piątek, 22 grudnia 2017

Czy Maja Staśko jest nieoliberałką?





Czy Maja Staśko jest nieoliberałką? 

Clickbaitowy tytuł mamy za sobą. Teraz asekuracyjny początek i kolejny punkt jazdy obowiązkowej będzie za nami. Więc: poezja i krytyka zaangażowana są ważne i świetnie, że są w polskim dyskursie. Zwrócenie uwagi na etyczny aspekt literatury było potrzebne. Niezbędbe. Cudnie, że jest.
I teraz jest to ale, które musi nastąpić. Ale. Język, którym posługuje się Maja Staśko jest obosieczny.
Po pierwsze: mówiecnie o pracownikach literatury z jednej strony zwraca uwagę na sytuację ludzi zaangażowanych w powstawanie książek, o których się nie mówi, nie myśli i które się w tym okołoksiążkowym dyskursie pomija - redaktorów, tłumaczy etc. Z drugiej strony kryje się w tym pułapka, bo jeśli poeta/poetka jest pracownikiem, to wytwarza produkt. No przecież nie cud, bo wiersz nie jest cudem. A jeśli wytwarza produkt, to on podlega prawom rynkowym. Jeśli nikt produktu nie kupuje, to dlaczego pracownik literatury ma oczekiwać jakiegokolwiek wsparcia? Dlaczego się po prostu nie przekwalifikuje, nie przeprowadzi, nie dostosuje produktu do potrzeb rynku? 
Tak że wiecie, jak się człowiek za bardzo skupi na myśleniu o tym, że wiersz nie jest cudem, to może wpaść od drugiej strony w tę samą pułapkę, co zawsze. 
Po drugie: w koncepcji nieistnienia sztyki niezaangażowanej, w myśleniu o sztuce nieangażującej się politycznie jako o sztuce angażującej się przez sam ten gest rezygnacji z zangażowania po stronie dyskursu dominującego (czyli niefajnego w 99 na 100 przypadków) luki nie ma. 
Ale jest mi z tym myśleniem niefajnie jednak, bo mam wrażenie, że w tej koncepcji literatura jest zredukowana do wyboru ideologicznego leżącego gdzieś tam w tekście albo i poza nim. Nieważne jest to, że rzuciła cię dziewczyna, umarł ci chomik albo ładnie ci krzaki kwitną pod blokiem - tekst o tym, co się dzzieje z tobą i w tobie jest neoliberalny albo antyneoliberalny, w zalezności od tego, kto dzierży dyskurs w łapce i komu szpili w nią nie wbijasz tekstem o chomiku, dziewczynie, krzakach. 
Życie składa się z relacji władzy i własności, ale nie tylko. To, co jest poza tymi relacjami znika w tym sposobie myślenia o literaturze i trochę mnie to martwi. 

No, i tyle. 

piątek, 17 listopada 2017

Czytamy Korobczuka w Rzeszowie

Tak to wygląda: w czwartek 23 listopada w Przestrzeni Książki Ukraińskiej w Rzeszowie o 18 czytamy moje przekłady wierszy Korobczuka. Oczywiście żeby promować zbiórkę Ale i w ukrytym celu naprawiania świata. A w każdym razie poprawiania. A w każdym razie stosunków międzynarodowych. A w każdym razie humoru sobie i ludziom.

czwartek, 2 listopada 2017

Przetłumaczyłem piękną książkę

Kochani, przetłumaczyłem piękną książkę. Nocami, na oparach energii i zdrowego rozsądku, wiedząc tyle tylko, że książka, przy której pracuję, jest wybitna. Napisał ją Павло Коробчук, poeta rodem z Wołynia, a obecne z Kijowa. Chce ją wydać Tłocznia Wydawnicza ACH JO, jednocześnie z książką laureata tegorocznego Silesiusa za debiut Kamil Kwidziński.
Spytacie, gdzie tkwi problem? Ano, tam, gdzie się domyślacie. Tłocznia prowadzi zbiórkę, bo żaden z nas nie jest dubajskim szejkiem ani innym tam Bucholcem, w żadnej książce nie ma też nic o husarii Mieszka I, co sprawia, że ojczyzna nasza, jakkolwiek długa jak transsyberyjska kolej i jak Sahara szeroka raczej nas nie wesprze. Kto nas wesprze? Ano, TY. Jak?
1) Możesz kupić jedną z tych książek. Albo obie. Albo zamówić sobie spotkanie z autorem/autorami. Zależy, ile pieniędzy chcesz utopić w polskiej literaturze.
2) Możesz szernąć tego posta. Wśród Twoich znajomych na pewno jest jakiś dubajski szejk, który odżałuje 25 ziko na książkę z wierszami.
3) Jeśli jesteś mediałorkerem albo li tyż masz blog o książkach albo fanpag - napisz o naszej akcji.
4) Jeśli masz zaprzyjaźnioną bibliotekę/dom kultury/knajpę/miejscówę za transformatorem, gdzie się pali fajki, napisz do nas, możemy zorganizować wydarzenie promujące te książki i zbiórki na nie.
Jeszcze nigdy tak wielu nie mogło zrobić tak wiele dla tak nielicznych!
Liczę na Was jak licznik Geigera w Czarnobylu.

wtorek, 17 października 2017

Premiera Kalenberka w Nuuk południa, Wagadugu północy

W ramach symulowania życia tej strony ogłaszam, że premiera taka oficjalna Kalenberka, odbędzie się 21 października na festiwalu Fundacji Duży Format w Warszawie. O 15.30. Będę, poczytam wiersze.

Tymczasem w świecie od wyjścia książki wydarzyło się rzeczy parę. Wszyzstko idzie w złą stronę, z wyjątiem recenzji Kalenberka. Już to jest jakimś powodem, że zajrzeć TUTEJ gdzie Jakub Sajkowski pisze, co myśli o ty książeczce czy TAMOK, gdzie Karol Maliszewski ciągnie mnie za język i pisze dobre rzeczy o Kalenbereku.

Z żadnym z tych panów nie piłem wódki. Teraz trochę żałuję.

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Tomek na tropach domu Jasieńskiego

Klimontów, Klimontów. Już 200 kilometrów od Klimontowa są znaki, że świętokrzyski szlak literacki przebiega tędy a tędy i w Klimontowie jest dom Brunona Jasieńskiego. Swoją drogą, drogie Podkarpacie, ogarnij sobie taki szlak. Wreszcie bym nie muisał tłumaczyć ludziom, że jak się jedzie od Kolbuszowej, to się mija kościół na Góny i przed stacją obsługi samochodów się skręca w prawo w takie krzaki i ja tam mieszkam. Nie, byłby normalny znak szlaku do mojej chałupy. A ode mnie pociągnęłoby się przez pola i Ściżki w lesie do domu Piotrka Jemioły. 
No ale wróćmy do Klimontowa. Milion razy się te znaki mijało, w końcu się skręciło. No ale tak, w samym Klimontowie w tej ulicy, co ją pokazywał znak, to jest na końcu jeden kościół późnorenesansowy (cudo!) i drugi późnobarokowy (superowy!), a domu Jasieńskiego ani słychu ani widu. Wreszcie spotykamy takiego chłopa z dzieckiem w wózku, I on, okazuje się, wie wszystko. Dom Jasieńskiego nie jest oznaczony żadną tablicą. W domu Jasieńskiego teraz jest bank, a dawniej to jeszcze i sierociniec. Pan to wszystko wie, bo w tym banku, znaczy domu Jasieńskiego, pracuje, bo tak ogólnie to ludzie nie wiedzą raczej. Miejscowa podstawówka ma innego patrona, Jasieński patronował liceum, ale zdekomunizowali i dali św. Urszulę Ledóchowską. 

Z tego zaaferowania zapomniałem dzieciom przeczytać But w butonierce pod domem Jasieńśkiego, przypomniałem sobie dopiero pod synagogą. Usiedliśmy na jej schodach, pod napisem pokaż cycki, dam ci cherbate i przeczytaliśmy. 

I pomyślałem, że w  idealnym świecie to w Klimontowie byłyby znaki i tablice, a na każdym rogu lokalsi handlowaliby koszulkami z Butem i gipsowymi Brunonami Jasieńskimi, a każda miejscowa cukiernia miałaby jakiś deser o nazwie trupy w kawiorze czy coś. 

Ale w zasadzie to jednak czytanie Jasieńskiego na schodach zabitej deskami synagogi (ładna bardzo, swoją drogą), pod apelem o wymianie cycków na cherbate ma swój urok, którego żaden tiszert mi nie równoważyłby był.  

czwartek, 10 sierpnia 2017

Co można zrobić za 400 koła? (W Kolbuszowy)

Bo wiecie, mieliśmy w Kolbuszowy klub piłkarski, któren był się zwinął. Na marginesie dyskusji o tym, jak to i dlaczego, Kolbuszowski Magiel rzucił w ramach abstrakcyjnej dygresji pytaniem, dlacezgo by 400 koła ziko na zapobieganie alkoholizmowi nie przeznaczyć na kurtulę, zamiast (głównie) na piłkę. 
Abstrahując od problemu podstawowego, czyli tego, że kurtula to same pijoki i narkomany, w odóżnieniu od zdrowego środowiska zajmującego się piłką nożną, to samo pobawienie się cyframi jest fajne, zwłaszcza że ludziska u nas są przekonani, że taki koncert, książka czy inne tam prrzzedstawienie to się powinno samosfinansować, bo wolny rynek, a poza tym jak to, takie fanaberie za nasze. Te same ludziska utrzymują po kilka drużyn piłkarskich w gminie, podczas gdy na meczach frekwencja bywa jak w bibliotece. 

