niedziela, 28 lutego 2016

Zwierzogród

Raz na jakiś czas trzeba się ukulturalnić. Byliśmy zatem z dziećmi na Zwierzogrodzie. Zwierzogród jest o tym, że władza rozbudza drzemiące w społeczeństwie zwierzątek uprzedzenia rasowe. Dzięki eskalacji rasizmu możliwe jest ograniczenie praw jednostek w Zwierzogrodzie i wprowadzenie rządów policyjnych na które podzielone społeczeństwo bojące się stygmatyzowanych mniejszości chętnie się godzi.
Dobrze, że to tylko bajka, nie?

czwartek, 25 lutego 2016

Młodość

Z kolegą Franciszkiem, prywatnie moim synem, chodzimy na karate. Szlachetna sztuka, za pomocą której okinawski chłop zwalczał ucisk pańszczyźniany ma ten plus, że zapewnia mi wiedzę o tym, czym żyje młodzież. Po treningach mimowolnie słucham dyskusyj naszych klubowych kolegów (średnia wieku ok. 10 lat).

Dzięki temu wiem, jak teraz wygląda cięta riposta. A wygląda tak. ,,- Zenek, ale wiesz, że jak chcesz schudnąć dzięki karate, to jak będziesz pił Mountain Dew po treningu, to nic z tego? Wiesz, ile to ma cukru? - Taki jesteś mądry? A wiesz, ile to jest dwa do drugiej potęgi dodać cztery do piątej potęgi?".

Po tej miażdżącej ripoście wywiązała się dyskusja na temat tego, że dobrze, iż w Mountain Dew nie ma przynajmniej kofeiny. Ale tu szatnia nasza podzieliła się na dwa obozy. Jedni uważali, że mówi się ,,kofeina". Drudzy, że ,,kokaina". Spór przybrał temperaturę wrzenia. Jedni mówili, że w kawie jest kofeina. Drudzy - że kokaina. Nie wiem, jak się skończył, bośmy spakowali manatki, zrobili kulturalnie seppuku, powiedzieli na pożegnanie ,,Hokkaido" i poszliśmy. Ale ubogacony duchowo w sposób szczególny jestem.

O, szczęśliwa młodości, gdy człowiek wierzy jeszcze w sportowy styl życia, w zdrowe odżywianie, harcerskie ideały.

O, szczęśliwa młodości, gdy człowiek wierzy w kawę z kokainą.

niedziela, 21 lutego 2016

Zróbcie hałas dla Jarosławy Łytwyn

Jest taka sprawa. Niedawno przetłumaczyłem kawałeczek prozy Jarosławy Łytwyn. Można go sobie przeczytać o, TUTEJ Polecam, bo fajny. I jest taka sprawa. Bo Jarosława to ciekawa postać w ogóle. Urodziła się na Kamczatce, pisanie po ukraińśku to dla niej kwestia świadomego wyboru. A trzeba Wam wiedzieć, że być prozaikiem ukraińskojęzycznym a rosyjskojęzycznym to wybó między rynkiem kilkudziesięciomilonowym a kilkusetmilionowym, tak więc to jest wybór odważny. W ogóle  dzięki niej myślę sobie o sytuacji ukraińskiej literatury, w której decyzja ,,zostanę poetą" poprzedza następną decyzję: wyboru języka. Każdy ukraiński poeta lub prozaik pisze po ukraińsku, na zasadzie świadomego wyboru między dwiema możliwościami. I Jarosława zwróciła mi uwagę na to, że przecież polscy emigranci już stoją przed takim samym wyborem. No wiecie, ludzie na Wyspach na przykład. Znaczy się, polszczyzna też już staje się kwestią wyboru. Też musi powoli zaczynać walczyć o siebie. 
Tak więc, widzicie, nie dość, że fajnie pisze, to jeszcze ma olej w głowie. I pytała mnie ostatnio, czy był jakiś odzew na jej tekst, bo jest z kultury, w której życie literackie jest jeszcze w stanie lepszym niż przetrwalnikowy. I na razie poza pytaniem Joanny Lewandowskiej, czy tłumaczę tylko wyjątkowo ładne autorki (to nie jest kwestia wyboru, tak się jakoś dzieje samo), odzewu niet. 
Tak więc prośba gorąca. Zróbcie hałas dla Jarosławy. Ja jej wszystko przełożę i przekażę. Czekam na komcie, maile, telegramy. 


czwartek, 18 lutego 2016

Do Sz.P. Piotra Glińskiego, Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego list otwarty

Szanowny Panie Ministrze, 

będę pisał krótko, bo roboty i u mnie, i u Pana kupa, a sprawa konkretna: jest interes do zrobienia.

