąc rowerem leję pół ronda ze słowackiej furgonetki z napisem, Střešni krityny, a potem się okazuje, że to po ichniemu pokrycia dachowe. Bywa i tak, że pani przede mną w sklepie prosi o karmę dla kota, a jak ekspedientka przynosi, pani pyta:

,,A dobra?''

 i ekspedientka jest w kropce, bo nie jest kotem.

Ale bywa i tak, że jedyna droga na koncert, droga, którą jeździ się maksymalnie 20 na godzinę jest zablokowana przez wypadek i się jedzie polami, błotami i torami, wyprzedzając na trzeciego krowy i pociągi. A facet za mikserem zapytany na miejscu o to, czy ma kabel do podpięcia pieca do miksera odpowiada ,,Spytaj klauna'', bo imprezę nagłaśnia klaun i nie jest to przenośnia. A potem siedzi się z trójką młodych (jeszcze, hłe, hłe) na koncercie Kata i z nudów czyta Vaclava Havla. I to są właśnie oznaki spotkania na swojej drodze Hadry.

środa, 10 lipca 2013

Rekonstrukcja rzezi, czyli fetyszyzm.

Oko, miało nie być o Wołyniu, ale będzie, bo w mojej wsi też zawisły plakaty zapraszające na rekonstrukcję rzezi wołyńskiej do Radymna.

Ale najpierw, jak mawiali starożytni Lasowiacy, disclaimer: nie mam nic do grup rekonstrukcji historycznej. Podobnie jak nie mam nic np. do miłośników badmintona czy fetyszystów. Jedni lubią założyć noszoną damską bieliznę, inni noszone esesmańskie kalesony i ok, nie szkodzi mi to. Ale, ale. Jak mawiają wszyscy homofobowie nad Wisłą: dopóki się z tym nie obnoszą.

O ile rozumiem grupy średniowieczne, bo rozumiem czysto sportową satysfakcję z dania komuś mieczem po łbie i w ogóle wszelkie grupy zajmujące się archeologią eksperymentalną, grupy drugowojenne i późniejsze są dla mnie tajemnicą. Moje niezrozumienie to moja prywatna sprawa, gorzej z imprezami rekonstruktorskimi. Wojna w oparach dymu z grilli, festyn z rzezi. Pan Niemiec leży zabity, ale zaraz wstaje,otrzepuje się i idzie na piwo, bo ma bloczek od organizatora. Wojna lekka, łatwa i przyjemna, wizualnie atrakcyjna. Rekonstruktorzy mają zabawę, a sponsorujące samorządy przekonanie, że popularyzują wiedzę historyczną. Jaką wiedzę można wynieść z oglądania biegających w tę i nazad rekonstruktorów? Tego nie wiem. Zresztą sprowadzanie historii do historii konfliktów, wojen i bitew to jest temat rzeka i dobry powód do zaorania 90% podręczników historii.

Rekonstrukcja spalenia zrekonstruowanej polskiej wioski to nowość. Nie wiem, czy pomysł się przyjmie, bo  ciężko w takich okolicznościach ustawić grille, co zmniejsza atrakcyjność imprezy. Zwiększa ją za to możliwość ogrzania się w martyrologicznym ciepełku, utwierdzenie w świadomości bycia narodem ofiar, miłe połechtanie wspólnego poczucia krzywdy. Tyle zostaje w rekonstruktorskim ujęciu z historii. Obym się mylił.  Jestem sobie jednak w stanie wyobrazić pisk, jaki podniósłby się po prawej stronie dyskursu, gdyby jakaś ukraińska GRH wpadła na pomysł rekonstrukcji wymordowania Sahrynia, Pawłokomy czy Wierzchowin przez AK i NSZ.
Ba, założę się o flaszkę dobrego, orkiszowego piwa, że sama rekonstrukcja akcji Wisła wzbudziłaby sporo emocji. W końcu, jak twierdzi np. prof Czesław Partacz, akcja była spoko, nikt nie zginął, cytuję ,,paru starszych ludzi umarło na serce'', a Ukraińcy, Łemkowie i Bojkowie powinni być wdzięczni za przewiezienie do zdemolowanych i rozszabrowanych gospodarstw na Ziemiach Odzyskanych, bo były murowane. Można i tak.

A można i tak, jak kościoły Polski i Ukrainy, które wydały wspólną deklarację. Mniej efektowne od spalenia atrapy wioski. Ale chyba bardziej efektywne.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Dzikowieckie Hadry

A Pewien Znany Mazur przysłał zdjęcia, jak Hadra w Dzikowcu grała.



Na zdjęciach nie ma jednak najważniejszego. Nie ma alementu, który czynił folkowy iwent (lasowiackie - iwynt) stokroć folkowszym. Pewien Znany Mazur wszystkie foty robił w stroju lasowiackim (cholywioki+koszula+białe portki+pas+słomiany kapelusz). Pełny surrealizm.

sobota, 6 lipca 2013

Fraza nówka nieśmigana

Jest nowa Fraza. Fraza wygląda tak:





W niej wierszydła, w tym moje. W tym wierszydło, z którym ma problem, tzn. z czytaniem go na żywca. Nie wiem, na ile tankman jest rozpoznawalną postacią, więc nie wiem, czy robię z siebie idiotę robiąc na żywca przypis, czy nie. Kto poznaje tankmana bez konieczności googlania?