Co można w kurturze zrobić za 400 koła? Znajem i atwieczajem: 

1. Raz w tygodniu robić niebiletowane spotkanie z gwiazdą - pisarzem/rką, poetą/tką, reporterem/rką etc. ogólnopolskiego formatu. Prze cały rok. 
2. Wydać kilkadziesiąt do stu książek (wliczając koszty godziwej grafiki, a nawet dystrybucji i promocji na niedużą skalę). 
3. Raz w tygodniu organizować koncert wykonawcy ogólnopolskiego formatu (jazz, blues, folk, poezja śpiewana, black metal, generalnie wszystko poza disco polo i Beatą Kozidrak jest po tych piniądzach osiągalne). 
4. Nagrać pół kilo płyt. 
5. Przeprowadzić badania czegokolwiek w sposób tak kompleksowy, że Kolberg by łezkę otarł, gdyby był żywy. 
6. Zatrudnić pół plutonu animatorów/instruktorów prowadzących zajęcia na stałe w wiejskich ośrodkach typu biblioteki czy inne centra kurtuly wsi. A jak tylko dochodzących, to całą kompanię. Bo, jak już dawno udowodnili radzieccy naukowcy, obity sajdingiem dom ludowy nie jest w stanie poprowadzić zajęć. W dorzeczu Przyzrwy i Zyzogi to odkrycie się dopiero upowszechnia, ale kto wie, kto wie.


I tak dalej, i tak dalej. Jabadybadybadybadybadybadam. 

środa, 9 sierpnia 2017

Homoseksualni banderowcy zalewają Europę muzułmańskimi imigrantami za pomocą agentury Sorosa na przystanku Woodstock

Za mojej pamięci najpierw miało być tak, że mieliśmy wejść do Unii i cukier miał kosztować dwajścia złoty i mieliśmy umrzeć z głodu. Ale jednak nie umarliśmy i mieli geje chodzić w paradach i od tego wszyscy mieli zostać gejami. No ale chodzili i jednak nie zostaliśmy, więc Komorowski miał zalegalizować ideologię gender i wszystkim miały wyrosnąć cipki na czołach. No ale jednak nie wyrosły i mieli banderowcy zrobić majdan a potem przyjść i nas zjeść, a zacząć od Przemyśla. No ale jednak nie przyszli i nas nie zjedli i mieli islamscy islamiści zislamizować wszystko i wszystkich. No ale jednak nie przyszli i teraz chyba Niemcy nas będą mieli wykupić i pożreć, ale jeszcze nie wiadomo. 

Mam 33. Przeżyłęm więcej spodziewanych zagład Narodu Polskiego niż końców świata, a żyłem w dobie herezji millenarystycznych. Siedzę, żrę arbuzy i czekam, jaka będzie następna. 

środa, 2 sierpnia 2017

Manifest poezji zaangażowanej, czyli od dzisiaj piszę dla pieniędzy



Wierzę, że nowofalowcy mieli rację, że poezja to sprawa etyczna, że jest od reagowania i że musi stawać po dobrej stronie, bo jak po żadnej nie staje, to staje po złej. 
Ale jednocześnie nie bardzo wierzę w poezję zaangażowaną. Tzn. szanuję, ale trudno mi wyobrazić sobie kogoś, czyje myślenie o świecie zmieni wiersz o okrucieństwie kapitalizmu czy opresyjności kultury w stosunku do kobiecego ciała. Nie wykluczam takiej możliwości, mówię tylko, że wyobrazić sobie trudno. 
Ludzkie myślenie o świecie zmieniają informacje, zmieniają doświadczenia. Wierzę w zaangażowany społecznie reportaż, wierzę w książki z tabelkami i wykresami, wierzę w relacje świadków i uczestników. Wierzę w zetknięcie z polskim rynkiem pracy jako najlepszy środek propagandy antykapitalistycznej. 
Oczywiście, te wszystkie rzeczy są w stanie zmienić tylko człowieka, który umie coś z nich zrozumieć, wczuć się w sytuację ludzi etc.  (vide przypowieść o siewcy). 
I tutaj jest właśnie jedyna możliwość zmiany rzeczywistości przez poezję, jaką widzę. Czytanie wierszy to czynność, tak na moje oko, kształtujące wyobraźnię i inteligencję emocjonalną. Łatwiej być empatycznym człowiekiem, czytając wiersze (albo na odwrót: łatwiej czytac wiersze, mając jakąś taką wykształconą empatię). Łatwiej zrozumieć, co stoi za liczbą utopionych w Morzu Śródziemnym osób, gdy mamy jakąś umiejętność wczuwania się w sytuację drugiego człowieka. Poezja wyczulona na świat zewnętrzny, na drugiego człowieka jest zaangażowana z natury, w takim ujęciu. 
Nosiłem nawet przekonanie, że poezja jakoś tam chroni człowieka przed byciem ludożercą. No i w zasadzie mam je do dzisiaj, ale jeśli okaże się, że Nohavica po napisaniu wszystkich świetnych rzeczy faktycznie został miłośnikiem rasowo czystej Europy, jedynym sensem pisania pozostaną zawrotne sumy, jakie się na tym zarabia. 

W sprawie sprzedaży trzeciej książki mozna pisać na jotradwanski@gmail.com

wtorek, 25 lipca 2017

Krótka historia kolbuszowskiego podziemia muzycznego

- A ta wasza punkowa kapela jeszcze działa?
- No nie, wiesz, bo gitarzysta wyjechał z Kolbuszki i założyliśmy wtedy kapelę folkową, Hadrę.
- O, a ta Hadra jeszcze działa?
- No nie, bo wokalistka wyjechała z Kolbuszki i załozyliśmy kapelę grającą muzykę do wierszy, Wczorajszy.
- O, i Wczorajszy działa?
- No chwilowo nie, bo gitarzysta wyjechał z Kolbuszki


I tak dalej, i tak dalej. Ze sprzętu muzycznego na strychu złożę za jakiś czas muzeum emigracji.

środa, 19 lipca 2017

Adaś Cisowski na tropie słoniny, rąbanki

WKU Mielec wysyła zaproszenia do obrony terytorialnej. Znak to, że koniec świata nie nadejdzie tak prędko, jak mógłby, ludzie nadal wolą robić rzeczy przyjemniejsze od bawienia się w wojsko niż bawić się w wojsko. W ostatecznym rozrachunku uratuje nas to, że wszyscy lubimy pojeść, popić, pogwajdlić, pokierdasić i iść spać. 
Można zatem wziąć się za rzeczy, Naprawdę Ważne. Za książki dla dzieci.  Bo one dopiero starym koniom pokazują, gdzie koniczyna rosła, a gdzie pyrz tylko suchy. 
Szatan z siódmej klasy, z którego zapamiętałem głównie mój problem z ogarnięciem, ile Adaś ma lat w tej siódmej klasie i dlaczego kilka lat kiblował, jak taki bystrzacha. 
Teraz dopiero mnie obeszło, że rzecz dzieje się w 1937 roku. Cała ta historia, cały ten świat sympatycznych młodzianków i zacnych do szpiku dorosłych (z wyjątkiem kryminalistów, oczywiście), za dwa lata trafi szlag. Warszawa to wiadomo, a świat ziemiaństwa z Wileńszczyzny zginie jeszcze bardziej bez śladu. Czytam tego Szatana dzieciom i zastanawiam się, co dziewiętnastoletni Adaś zrobi we wrześniu, widzę go, jak w 1942 ddzięki wrodzonemu sporytowi handluje rąbanką i z tego żyje, seri.  Co się stanie z dworkiem Gąsowskich (to metafora, srał pies dworek, z Gąsowskimi co będzie)? 
Ale jest jeszcze jedna rzecz - cały Szatan dzieje się na tzw. Kresach. Świat ten składa się (dosłownie) z dworków zawiedszonych w próżni. Ni ma Lićwina, ni ma Białorusa, ni ma Żydowina. Są polscy ziemianie, chęchy, krzaki, oczerety i tyle. Między dworkami terra incognita, ubi leones, chyba że jakiś kościół gdzieś będzie stał, to w nim może się pojawić ksiądz. 
Nie jest tak, że Makuszyński uzasadniał polskość Wilna tak jak Nienacki odwieczną piastowskość Odry i Jaćwieży, oni to tak serio widzieli. Na tzw. kresach ludność niepolskojęzyczna była przezroczysta, co fajnie widać w literaturze z epoki. 
No i jest rzecz jeszcze jedna. Bandyci z Szatana mówią z Franzucem po rosyjsku. Całkiem możliwe, że normalnie, kiedy nie szukają ukrytego skarbu, zajmują się przemytem. Jest zatem i w Szatanie maleńka furteczka do świata Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy. 

poniedziałek, 17 lipca 2017

Com ja memu sztejtełe uczynił

Ze świętowania urodzin upamiętniam nie rozpaczliwe próby spania, przy tej liczbie dzieci skazane od początku na klęskę. Ani nawet nie gotowanie zupy, która okazała się jadalna. Ale wożenie się z dzieckami. Jedziemy wolniutko, opuszczamy szyby, robimy asfaltowy pazur i puszczamy na fulla ten numer.







Bo uważam, że rynkowi naszego sztejtełe nalezy się jakiś kontakt z jidysz. Trzeba go podlewać po prostu czasami. Tak jak rynkowi naszego sztejtełe należy się jakiś kontakt z gwarą miejską wyrosłą na bazie gwary lasowiackiej. Tak jak rynkowi naszego sztejtełe należy się jakiś kontakt z językiem powstałym na bazie jidysz i gwary lasowiackiej, którym mówili kolbuszowscy Żydzi, gdy przełączali się na polski. Niestety, ten ostatni nigdy już nie zostanie zbadany. I nie będzie w tym języku piosenek.