Ale zacznijmy od jajka: nie jest tak, że jak się narobi filmów o tym, że w czasie wojny lud był dzielny i zabijał więcej ludzi niż inne ludy, to lud się zrobi od tego lubiany, klękną przed nim narody, turyści przybędą i kajać się poczną. Nie. Niech Pan popatrzy na Rosjan. Naginęły ich miliony na frontach i obozach, Berlin zdobyli, bez nich w ciemnej dupie byłaby Europa. Filmów o tym narobili monumentalnych co nie miara, a seriali drugie tyle, ze świetną ,,Karną kompanią" (,,Штрафбат") włącznie. I co? I jajco. Nikt ich nie lubi. 

A na ten przykład Amerykanie. W każdym zadupiu wszyscy mówią po ichniemu. Ich kultura zdominowała cały świat. A wszystko to dzięki nieustannemu pluciu na Amerykę przez samych Amerykanów. Cała istotna dla świata sztuka amerykańska była krytyczna. Poczynając od beatników przez hipisów po Marylina Mansona i Michaela Moore'a wszyscy walili w Amerykę jak w bęben. I co? I nic. Angielski w XX wieku stał się językiem międzynarodowym, a kod kultury amerykańskiej kodem uniwersalnym. 

Każde przedsięwzięcie krytyczne przynosiło Ameryce niezwykłe korzyści. Antywesterny o tym, że Amerykanie to buce z krwią indiańską na rękach pobiły na łeb popularnością westerny. Nawet o bohaterstwie dzielnych amerykańskich wojaków w Wietnamie świat wie nie z debilnych agitek z Johnem Waynem, ale z antywojennego Plutonu i takiegoż Czasu Apokalipsy. No ale ok, zostawmy Wietnam, bo tam, wiadomo, przegrali. A co z wygraną drugą wojną? Dziełem kanonicznym jest pacyfistyczny, przedstawiający amerykańską armię w jak najczarniejszych barwach Paragraf 22. 
Panie premierze, sprawa jest jasna. Potrzebujemy sztuki antypolskiej. Podważającej wartości, którymi Naród żyje, kwestionującej wszystko, co dla Niego cenne. 

Tylko skąd taką wziąć?  - tutaj Pan zapewne spyta. I tu przechodzimy do interesów. 
Moja trzecia książka nazywa się Święto nieodległości. Jej wydawca nie protestowałby przeciwko przyjęciu paru tysięcy na dopięcie budżetu jej wydania. Możemy dobić targu. Panie premierze, ojczyzna nas wzywa.