Facet, który nigdy nie będzie tankmanem

Facet, który nigdy nie będzie tankmanem patrzy, jak maszyna wypluwa
tysiąc serc na minutę. Każde błyszczy jak cekin. Przekłute igłą
w następnej hali z lalczynych bucików będą bić blaskiem
w stu kolorach ze straganów albo półek w markecie.
Niedoszły tankman ma teraz w opiece najwięcej serc na świecie,
w swoim mając kolorową mgłę i senność. Pod koniec zmiany
jest mu wszystko jedno, nie zatrzyma kolumny,
gdy w świat zaczną wychodzić serca ze skazą.

Fajrant, przychodzi zmiennik, tankman od razu
idzie do szatni, z nikim nie gada. Bierze swoje torby,
do jednej wkłada brudne ciuchy, do drugiej lalkę, buciki
i garść serduszek. Przecina plac, łapie autobus,
córka zaraz usypia a on chociaż przy tym musi być.
Na poduszce położy jedno z tysiąca serc,
przekłutych przez igłę i nić.


czwartek, 4 lipca 2013

Daleko od szosy, czyli nowy Inter-

Internety wypluły pismo Inter- . Można sobie ściągnąć za darmoszkę TUTAJ . W piśmie nówka nieśmigany Świetlicki, takiż Podsiadło, kupa innych rzeczy. Jest i dobre słowo Karola Maliszewskiego o Księdze wyjścia awaryjnego. ,,Odnoszę wrażenie, że z Radwańskim jest inaczej. Stąd to poczucie wytchnienia. Ale to trzeba dosłownie i w przenośni mieszkać daleko od tak zwanych centrów i tworzonych tam poetycko-ideologicznych matryc. Radwański mieszka''. Jednym słowem, fajnie jest daleko od szosy, chociaż mówię, że im dłużej mieszkam na Górnej, tym bardziej mi się wydaje, że tu to jeszcze jest cywilizacja, naprawdę miło się robi dopiero za Sanem.

Ale ale. W Interze są też wiersze. Dłużej zawieszam oko na Monice Brągiel. Oczywiście, idzie o prywatę. M.in. z Moniką byłem na pokładzie pociągu z Częstochowy do Krakowa wypełnionego studentami cieszącymi się z wejścia Ruchu Palikota do sejmu. Bo to właśnie wybory były. Wtedy to poczułem, że jednak milej mi się jeździło pociągami wypełnionymi rezerwistami. I to mimo że rezerwiści zamiast plecaków wypełnionych bigosem domowej roboty mieli chusty z gołymi babami na czołgach i zamiast obczajać kwejka na komórkach śpiewali i ryczeli durne wierszyki. Bo abstrahując od całego nieludzkiego gówna, jaką była przymusowa służba wojskowa, za którą nie tęsknię, to tęsknię za zrozumiałą rzeczywistością. Rezerwistów rozumiałem, a tamtych studentów - ni hu hu.  Jestem sierotą po latach dziewięćdziesiątych, przyznaję. Jestem mamutem.

Tymczasem gdy ja sobie mamucieję w najlepsze na moim zdalaodcentrowym uboczu, dorsata pokolenie, które nie jest sierotami po latach 90., tylko tych dziewięćdziesiątek dziećmi. Jednym z nich jest Monika Brągiel. Roczniki dziewięćdziesiąte wchodzą w polską poezję cokolwiek przeoraną dykcją Honetową. W wierszach Moniki są jeszcze jej echa, jakoś ze współczesnej poezji one wyrastają. Ale jest w konstrukcji tego Monikowego podmiotu lirycznego cóś, co daje nadzieję. Podmiot tych wierszy nie zamyka się, jest w nim zainteresowanie drugim ludziem, to podmiot, który rokuje dobrze. Jednym słowem, nastawiam ucha i patrzę, co będzie dalej.

wtorek, 2 lipca 2013

Drogi pamiętniczku, czyli rozmowom o poezji stanowcze eee tam.

Drogi pamiętniczku, była u nas Agata z Bolkiem. Tu otwieramy długaśny nawias:

(w zasadzie nie dzielę ludzi na poetów i niepoetów. Ale jak już dzielę, to włącza mi się kategoryzowanie, garb ze studiów wyniesiony. I tak wyróżniamy kategorię poetów, których lubię czytać i poetów,  których lubię na żywo. Jest cudnie, gdy obie te kategorie się zazębiają. Ale jest jeszcze cudniej, gdy poeta, którego lubię czytać i poeta, którego lubię jako ludzia jest dodatkowo poetą, z którym nie rozmawiam o poezji. 
Agata jest. 
Nierozmawianie o poezji może wynikać z tego, żem cham i prostak, że po uwolnieniu się z administracyjnego przymusu mienia o poezji na uczelni w ramach jakże ważnych zajęć i zaliczeń korzystam z przywileju zwierzęcego, czysto intuicyjnego odbioru. Możliwe też, że przyczyna leży po stronie poetów których lubię czytać i z którymi lubię nie rozmawiać o poezji. W tej wąskiej kategorii mieszczą się bowiem ludzie, którzy piszą tak, że wiersze mówią wszystko, co powinno być powiedziane. W wierszach odsłaniają tyle, że każda próba wejścia dalej jest naruszeniem jakieś niespisanej zasady. Drążąc, czułbym się - tu podziękowania dla Jurija Andruchowycza za metaforę - jak buldożer pijany. Takie pisanie to pisanie na granicy, dociera tak daleko, jak się da do tego, co w poezji najważniejsze, do ludzkich spraw.

Tu zamykamy nawias). 

A jak pojechali, było smutno.