Należy puszczać temu rynkowi piosenki we wszystkich dostępnych językach. Należy używać wszystkich dostępnych języków, póki można.

piątek, 7 lipca 2017

Biedni podkarpacianie patrzą na Aleppo

Za jakieś pindziesiąt lat polskich etnografów (o ile będzie jakaś etnografia, o ile będzie jakaś Polska), będzie nurtowała kwestia obrony Podkarpacia przed imigrantami. No bo wiecie, te badania CBOS, z których wynika, że w przeciągu dwóch lat Polacy się zrobili w większości antyuchodźczy pokazują jednocześnie, że najwięcej przeciwników przyjmowania ludzi z krajów, w których toczą się wojny (tak zostało sformułowane pytanie, pytano respondentów o ludzi uciekających przed wojną) jest w województwie podkarpackim. Wyniki badań TUTEJ  Dorównuje nam tylko łódzkie, goni lubelskie. 





Etnografowie przyszłości będą pytać, jak to się stało, że najbardziej przyjazdu ludzi spoza Polski boją się ludzie w regionach, do których nie tylko nikt nie chce przyjeżdżać, ale i z których wszyscy wyjeżdżają. Powiedzmy sobie szczerze: nawet pies, jak go dobrze nie uwiążesz, prędzej czy później stąd spierdoli.

Jasne, rządowa propaganda to jedno. Partiom rosną słupki, jak się odpowiednio strachem i nienawiścią pozarządza. Dziennikarzom rośnie sprzedaż i klikalność. Wszyscy zyskują.

Oczywiście, do czasu. Bo jednak jak dla mnie informacja, że żyję w społeczeństwie, które łatwo daje się zastraszyć i wyuczyć nienawiści do dowolnie (w miarę) wybranej grupy, jest trochę niepokojąca. Dla kogoś, kto jest po stronie większości, może niepokojąca nie być, jasne. O ile się nie pomyśli, że nie zawsze się będzie większością. 


No ale dobra, dlaczego podkarpacianie? Bo przetykam tekst wpisami przerażonych podkarpacian, którzy wydają się święcie przekonani, że ludzie ryzykują życie na morzu, na granicach, żyją w nieludzkich warunkach w obozach uchodźczych i maszerują tysiące kilometrów po to właśnie, żeby założyć dzielnicę muzułmańską w Zarębkach. Czy innym tam Sędziszowie Małopolskim, gdzie bilety na kolej kupowało się jeszcze niedawno w spożywczaku, bo kasy na dworcu nie było. Nic nie mam do Sędziszowa ani Zarębek i w ogóle. Ale, sorry Winnetou, jeśli ktoś miałby obawiać się problemów związanych z szybkim i dużym napływem ludzi spoza Polski, to mieszkańcy woj. podkarpackiego nie otwierają tej listy. Ujmując sprawę tak delikatnie, jak się da.
 Pytanie jednak zasadnicze brzmi: skąd w ludziach tyle agresji i nienawiści?


Kwestię mniejszej odporności na propagandę terenów z ujemnym bilansem migracji pomijam, bo mnie zjedzo. Moja robocza teoria natomiast brzmi tak. Nienawiść do obcych pomaga poczuć nam sens życia w miejscach, w których życie nie jest łatwe. Powołanie w ludowym micie figury Obcego, który chce zagarnąć to, co Nasze, automatycznie przydaje temu, co Nasze wartość. Sędziszów, z którego żeby wyjechać musze kupić bilet w spożywczaku (no dobra, może już nie, może już skończyli ten remont, dawno tam nie byłem, bo i po co), staje się automatycznie wazniejszy, a moje życie w nimże - też. Podobnie w Kolbuszce, żeby nie było, że się trzymam jak pijany płota tego Sędziszowa. Młodzi korwiniści rozwieszający plakaty o islamskiej dzielnicy w naszym mieście (jakim, kurwa, znowu mieście? Mury miejskie są? Kat jest? Prawo składu jest?), jakkolwiek mieszkają pół godziny drogi busem od najbliższej dużej księgarni czy kina, mogą poczuć sens i wartość mieszkania w miejscu, w którym najżywszym elementem galicyjskiej tradycji jest migracja zarobkowa. O ile sobie wyobrażą, że istnieje ktoś, kto chce im to zabrać. To jest jak w przedszkolu, zabawka na półce jest nieciekawa, dopiero zabawka, którą ktoś chce nam zabrać, warta jest obrony jak Częstochowa i Westerplatte. 

Jest jakaś alternatywa, jasne. Np. uznać własne zadupie za fajne, bez konieczności wyobrażania sobie, że miliony ludzi marzą o tym, żeby w naszym grajdołku zamieszkać. Jest to trudne, ale nie niemożliwe. Lata pracy u podstaw i bedzie dobrze. 

PS

Uświadomiłem sobie, że nabijałem się z miejscowych obrońców Przedborza i Świerczowa przed pogańską nawałą before it was cool. Dowody TUTEJ

PS2

Nie wiem jeszcze, w jakiej sprawie bedo z tego niusy na Lokalnie24. Stawiam na "Radwański ma fejsbuka po ukraińsku" albo na "Radwański obraża kasę dworcową w Sędziszowie Małopolskim" 

poniedziałek, 3 lipca 2017

Kalenberek, 24 lipca

Kalenberek, moja trzecia książka z wierszami, wychodzi 24 lipca. Jako że po poprzedniej doszły mnie słuchy i skargi, że jest za dużo o zwierzątkach, w tej będzie jeszcze więcej zwierzątek. Są trzy dzicze watahy, co najmniej jeden jeleń i niezliczona liczba koni. Owca sztuk jeden (martwa). Pies żywy sztuk dwa i psy martwe sztuk kilka. Muchy, których liczby siłą rzeczy nie podam. Ryby (nie wiem, ile). Z istot żywych egzotycznych pojawiają się też ufoki i dres (sztuk jeden, żywy). Z roślin występuje ziemniak (sztuk jeden), jagody (tzn. borówki) oraz nawłoć kanadyjska.

Jako że po poprzedniej książce doszły mnie słuchy, że całość była prowincjonalna, ta książka jest prowincjonalna jeszcze bardziej. Wszystko się dzieje na wsi, Nawet jak akcja przenosi się poza wieś, to trafia na inną. Albo w ogóle do lasu. Albo w ogóle w inne miejsca, gdzie komary gryzą w dupę, a żaden dyskurs się nie dzieje.

Zapowiedź bardziej pod względem marketingowym udana, fragmenty książki i informacje na stronie TUTEJ


środa, 28 czerwca 2017

Ostatnie dissy przed drukiem

Książka poleciała do drukarni. T ostatni moment, by poobrażać środowiska literackie. Bo potem pokusa, żeby gryźć się w język, żeby nie szkodzić książce będzie silna. A ja jestem mały i słaby. Teraz, póki jest słaba, jeszcze ją przezwyciężę. Teraz jest ten czas, żeby pisać, choćby i na stronie, którą czytają trzy osoby na krzyż, rzeczy, które trzeba napisać. A które tym ciężej napisać nawet teraz, że ludzie z Toposu byli dobrzy dla mnie, byli dobrzy dla mojej pierwszej książki i w ogóle to są prywatnie arcyzacni ludzie, a w co najmniej jednym przypadku też bliscy mi bardzo poeci. No ale powiedzieć to trzeba. Chłopaki, to, co robicie ostatnio, jest niefajne.
Można się zgadzać z tym rządem albo nie, co do wielu rzeczy. Nie wiem, co do tego czy gimnazja mają być, czy ma ich nie być, czy pincet plus dawać samotnym matkom, wszystkim, jak leci, czy nikomu zgoła, czy ta obrona terytorialna to ma być, czy ma jej nie być i tak dalej.
Ale odkąd rząd zajmuje się podsycaniem ludzkiego strachu oraz wywoływaniem i wzmaganiem nienawiści rasowej, kolegowanie się z nim jest z definicji niefajne. I wiadomka, państwowy strażak musi gasić państwowe pożary, pielęgniarka musi robić państwowe zastrzyki państwową igłą, a nauczyciel musi uczyć w państwowej szkole według państwowego programu. Ale już poeta nie musi jurorować w konkursie wierszy o Żołnierzach Wyklętych robionym za hajsy z Lasów Państwowych. To byłoby OK wiosną 2015. Wiosną 2017 już nie jest, wiosną 2017 to już jest kolegowanie się z niedobrymi ludźmi.
I Gość Niedzielny też jeszcze w 2015 mógł być jednym z wielu tygodników opinii. Ale odkąd publikuje państwowe reklamy, już nie jest. Bo przecież całokolumnowa reklama Polskiej Grupy Zbrojeniowej nie jest po to, żebym po wyjściu z kościoła wiedział, jaki transporter opancerzony sobie kupić. Reklama jest po to, żeby rządowy hajs trafił do redakcji, która przez zupełny przypadek w kwestii rasowo czystej Europy realizuje linię rządu. Nie, to nie jest fajne. Nie, to nie jest kwestia różnicy poglądów. To kwestia kolegowania się z niedobrymi ludźmi. Brania od nich pieniędzy. Sprzedawania niezależności. 

Chłopaki, nie róbcie tak. To jest niefajne. 

piątek, 23 czerwca 2017

Jak złamałem podstawowe zasady etyki zawodowej

Zawsze uważałem, że poeta robi w dziale gospodarki usługi dla ludności. Że z poety ma być jakiś pożytek, że tak jak górnik ma robić góry, a piekarz piece, poeta  ma robić coś, co się przydaje. I uważam, że korona z łeba nikomu nie zleci, jeśli napisze czasami rymowankę na imieniny, hymn szkoły czy nie wiem, co tam jeszcze. Tak jak laureat konkursu szopenowskiego może zagrać ciotce Sto lat na okarynie i od tego nie pęknie.