czwartek, 11 lutego 2016

Dziwny przypadek Stiepana Stiepanowicza

Działo się to przed dwudziestu laty, w małym miasteczku, w guberni M-skiej. Żył tu wśród nas sekretarz kolegialny nazwiskiem P-ow, Stiepan Stiepanowicz. I co z tym Stiepanem Stiepanowiczem? - zapytacie. Ano, nic. Taki sobie, ot, człowieczek. Żonę miał, dzieci dwójkę. Ale w zgodzie żyli, ani żadnych awantur słychać nie było, ani nic, co kazałoby podejrzewać, że w rodzinie P-owa dzieje się coś złego. Ale nie był też Stiepan Stiepanowicz typem mężczyzny, którym żona w domu pomiata, czyniąc z niego zabawne kuriozum, bohatera dykteryjek opowiadanych przy kartach i przy herbacie, w kuchniach i szynkach. Nic z tych rzeczy.   
No to pewnie - powiecie - miał Stiepan Stiepanowicz jakąś drugą naturę. W karty przegrywał pensję i majątek po nocach. Trojką po stepie pędził do kochanki w sąsiednim powiecie, by tuż przed świtem wrócić, spienione konie wyprząc i cichaczem do sypialni się w koszuli nocnej i szlafmycy jak gdyby nic się nie stało, wśliznąć. I tu byście się pomylili. Noc w noc Stiepan Stiepanowicz spał jak zabity. 
No to - tu zniecierpliwiony czytelnik wtrąci - szarpało coś duszą Stiepana. Tajemnica jakaś. Dziecko nieślubne lata temu w Petersburgu porzucone. Dziewczyna za młodu oszukana i zostawiona. Trup gdzieś z czasów służby na Kaukazie przywiduje mu się co dzień. Ale gdzie tam. W Petersburgu Stiepan Stiepanowicz był wzorowym studentem, a na Kaukazie nie był, pod Moskwą służył. 
A może przynajmniej - chwyci się czytelnik ostatniej nadziei - skrywał Stiepan Stiepanowicz przeczucie jakieś grozy? Drżenie metafizyczne, bojaźń straszna jak czarna pleśń serce mu toczyły? Nie, zwykłe chandry, jak u wszystkich, owszem, tak, ale żeby coś więcej? O nie, nie trzeźwy, choć nie aż do otępiałości umysłu Stiepan Stiepanowicz. 
No to co z tym Stiepanem? - zapytacie. Ano, nic. 
Był więc przyczyną strapienia całego miasteczka. - Stiepan Stiepanowicz - wzdychał asesor kolegialny Pawłow na wiście u radcy Jerofimowicza. - Stiepan Stiepanowicz  - odpowiadali takim samym westchnieniem wszyscy obecni znad kart. - Stiepan Stiepanowicz - wzdychali na swoich zebraniach gimnazjaliści-narodnowolcy i nieliczni u nas skopcy. Nawet Iwanusza, durny nosiwoda, jak mu się rzekło ,,Stiepan Stiepanowicz", wzdychał: ,,Stiepan Stiepanowicz". 

Aż pewnego dnia wszyscyśmy do niego poszli. Całe miasteczko. Otworzył nam, wielce zdumiony. - Ludzie, co wy? - zapytał. 
- Stiepanie Stiepanowiczu - zaczął Jewdokin, horodniczy, który jako urzędowa osoba miał mówić w naszym imieniu. 
- Stiopa - zaczął łagodniej i familiarniej Awas, Gruzin, który służył ze Stiepanem Stiepanowiczem w jednym pułku. 
- Pan ni chuja nie pasuje do naszej rosyjskiej powieści - rzekł horodniczy. 
- Ni chujeczka - dodał Awas.

poniedziałek, 8 lutego 2016

Ogłoszenia parafialne - boję się iść do biblioteki

To w zasadzie wiadomość dla ludzi z Kolbuszowej i najbliższych okolic. Jeśli masz to nieszczęście i mieszkasz na jakichś peryferyjnych zadupiach oddalonych od centrum cywilizowanego świata, zamykającego się w widłach Przyrwy i Zyzogi, możesz dalej nie czytać.

Więc: jutro o 16.30 w bibliotece w Kolbuszowy będzie Sekcja wiersza. Ma to w założeniu polegać na tym, że przychodzą ludzie chcący poczytać wiersze, przynoszą jakieś fajne wiersze i wspólnie paczymy, co w nich jest takiego dobrego. Prawdopodobnie jednak coś źle poszło z komunikacją w nieskończonym łańcuchu bytów, bo jak poszedłem na wywiadówkę do dziecka typu najstarszego w szkole, to tam było info, że to spotkanie dla dzieci piszących wiersze. W związku z powyższym jestem przerażony jak dawno nie byłem. Ostatnio tak się bałem, jak śniło mi się, że zapalił mi się traktor i próbuję go gasić gaśnicą samochodową, a jest (ten traktor) przerobiony na gaz.

Ale w razie wu: jutro, 16.30, biblioteka. Przyniosę fajny wiersz (bez obaw, nie mój) i będę coś o nim umiał opowiedzieć.