Ale na prośbę o wierszyk na kartkę na osiemnastkę zareagowałem ostatnio okropnie. Bo jednak cynizm i zgorzknienie to nie jest coś, czym należy się dzielić i chwalić. Jesli jest się w tym stanie, należy od siebie ludzi izolować, a młodych już zwłaszcza. To, czego nabieramy z wiekiem to nie jest bowiem ani mądrość, ani doświadczenie. To gówno.

No więc napisałem na kartkę osiemnastkową wierszyk taki. Niestety, nie przyjał się i nie spodobał, więc jest do wykorzystania, bo, jak pamiętam, gdy byłem w tym wieku, były dziewczęta, które by się nie obraziły, dostając kartkę z wierszykiem.

Można brać, imię można zmienić.


Malwina, Malwina. Imię piękne jak Kutno.
Dorosłość to syf. Upij się na smutno. 
Osiemnaście masz latek, a w sercu miłość. 
Najlepsze za tobą. Najlepsze już było. 
Dziś wchodzisz w nowy wiek, stulecie rozczarowań. 
Miałaś wewnętrzne dziecko. Możesz je pochować. 
Osiemnaste urodziny ma się tylko raz w życiu. 
Szybko wyłącz telefon i popłacz w ukryciu.


Tylko wypijcie moje zdrowie na tej osiemnastce.

sobota, 17 czerwca 2017

Grała w nas gra (jesteśmy nie w tym otworze i nie da się zawrócić)



Wyszła antologia Grała w nas gra. Do przeczytania TUTEJ W środku wiersze roczników osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Zebrał do kupy Rafał Różewicz. 

O ile dobrze rozumiem, prowadząc 2miesięcznik. Pismo ludzi przełomowych, Rafał Różewicz szukał w nas pokoleniowości, miejsc wspólnych jakichś. I przyglądałem się temu z sympatią, bo odkąd patrzę na proces historycznoliteracki, powiedzmy, od środka, chciałem, żeby ktoś go uporządkował, ponazywał. A z drugiej strony przyglądałem się z dystansem, bo, właśnie, odkąd na ten proces patrzę, mam wrażenie polifonii, w której nie da się znaleźć wspólnych mianowników. 

Antologia Grała w nas gra powstawała ruski rok chyba i dumał ja już, co tak długo może trwać, a to, okazuje się, trwało wyciąganie wspólnego mianownika. Bo Grała w nas gra jest ważna nie tyle jako książka z wierszami, ale jako zjawisko pokazujące pewną wspólnotę doświadczeń, jest pierwszą, na moje oko, udaną próbą nazwania tego pokolenia. 

Wspólnym mianownikiem wyciągniętym i pokazanym w tej książce jest rozczarowanie. Bo tak na dobrą sprawę to właśnie ono jest czymś, co spaja wiersze pisane różnymi językami poetyckimi i z różnych pozycji. Rozczarowanie jest naszym przeżyciem pokoleniowym i  Grała w nas gra nazywa wreszcie ten stan. 

Przy czym mówienie o rocznikach 80. i 90. jako o przełomowych dalej wydaje mi się tyleż chwytliwe, co nieprecyzyjne. Przełom nie był ważny, wybory i całe to wszystko działo się gdzieś w telewizorze, życie było gdzie indziej. Natomiast ukształtowały nas czasy po przełomie, ich popkultura. A ten był, paradoksalnie, optymistyczny. Był kryzys, była bida z nędzą, bezrobocie i tak dalej, ale my byliśmy pokoleniem przygotowanym na sukces. Wygrzebaliśmy się z środkowoeuropejskiego socjalizmu i wiadomo było, że w końcu dotrzemy do Zachodu i będzie dobrze. A w każdym razie jakoś to będzie, co do tego wszyscy dorośli prawie się pi razy oko zgadzali - w latach dziewięćdziesiątych poza jakimiś komicznymi prawicowymi partyjkami wierzyli w to wszyscy. Chodziliśmy na angielski, bo z angielskim to ho, ho, wiadomo. Jako pierwsza generacja poszliśmy masowo na studia, bo po studiach to, ho, ho, jeszcze bardziej wiadomo. Widzieliśmy, że, generalnie, nasi dziadkowie i rodzice skorzystali z awansu społecznego w PRL, nasi starsi bracia i koledzy z roczników 60. i 70. łapali dobre fuchy, wyjeżdżali, przyjeżdżali, przywozili prawie nie bite zachodnie samochody. Nie było powodów, żeby przypuszczać, że nam nie będzie lepiej. 

Wiadomka, lata 90. to czasy dresiarni i skinów też. Ale nikt nie przypuszczał, że gdy będziemy już dorośli i z kredytami regularny, normalny dres będzie wiceministrem sprawiedliwości, a rasowo czysta Europa będzie ideałem oficjalnie wyznawanym przez rząd. To, co było jakimś patologicznym folklorem najntisów, jest mejsntrimem. 

No właśnie, dochodzimy w ten sposób do współczesności. Studia, jak wiadomo, dały nam mnóstwo wiedzy i (bardzo często) samoświadomość, ale nie stabilizację. Kto się nie załapał na podział tortu w latach 90., ten jest w czarnej dupie. Świat stał dla nas otworem, ale to nie jest ten otwór, o którym myśleliśmy. 

Wiadomka, nie da się porównać sytuacji wsi popegeerowskiej w pierwszej połowie lat 90. do miasteczka studenckiego z drugiej dekady XXI wieku. Ale różnica leży w patrzeniu na przyszłość i wyobrażaniu sobie przyszłości. Wychowywaliśmy się w kryzysie, przygotowywaliśmy się na życie w zachodnim społeczeństwie dobrobytu, żyjemy w zachodnim społeczeństwie dobrobytu, przygotowujemy się do kryzysu i katastrofy, której nie umiemy sobie nawet wyobrazić. 

To my w ostatnich zdaniach wzięło mi się z Grała w nas gra. Dzięki, Rafał. Dzięki współtowarzysze podróży. 


poniedziałek, 5 czerwca 2017

Kazimierz Żydek

To było trzynaście lat temu. Ja to pamiętam tak, ale Marcin może to pamiętać inaczej, każdy może zresztą. Ale było coś mniej więcej takiego: kawałek pociągiem na gapę, potem przez górę, w śniegu po kolana, żeby było krócej. Potem w sklepie wzięli nas za facetów od ściągania długów i nie chcieli powiedzieć, gdzie mieszka, w końcu powiedzieli, po długich tłumaczeniach. I wreszcie na końcu świata zawalonego śniegiem na siedem amenów mieszkał Kazimierz Żydek. Opowiedział nam o marszałkowaniu przed wojną na weselach w izbach, gdzie krowy żyły z ludźmi, mimo 83 lat uczył tańczyć oberka, zapoznał ze słowem telemok.  To spotkanie zmieniło moje życie. To był pierwszy obóz dialektologiczny, a pan Kazek był pierwszym informatorem, którego nagrywałem.

Kiedy więc spotkałem dziś kapelę Trzcinicoki, która jest z rodzinnych stron pana Żydka, zapytałem, co  niego. I tak się dowiedziałem, że umarł jesienią. Że zażyczył sobie przed śmiercią, by na jego pogrzebie grano polki i oberki. I że kapela grała.

poniedziałek, 29 maja 2017

O co walczymy

Będzie patetycznie, o sensie pracy w muzeumie i bycia tłumaczem trochę też. Jakiś czas temu oprowadzałem w szlachetnej mowie braci Kliczko sympatyczną rodzinę z Dnipra. No i Rusłan wrzucił dziś w internety obszerną relację z wyprawy do Polski. Pisze, że Kolbuszowa to miasteczko nie lizane pod turystów (och, stary, żebyś ty widział Kolbę przed rewitalizacją rynku, oko by Ci zbielało), tylko prawdziwa polska prowincja (a to ważne, bo w obcym kraju ciekawią go ludzie i to, jak żyją). No ale o skansenie miało być. No to pisze też facet, że w skansenie odkrył wiejską historię Polski. I to, że wiele elementów jest wspólnych, a to ważne, bo w Ukrainie pokutuje jednak stereotyp Polaka-pana i szlachciury. Tymczasem jak się poskrobie tę pazłotkę szlachecką, to spod niej wyziera taka sama bida chłopska, taka sama chłopska duma, taki sam bunt, takie same tradycje też nieraz, jak w ludowej kulturze Ukrainy.
No i to jest w zasadzie sens tego wszystkiego. Za skuteczną politykę historyczną przyznaję sobie medal z lasowiackiego zimioka.

poniedziałek, 15 maja 2017

Z cyklu: nieistniejące ulice Kolbuszowej: ulica Izraela Bakona

Jako że sztejtełe Kolbuszowa wzięło się za walkę z komunizmem martwym od 30 lat zaledwie, zmienia sobie nazwy ulic. Myślę w takich chwilach o moich ulubionych ulicach, czyli ulicach nieistniejących. Jest bowiem jakiś równoległy świat, w którym istnieje w tym sztetlu ulica Izraela Bakona, kantora. Urodził się w Chrzanowie, ale coś łączyło go z Kolbuszową. Był to związek na tyle silny, że nawet gdy został już szanowanym kantorem w Berlinie, przyjeżdżał co roku do Kolbuszowej i śpiewał w naszej synagodze. Po Nocy Kryształowej uciekł do Polski i to właśnie Kolbuszową wybrał na miejsce schronienia. To z kolbuszowianami podzielił los po ataku na Polskę, to w kolbuszowskim getcie żył i to z kolbuszowianami trafił wraz z żoną i małym synkiem do komory gazowej w Bełżcu. A tak śpiewał.








sobota, 13 maja 2017

Biedni rzymokatolicy patrzą na akcję Wisła

Kiedy byłem młodym, pacholęciem, częstom sięgał to grubego tomu oprawnego w czarną skórę. Wertując jego cienkie kartki wiedziałem, że doznam pocieszenia. Że pytania o świat znajdą w jego słowach odpowiedzi. Że wersety tam zawarte wskażą mi właściwą drogę przez meandry życia. Tak, tak, moi drodzy, Dobrze zgadliście. Chodzi o Paragraf 22. Nie inaczej jest i tym razem. Patrząc, co się tu odbierutowuje znów przekonałem się, że odpowiedź znajdę w tym samym tomie.


- Więc co mamy z nim zrobić? - zawołał w udręce pułkownik Cathcart. - Ludzie czekają przed namiotem.
- Dlaczego właściwie nie mielibyśmy dać mu medalu? - zaproponował pułkownik Korn.
- Za to, że powtórnie podchodził do bombardowania? Za co mamy mu dać ten medal?
- Za to, że powtórnie podchodził do bombardowania - odpowiedział pułkownik Korn uśmiechając się z zadowoleniem do swoich myśli. - Ostatecznie trzeba było niemałej odwagi, żeby nalatywać na cel powtórnie, kiedy w pobliżu nie było innych samolotów, odwracających uwagę artylerii przeciwlotniczej. A poza tym zniszczył przecież most. Wie pan, to może być rozwiązanie: chwalić się głośno czymś, czego powinniśmy się wstydzić. To jest sposób, który nigdy nie zawodzi.

poniedziałek, 8 maja 2017

Zapowiedzi wydawnicze kalenberskiego podziemia

Okiej. Właśnie rozmawiałem z redaktorem książki ,,Kalenberek". W książce będą wiersze. Wszystkie napisałem ręką prawą na papierze, jak zwierzę, jak jaskiniowiec jakiś. I ok, są takie chwile, kiedy myślę, że facet po trzydziestce nie powinien robić książek z wierszami, bo to jest niepoważne. Facet po trzydziestce powinien robić, bo ja wiem, no kasę na przykład. Ale potem sobie przypominam te wszystkie kategorie ludzi, których mimo wszystko społeczeństwo traktuje serio: facetów przebierających się za żołnierzy wyklętych i nie, mówców motywacyjnych, specjalistów od reklamy, zawodowych graczy w piłkę nożną, działaczy młodzieżówek partyjnych. I myślę sobie wtedy: a chuj tam, wydam tę książkę.

piątek, 28 kwietnia 2017

Jak słuchać Trójki, ocalając rozum i godność mutanta

Trójki słucham w zasadzie już tylko z kulturoznawczej ciekawości. To jest raczej studium przypadku niż radio. I to też nie jakiegoś ciekawego. Gdyby ktoś mnie, prostego i skromnego hodowcę owiec zapytał przy zastępowaniu Jerzego Sosnowskiego Grzegorzem Górnym i Piotrem Semką przy prowadzeniu Klub Trójki, co się stanie, jak się w jednym studiu posadzi trzy zgadzające się ze sobą osoby i przytakującego prowadzącego, to bym powiedział, co.
Poza nudą są i wtopy. I tak audycja o Sapkowskim. Ziemkiewicz (sam będący pisarzem fantasy m.in., hihihi) mówi, że Sapkowski z Sienkiewicza wziął wszystko: i akcję, i humor, tylko wartości nie. I w związku z tym Wiedźmin jest taką wydmuszką trochę, forma z miszcza Sienkiewicza wzięta, ale treści ni chu chu, panie dziejku.
No i właśnie. Sosnowski w tym momencie by zaoponował, bo się na literaturze chłop zna, a choćby i się zgadzał, to by sąd podważył, bo się na prowadzeniu audycyj też zna. Ale tutaj nie. Wszyscy lecą na autopilocie.
A zdanie jest ciekawe, bo jest efektem kompletnego nierozumienia Sapkowskiego, fantasy i świata, który ją wydał.
Ale idźmy od początku.
Fantasy rodzi się w XX wieku nieprzypadkowo. Heroiczne historie w świecie pełnym rycerzy pojawiły się w świecie, w którym wiara w heroizm i poświęcenie życia dla idei zaprowadziły miliony ludzi w chmury gazu musztardowego. Na moje oko to nie jest przypadek, że Tolkien, który widział, jak heroiczne, wielkie narracje zdychają w okopach i zaczynają śmierdzieć trupem, przeniósł je w świat, w którym mogły znowu być nieskalane i niewinne. Fantasy wyrosła z tęsknoty za czystością wzniosłości i patosu. Gdy te kategorie, do których się ludzkość cokolwiek przyzwyczaiła, rozpadły się w świecie realnym, trzeba im było stworzyć świat, w którym byłyby możliwe.
Ale, ale. Ta tęsknota, jak każde paliwo, musiała się kiedyś wypalić. Ileż można, zwłaszcza że w życie, także literackie, wchodziły pokolenia, który świata sprzed obu wojen światowych już nie pamiętały i dorastały już traktując wielkie narracje heroiczne nieufnie, wiedząc, że w realnym świecie służą tylko do maskowania chęci mordu i chciwości. I tutaj pojawia się postmodernistyczny Sapkowski. Bo to, że u Sapkowskiego Kmicic nie morduje w imię Bozi nie znaczy, że  u Sapkowskiego wartości żadnych nie ma. Wręcz przeciwnie.
Tak jak Tolkien wyrósł ze świata, w którym mordowanie w imię Bozi i Ojczyzny było częścią ogólnie przyjmowanego systemu wartości, tak Sapkowki wyrósł ze świata, w którym ludziska wiedzieli, że jak mówią o tej ojczyźnie słynnej, to w najlepszym razie chcą ci ukraść portfel. Wiedźmin, jak to fantasy, też wyrasta z tęsknoty za pewną czystością, ale tym razem nie jest to tęsknota za czystością wielkich narracji, ale za czystością ludzi. Geralt jest moralny do szpiku i do przesady i wcale nie musi w związku z tym mordować dla Bozi i Ojczyzny przez duże Oj, wręcz przeciwnie, wiemy.
W świecie Sapkowskiego bohater rozliczany jest z wierności tym, którzy są od nich w jakiś sposób zależni, z tego, jak im służą i jak ich chronią: przyjaciołom, rodzinie prawdziwej czy przybranej, słabszym czy po prostu w jakiś sposób na bohaterów w danej chwili zdanym. Geralt to nie Bilbo, nie ocala świata, ocala człowieczeństwo, też na małą skalę, bo jednostkową, ale, o czym mówi Sapkowski w siedmioksiągu, inne ocalenie w tym świecie nie jest ani możliwe, ani może nawet potrzebne. Ciężar tego ocalenia jest już wystarczająco ciężki, na tyle, że większość go nie unosi, zawodzi.
W świecie Sapkowskiego wartości nie wypływają z norm społecznych, którym społeczność nadaje jakiś wymiar transcendentny, legitymizując je, a jednocześnie z tego wymiaru robiąc narzędzie egzekwowania tych norm. One wypływają z empatii, Nie bez przyczyny w Wiedźminie tyle jest o uczuciach, a zdolność do odczuwania jest jednym z głównych tematów książki.
Jakie czasy, taka fantasy. Tolkien, wyszedłszy z okopów, napisał o świecie ocalanym przez wrzucenie pierścienia do dziury. Sapkowski o świecie, w którym z ocaleniem w sobie człowieczeństwa najlepiej radzi sobie pozbawiony czuć mutant.

wtorek, 18 kwietnia 2017

Kurczaki a sprawa ogólnoświatowa

Gdy Ty, Czytelniku, dochodzisz po świętach do siebie, ja strzegę powierzonego mi państwowego mienia w postaci kurczaków żywych sztuk osiem. Kurczaki nie będą nigdy kebabem drobiowym, dożyją swoich dni jako wolne kury w muzeum na wolnym powietrzu.
Ale do tego czasu, tzn. do przepoczwarzenia się w dorosłą kurę, siedzą sobie to tu, to tam i tym razem trafiły do nas. Jest z tym kupa radości. Dzieci już rozpoznają krwawnik, który lud kalenberski dawał drobiowi odkąd Sobieski na Kalenberku husarzy poił. Zaglądają do nich. Nadają imiona. Uczą latać  (nie martw się, podatniku, już to sobie wyjaśniliśmy. To były tylko przymiarki, serio). Poją. Karmią Żywią i bronią. A Łucja im śpiewa. 
A nocą, gdy wszyscy już śpią, podnoszę polar, pod którym śpią. Łypią na mnie czarnymi paciorkami, mrugają. 
- Teropody, nie wygłupiajcie się. Wiem, że to wy - zaczynam. A one nic, udają, że nie wiedzą, o czym mówię. Dziobią słomę, podfruwają. 
- Teropody. Bądźmy poważni. Nie ma co chować głowy w piasek. Tym bardziej, że tu nie ma piasku. Kto spróbuje schować głowę w piasek, przypieprzy w beton. To ja powiedziałem, chociaż brzmi jak Konfucjusz - tu osiem dziobów uniosło się. Słuchają. 
- Słuchajcie, teropody. Sprawa jest. Jak pamiętacie, zaczynaliśmy jako takie całkiem fajne, śmiszne szczurki, co nie? No to potem się pozmieniało. Nie mówię, mieliśmy niezłe momenty. Na przykład megafauna. Pięciometrowe leniwce, kurde, to było coś! Rozmach! Fantazja! A jednocześnie ten sympatyczny autoironiczny dystans, żadnej bombastyczności. Le-niw-ce! To było coś. Ale dobra. Dość tego. Słuchajcie, sprawy poszły źle. To, w co teraz wyewoluowaliśmy, jest nieludzkie. Zagraża planecie, łapiecie? 
Słuchajcie, teropody. Musicie wrócić do swojej normalnej postaci.Urosnąć. Zrzucić pióra. Zapuścić kawał kła i pazura. Ktoś musi zrobić porządek. Liczę na was - mówię i sypię karmę. - Liczę na was. Nakrywam polarem, idę spać. Świat będzie uratowany. 

piątek, 7 kwietnia 2017

Kraków-Kalenberek-Kijów

Trwają rozmowy na linii Kraków-Kolbuszowa Górna (Kalenberek) - Kijów. Skończyłem prace nad tłumaczeniem zbioru Pawła Korobczuka. Te nieprzespane noce, te godziny spędzone na szukaniu brakujących pojedynczych rymów, które zamknęłyby jakąś całość, wszystko to kończy tylko pierwszą połowę pracy. Przed nami jeszcze roboty kupa. Nie wiem jeszcze, z przewagą czego. Jestem jak szesnastowieczny szkutnik, który odkłada ciosło, ociera pot z czołą i choć wie, że przed nim jeszcze przeprawa przez ocean, na którego drugim brzega czeka w najlepszym razie oskalpowanie, to parzy na korab wyciosany temi ręcami i myśli sobie kurde, ależ zacnym korab uczynił.


*** 

Zobaczyliśmy za dużo. Chyba nam to wybaczą
I wybaczą nam też, że niczego nie widzimy.
W powodzi informacji, poszukiwaniu znaczeń
lepiej czasami bywać prymitywem. 
I rozumiem już, że trzeba się więcej całować,
choćby z raną, na której bandaż i gaza jałowa. 

Pawło Korobczuk, z wiersza ***(widzieliśmy tak wiele). Przeł. J. Radwański

piątek, 31 marca 2017

Moje za grobem zwycięstwo

Obchodzimy właśnie półrocznicę wydarzeń, które przeszły do historii jako wojna kolbuszowsko-banderowska pod flagą czarno-czerwoną w seledynowe kaczorki, kiedy to dzięki oddaniu i czujności młodego historyka, młodego duchem dziennikarza, młodego narodowosocjalistycznego aktywu partyjnego i Mariana Kowalskiego, znanego kulturysty w średnim wieku, nie odbyła się podkarpacka część trasy Borysa Humeniuka po Polsce, którą organizowałem (część podkarpacką, nie ogólnopolską, nie te progi na moje krzywe nogi).

Ze wzruszeniem stwierdzam, że jury nagrody imienia Wisławy Szymborskiej postanowiło uczcić tę doniosłą półrocznicę, umieszczając książkę Borysa Humeniuka Wiersze z wojny na liście książek poetyckich, z których wybrane zostaną książki nominowane do nagrody. Tę samą książkę, o której pół roku temu rozmawiali ludzie w Warszawie, Wrocławiu, Opolu, Łodzi i Gdańsku, a w Kolbuszowej jakoś nie.

środa, 29 marca 2017

Kolbuszowa (i reszta Polski) nie pamięta o bohaterach ;((((


Niestety, mimo rozlicznych starań i mimo że od upadku komunizmu minęło prawie 30 lat, pamięć o bohaterach nadal nie jest naszą mocną stroną. Nie interesujemy się tym, co związane z ludźmi, którzy umiłowali wolność. Z ludźmi, którzy rzucili wyzwanie komunistycznemu systemowi i byli przez jego funkcjonariuszy i współpracującą z nimi część społeczeństwa bezlitośnie tępieni. Z tymi, o których historia, nie licząc niszowych wydawnictw, głucho milczy.
A było to tak. Wrzuciłem z wieczora na fejsbuka to zdjęcie.



Niestety, nikt z odwiedzających mojego łola nie wiedział, co ono przedstawia i jaki jest związek tego artefaktu z historią Polski.
Tak, tak, nikt nie powiązał rozpuszczalnika TRI z narodzinami ruchu hipisowskiego w Polsce.
Smutne. Gdzie jest marszałek Pies i marszałek Penelopa? Za co pobierają poselskie uposażenia?

poniedziałek, 20 marca 2017

Zradomoha

Piątkowe spotkanie WYGLĄDAŁO TAK. Mnie wiele rzeczy ujeło za serce, od gościnności Przestrzeni Książki Ukraińskiej w Rzeszowie poczynając. Ale tak z osobna trzeba wymienić sprawy językowe. Mianowicie przywiezione przez Jarosławę słowo ZRADOMOHA, będące połączeniem słów zrada ('zdrada') i peremoha ('zwycięstwo'). Słowo to oznacza sytuację, w której połowa narodu czuje się zdradzona, a połowa czuje się zwycięska, potem na odwrót, potem znowu na odwrót, aż w końcu wszyscy nie wiedzą, czy zwyciężyli, czy zostali zdradzeni i czują się i tak, i tak naraz. Piękne.
Jarosława przywiozła też swoje słyszenie polskiego języka, w którym wiele rzeczy jest uroczych, jak na przykład słyszenie ,,język anielski", zamiast ,,język angielski". Od dziś wpisuję sobie w CV, w rubryce ,,Języki obce" ,,anielski w stopniu komunikatywnym".

Dziękuję!

środa, 15 marca 2017

Jak się zwija Kolbuszowa, czyli czwarta rocznica

W cieniu, ciszy i bez blasku fleszy minęła czwarta rocznica wydarzeń, które przeszły do historii Kolbuszowszczyzny jako Bitwa pod Emdekiem, czyli odwołania koncertu ansamblu Bracia Figo-Fagot.

Przypomnę tło wydarzeń. Dorian Pik zorganizował koncert. Ksiądz zaczął rozsyłać łańcuszek, w którym domagał się odwołania wulgarnego i rasistowskiego zespołu. Emdek odwołał wydarzenie. Lud się burzył. Burmistrz z ręką na atomowym guziku i niepokojem w sercu obserwował wydarzenia. Przez internety i rynki sztetlu przetoczyła się dyskusja o granicach żartu, o tym, czy rasistowskie żarty opowiadane ironicznie są rasistowskie (rasizm był wtedy jeszcze czymś złym  - przyp. red.), jakie są obowiązki domu kultury, jakie kompetencje księży, o poziomie artystycznym i swobodzie wypowiedzi.

Z okazji czwartej rocznicy tych pamiętnych dni zadumałem się nad naszym sztetlem.
Oto wyniki:

1) W 2013 roku były w naszym sztetlu jeszcze możliwe wydarzenia niejednoznaczne, w wypadku których nie dało się z góry powiedzieć, kto zajmie jakie stanowisko.
2) Mechanizmem rozwiązaywania problemów nie było jeszcze wzmożenie moralne w oparciu o wspólny front idejowo-idejowy (a w każdym razie nie było jedyne możliwe i wszechwładne)
3) Media informowały, media się nie oburzały.
4) Dyrektor miejskiej placówki kulturalnej pozwalał na organizację wydarzenia bez uprzedniego zastanawiania się nad potencjalnymi grupami obrażonych.

I w zasadzie tyle. Zauważmy, minęły zaledwie cztery lata, a ŻADEN z elementów nie mógłby się w warunkach dzisiejszej Kolbuszowy powtórzyć. Polecam nad tym podumać. Wynikami podzielimy się na najbliższej wieczornicy.

niedziela, 12 marca 2017

Jarosława Łytwyn w Rzeszowie

Już w piątek 17 marca o 18 na Okulickiego 3 w Przestrzeni Książki Ukraińskiej w Rzeszowie Jarosława Łytwyn poczyta trochę prozy i odpowie na pytanie ,,Jak żyć", bo nie wykluczam, że i takie zadam.

Do zobaczenia!

PS

(do 6 osób z Kolbuszowej mogę zabrać).

PPS

(Sprzedam samochód mieszczący całą kolbuszowską publiczność spotkań poetyckich. Info na mail).

wtorek, 7 marca 2017

Zemsta

Kierowco Neobusa, który całą drogę trąbiłeś na wszystkie tirówki. I ty, który do drugiej w nocy puszczałeś dico-polo. Zemsta moja będzie jak grypa żołądkowa. Niespodziewana i bezlitosna.

A będzie to tak. Będziecie sobie jechać gdzieś przez Polskę. I zobaczycie szyld: 100% chłopskie jadło. I, marząc o golonce, skręcicie. A tam, za kontuarem, będę już ja. Poprosicie o ,,Zestaw chłopski dnia". Zerknę na kalendarz, mruknę ,,postny przednówek" i przyniosę gotowaną młodą pokrzywę.

A gdy zapytacie, czy mamy coś dla klienta premium, gdy wyłożycie kilku Jagiełłów na ladę, zegnę się w pół, powiem, ,,Jak se łojce krzesne życo" i przyniosę boszcz na zakwasie z zimiokami przemarzniętymi z kopca, maszczony olejem lnianym.

Zemsta jest jak zimioki z kwaśnym mlykiem. Najlepi smakuje na zimno.

niedziela, 5 marca 2017

Łódzka historia dla Hani

Róg Radwańskiej i Piotrkowskiej. To stąd dawno, dawno temu, drogie dziecko, prapradziadek Twój, Józef Radwański wyruszył z praprababcią Franciszką do Puszczy Sandomierskiej. Nie żeby żyło im się tu źle, nie, przecież wyrwali się ze wsi, z gospodarek. Trafili do miasta, w którym można było spełnić swoje marzenia i zbudować pałac, oczywiście o ile się było fabrykantem, ale, powiedzmy sobie, już samo to, że dzień zaczynało się od zebrania do fabryki, a nie od oporządzania chudoby o świtaniu i przeniosło do świata, w którym co prawda nie było czasu świętego, ale był czas wolny, to już było coś.
No ale ostatecznie nigdy nie może być tak, żeby nie mogło być lepiej. No i wyjechali z tego rogu do Stalowej Woli, która nie była jeszcze Stalową Wolą, bo jeszcze co prawda robiło się na tych frezarkach cudeńka techniki XX wieku, ale mieszkało w drewnianej chałupie kątem u chłopa. Ale za to płacili trzy razy tyle, co w Łodzi i tu uprzedzę nieco wydarzenia, jak prapradziadek przyniósł pierwszą wypłatę, to prapababka kazała mu ją odnieść, bo wystraszyła się, że zaszła jakaś pomyłka i taką górę pieniędzy nie swoich strach trzymać w domu nawet przez chwilę.
Tak ich widzę właśnie, jak wychodzą z bramy kamienicy: Józef, Franciszka, dziesięcioletni Janusz i ośmioletnia Barbara. Nie mają dużo bagażu, same najpotrzebniejsze rzeczy. Idą na pociąg. I, matko, jaki ten Józef musi być teraz zadowolony z życia: wszystko zaplanował i ułożył świetnie. Tam, na końcu drogi, za stacją Rozwadów czeka ich dobra praca, z czasem i nowe mieszkanie, dużo lepsze od tego łódzkiego, z wygodami, o jakich się w kamienicy nie śni nikomu. Ma fach w rękach, ma głowę na karku, umie zadbać o rodzinę i nie boi się niczego. Pakują się z rzeczami na dorożkę w lekkich, letnich ubraniach. Jest czerwiec 1939 roku.

wtorek, 28 lutego 2017

Wstaniętyzkolan umysł

Czytam Zniewolony umysł, żeby zobaczyć, co się z Miłosza i totalizmu zestarzało, a co nie. Generalnie wstawanie z kolan to nowy murti-bingizm.  To jest sprawa jasna, bierzesz nową tabletkę murti-binga i już jesteś zkolanwstanięty, żadne smutki i troski cię nie dotykają. A nawet jak cię dotkną, to wiesz, kto jest temu winien i że stoi za tobą/obok ciebie siła, która już wstaje z kolan, a jak wstanie z tych kolan wreszcie na amen, to temu komuś/czemuś z tego kolana w jaja przywali.

Są i różnice. Inna jest geografia – u Miłosza jest Centrala i jest spoglądanie z nadzieją na zachód. To się zmieniło. Centrali ni ma – każdy chce wstawać z kolan na własną rękę, na zachód też żadnego z nadzieją patrzenia być nie może, bo przecież zachód też chce być zkolanwstanięty. Rosja oczywiście w tyk układzie też występuje, ale jako przykład li tylko dla innych z kolan wstających, Rosja bowiem jako pierwsza z kolan sobie wstała. Ofiary jak na razie trzeba liczyć w dziesiątkach tysięcy, ale to przecież zachodnich (w tym i naszych) miłośników zkolanwstawania nie odstrasza, zkolanwstawanie wymaga niskiej empatii, a zkolanwstający nigdy nie zakładają, że jednym z tych trupów mogą być kiedyś oni lub ich dzieci. Kilkadziesiąt tysięcy cudzych trupów każdemu wydaje się za zkolanwstanięcie ceną możliwą do zapłacenia.

No i wszelkie rozważania na temat relacji murti-bingizmu ze sztuką są już przestarzałe. To nie te czasy, kiedy państwo mogło kontrolować wszystkie publikatory. Teraz wystarczy nie dać dotacji komu trzeba i wychodzi mniej więcej na to samo, zresztą nowy murti-bingizm, w przeciwieństwie do starego, nie boi się tak sztuki jak stary. Ma ją za coś w rodzaju młotka, a nie groźnego bóstwa, które trzeba obłaskawiać. Rząd dusz wygrywa sie teraz memami w internetach, czyli odpowiednio podgrzewając emocje.

A z tymi murti-bingizm radzi sobie dobrze. Odpowiednia mieszanka poczucia wyższości i strachu przed obcym działa cuda. Tutaj też niczego nowego nie ma. Aktualne jest jeszcze Miłoszowe zastanawianie się nad tym, jak intelektualiści przyjmują tabletkę murti-binga i dlaczego ją przyjmują.
I tutaj też Zniewolony umysł czyta się jak opis rzeczywistości zaokiennej.
Wszystko się bierze z kryzysu chrześcijaństwa, które mało kto, a już najmniej jego tzw. obrońcy, traktuje serio. Tę pustkę, która po nim pozostaje, wstanięcie z kolan zapełnia całkiem nieźle, oczywiście, nie za darmo, o czym jeszcze będzie. Ale na razie zostańmy przy plusach. Nowy murti-bingizm, tak jak i stary, daje złudzenie przywracania znaczenia gestom i słowom, czyni życie ważnym i potrzebnym. Sztuka znów staje się ważna, prasa znów staje się ważna, dokonywane wybory znów stają się ważne. Człowiek znów ma szanse uczestniczyć w walce absolutnego dobra z absolutnym złem. Przy czym jest to walka, która niczym nie grozi, przecież wszędzie, gdzie wstawanie z kolan stało się popularną ideologią, jest to walka większość z mniejszością. Naprawdę, wstanięcizkolan, mając po swojej stronie państwo, szkołę, kościół i większość populacji nie ryzykują niczego. Ale poczucie stania na posterunku i walki z nawałą wstanięciezkolan daje i tak. Układ idealny.

Oczywiście nic za darmo. Przejście kuracji Murti-Binga wymaga zawieszenia dotychczasowego rodzaju racjonalności i estetyki i podporządkowania ich ideologii. Wszystko – od faktów historycznych po czysto biologiczne i fizyczne, jak to, czy smog szkodzi, czy klimat się ociepla etc. stają się zależne od ideologicznej interpretacji. Dlatego (i tu opisy Miłosza są fenomenalne) ludzie w trakcie kuracji się szarpią i męczą.

Tu Miłosz jest aktualny. Idealną metaforą Polski wydaje mi się koncert Tadka Firmy na gali wręczenia Wenclowi nagrody Zasłużony dla polszczyzny. Ludzie słuchają wersów Tak wspaniałe jest życie dzięki tobie/ty dbasz o mnie w zdrowiu i w chorobie i część ludzi cieszy się, że wreszcie jest na fali sztuka, którą rozumieją. Część, która przeszła już skutecznie kurację i wie, że jedynym liczącym się kryterium estetycznym jest kryterium ideologiczne, aprobuje. Ale część, która kuracji jeszcze skutecznie nie przeszła, męczy się, bo z jednej strony wie, że to jest słabe, ale z drugiej strony wie, że powinna uważać, że jest dobre. Ale przecież nie powie tego głośno. I te męki, przyznaję z pewnym wstydem, są przyczyną mojej schadenfreude, ale i pewnej nadziei. (Tu mała prywata – Paweł, co prawda demaskujesz wroga klasowego przy udziale miejscowego aktywu partyjnego, ale robisz to anonimowo, co jest, wbrew pozorom, pocieszające. Oczywiście, może to wynikać z wielu czynników, ale wolę zakładać, że wynika to z niestłumionego poczucia obciachu, co daje jakieś szanse powrotu do pionu).

I teraz moje ulubione pytanie – co będzie dalej? Ano, to, co zawsze w wypadku murtibingizmu. Wszystko pierdolnie. W wersji optymistycznej wtedy, kiedy ludzkości zgromadzonej bokiem wyjdzie produkowana przez Metodę kulturalna i duchowa nadbudowa. W wersji pesymistycznej wtedy, kiedy okaże się, że nie da się zmurtibingizować praw fizyki i wstanięte z kolan krainy zacznie zalewać podnoszący się ocean.





poniedziałek, 27 lutego 2017

Jak kupić siekierę w Puszczy Sandomierskiej

Sobota. Normalny, tradycyjny lasowiacki shopping. Przychodzę z siekierą do kasy sklepu z narzędziami.
- Świetny wybór. To bardzo dobra siekiera.
Zdębiałem. W sklepie z narzędziami zawsze się kupowało narzędzia i wychodziło. To nie jest bank, żeby być miłym dla klienta. Poza tym mają raptem dwa rodzaje siekier - cięższą i lżejszą.
- Dziękuję - wydukałem.
- A, przepraszam bardzo, do czego ma służyć? - pyta dalej sprzedawca.
Tu już osłupiałem kompletnie. Powtarzam - nie jesteśmy w banku. Jesteśmy w sklepie, gdzie robi się normalne rzeczy - kupuje to, co potrzebne i wychodzi.
- Muszę zarąbać pewną lichwiarkę, żeby sprawdzić, czy jestem nadczłowiekiem - odpowiedziałem.
- To bardzo dobrze. Gdyby miała być do rozłupywania kloców, musiałaby mieć kliny - tłumaczy sprzedawca.
- Tak, mamy taką z klinami. Ta ma być tylko na lichwiarkę.
- Dorze, że jest pan bardzo świadomym klientem. Wie pan, czego potrzebuje. Kartą?

W domu, analizując tę sprawę z Kasią stwierdziliśmy, że albo robili im jakieś szkolenie z markietingu i psychologii sprzedaży, albo mają akcję ,,Bądź miły dla klienta z siekierą w ręce". Tertium not datur,

piątek, 24 lutego 2017

Mom tą̃ moc


Odkąd dowiedziałem się, że istnieje katalońska wersja tej piosenki, marzę o momencie, w którym usłyszę na Prezentacjach Twórczości Ludowej Lasowiaków i Rzeszowiaków tę wersję:

Na Jaźwiany Górze świéci bioły sie śniyg
Nierusony łapom trwá
Cysárstwo samotny dusy,
Cysárzowom jestem jo

Cempny wiater grá na basach wolnégo
Choć łopirom sie, nic ni bedzie z tégo
mom tą̃ moc
mom tą̃ moc
rozpolą̃ łogiyn na trzonie
mom tą̃ moc
mom tą̃ moc
zaprã drzwi, a łón niech se płonie
To já
słońce na mie świéci
Łod gówniárza zimno mi się widzi

poniedziałek, 20 lutego 2017

Nauczanie konspiracyjne I poł. XXI wieku w świetle źródeł ikonograficznych

Tajne komplety poświęcone współczesnej poezji polskiej mają tę zaletę, że są zajęciem takim jak wyglądanie Mesjasza w starej żydowskiej anegdocie  - panie Łabędź, to robota i dla pana, i dla pańskich dzieci, i dla dzieci pańskich dzieci. Niezależnie od panującego reżimu, będzie konieczne.

Zapraszam.


poniedziałek, 6 lutego 2017

Kiedy można spalić dziecko?

Pytanie tytułowe jest trudne, ale nie ma nic niemożliwego w naszej pieknej ojczyźnie. Padło w czasie mojej rozmowy z księdzem. Do księdza zadzwoniłem, żeby zadać inne pytanie, ale tak nam jakoś zeszło. Bo zaczęło się od tego, że ksiądz ma odprawić mszę m.in. ku czci Rajsa-Burego. O Burym i jego wyczynach IPN pisze m.in. tak:

Rodzina ta nie poszła na zebranie, bo nie mieli w czym, byli biedni, nie mieli nawet butów. Z rodziny Nikity Niczyporuka zginęła; jego żona Maria i troje dzieci; Piotr, Michał, Aleksy. Wymieniona Maria Niczyporuk zmarła w następstwie postrzału lub poparzeń w szpitalu. Córka Marii Niczyprouk zeznała, że „matka nie poszła na zebranie, bo nie chciała zostawić samych dzieci, a ponadto obawiała się, że na zebraniu, będą wywozić na roboty”. Spaleniu uległa córka Bazyla i Tatiany Leończuków – nie ochrzczone, 7 - dniowe dziecko, gdyż matka zostawiła je w domu, będąc przekonana, iż niezwłocznie wróci z zebrania.

Organizatorami imprezy są dwie partie. I to mnie nie dziwi, w końcu każdy lokalny młodszy podchujaszczy chce w końcu zostać gauleiterem Suwałk, co nie? Zastanawiałem się tylko, jak to się nie gryzie księdzu. O to też zapytałem proboszcza, mającego mszę okolicznościową odprawić. O to, czy mu to nie przeszkadza.

Ksiądz powiedział, że trzeba brać pod uwagę historyczny kontekst wydarzeń. Okoliczności. Trzeba pamiętać, o co ci ludzie walczyli.

Pytanie tytułowe księdza jednak nie co zmieszało. Ostatecznie doszedł do wersji, że trzeba się za wszystkich modlić i wznosić ponad dawne podziały.

Ale (możliwe, że projektuję swoje nadzieje na tego chłopa tam po drugiej stronie) miałem wrażenie, że coś mu zgrzyta. Że widzi, że jakkolwiek by tego nie ustawiać, jakkolwiek dysonansu poznawczego nie łagodzić, cała konstrukcja musi paść.

Jest we mnie jakaś otucha. Że duża część tego wszystkiego bierze się z automatyzmu i reagowaniu na zasadzie stadnego odruchu, że wystarczy lekko trącić te schroniki, które ludzie sobie budują, żeby się przed dysonansem schować, żeby one się zaczęły sypać.

Nie wiem, co zrobi ksiądz, z któym rozmawiałem, gdy wyjdzie na ambonę, żeby powiedzieć kazanie o bohaterskim Burym i jego kolegach. Nie wem, jak się będzie czuł później. Ale wiem, że z jego zaburzonego spokoju może wyjść coś dobrego.

Tak długo, jak będą ludzie, zaburzający innym spokój, nic nie będzie stracone.

czwartek, 2 lutego 2017

Dlaczego zadupia?


Zawsze gdy się zastanawiam, co ja tutaj robię, to dzieje się coś takiego, że sobie przypominam.
Jakiś czas temu, ze dwa miesiące temu bedzie,  kupowałem różaniec. No dobra, dziesiątek. I  nas jest tak, że sklep z różańcami jest w jednym pomieszczeniu ze sklepem z zabawkami. Nie było pani od różańców, więc stery sklepu chwilowo i spontanicznie przejął pan od zabawek. Był ostatni dziesiątek, bez ceny. Ani ja, ani pan od zabawek nie wiedzieliśmy, po ile takie dziesiąti chodzą. Zaproponowałem, jak wypadało, czopkę piniendzy, pan od zabawek złamanego szeląga, też jak wypadało. W końcu stanęło na paru zotych i cześć. Umówiiśmy się, żejakby się coś nie zgadzało, to się rozliczymy następnym razem. To, że pojawię się w sklepie z zabawkami to jest sprawa pewna jak nie wiem, co.
Minęły dwa miesiące, ale, panu od zabawek, jak się okazało, nic nie minęło. Szedłem przez rynek. Gdy mnie zobaczył, wyszedł przed sklep i zaczął wołać. Okazało się, że dałem mu wtedy trzy złote polskie za dużo. Koniecznie musiał oddać. - Inaczej miałbym to na sumieniu - wyjaśnił

No, i właśnie dlatego.

niedziela, 22 stycznia 2017

Za co w Kolbuszowej można dostać po ryju

Karol Maliszewski napisał tekst o recepcji Szymborskiej. Można go sobie przeczytać TUTEJ.  Jak odpowiadałem na pytania do panaKarolowej ankiety, to opowiedziałem wzruszającą historię kolbuszowską. A jak już spisałem, to szkoda, żeby się zmarnowała. Na marginesie tekstu, przeklejam z ankiety.



Przez Szymborską raz nawet o mało nie dostałem w pysk. A było to tak. Robiliśmy w naszym miasteczku taką akcję z czytaniem poezji na ulicy, graniem na bębnach etc. Podeszli panowie żulowie. Jeden z nich zaczął rozmowę z moim kolegą. A zaczął ją właśnie od tego, że Szymborska (której nie czytaliśmy wtedy), wielką poetką była. Kolega zaczął omawiać twórczość Szymborskiej, ale w tym omówieniu padło zdanie, że wydała zaledwie kilka książek poetyckich. Pan żul uznał to za obrazę honoru wielkiej poetki (no bo jak to – wielka poetka, a mało napisała), sprawa zmierzała ku rękoczynom, na szczęście rozeszło się po kościach. Tak więc jak się żula z Kolbuszowej zapyta o poezję, to skojarzy Szymborską. To jest dowód anegdotyczny, ale dowód na to, że ta poezja rzeczywiście żyje.

piątek, 13 stycznia 2017

Jak Pan Jezus ze Świętym Piotrem głuchoniemych udawali

Było to dawno, dawno temu, w tych jeszcze czasach, gdy Pan Jezus ze Świętym Piotrem po ziemi chodzili, między ludźmi. Długopisy na rzecz głuchoniemych sprzedawali, sami głuchoniemych udając. 
Zrazu zwykłej metody się trzymali. Wsiadali do pociągu, co długo na stacji miał stać, przed każdym kładli długopis i karteczkę, że to na głuchoniemych, charytatywnie, pięć złociszy. Potem, przed odjazdem, przechodzili raz jeszcze, tak, gdzie długopisu nie było, pięć złociszy zbierając. 
Ale była to metoda dobra, żeby pięć złociszy zebrać, a nie żeby lud poznać, wypróbować, w zęby jego wierze zajrzeć, duszę, która tkwi w szczegółach odkryć. 
Jęli zatem od chaty do chaty chodzić, od wsi do wsi, opłotkami, drogami bocznymi. A wszędzie mieli patrzeć, jacy ludzie, czy podróżnemu dachu i chleba nie odmówią, czy święte obrazy w izbach wieszają, czy przed krzyżem czapkę zdejmują. No ale patrzyli głównie na tabliczki o psach. Że pies ma nerwy zszargane, że go przybija nieunikniony koniec cywilizacji opartych na paliwach kopalnych, że lubi gryźć, chociaż wie, że to nieetyczne. Święty Piotr to nawet sobie notował najciekawsze w kajeciku. Koniec końców jednak w tabliczkach chodziło o to, żeby nie wchodzić o ile się szybko nie biega, a w sandałach nie biega się szybko. 
I tak chodzili, chodzili, pył z nóg co i rusz wychodząc z kolejnej wsi strząsać musieli. Przydałaby się taka miotełka do kurzu z długim trzonkiem, to mniej by kręgosłupy forsowali. I już-już mieli wracać, gdy zobaczyli dom na końcu wioski. Próba nie strzelba, poszli raz ostatni do drzwi stukać.  
Stukają, pukają jak jacyś ułani, chociaż co tam z nich za ułani. Włóczęgi jedne, a i Żydy w dodatku. Wreszcie drzwi się otwierają i kobiecina jakaś  im otwiera zgarbiona. Dają jej oczywiście karteczki, że głusi są, długopisy, co po złoty pindziesiąt w kiosku można kupić na fundację ,,Usłysz głos niemych" sprzedają po pińć złoty,  a ona macha tylko ręką i mówi, żeby weszli. No to wchodzą. Przez korytarz zagracony do pokoju idą, co to od późnych siedemdziesiątych lat zdążył się tylko rzeczami bardziej zapchać, ale zmienić nie bardzo. Czego tam nie było, zabawki po dzieciach dawno dzieciatych, zdjęcia synów z wojska, pamiątki z Częstochowy, kartki na święta, psy porcelanowe, papieże gipsowe, reklamówki z niewiadomoczym o dziwnych zapachach.
A kobiecina za ławą ich sadza, kawę fusiarę w szklankach z koszyczkami szykuje i mówi cały czas. - No żeśta wreszcie przyśli. Jo żem tyle sie do ciebie ogadała - mówi i na Pana Jezusa łyżką pokazuje. - I jak mi syny powyjiżdżały do ty Ameryki, i jak przestały pisać. I jagem se biedro złamała i mem leżała, to tyżem do ciebie mówiła, ale ino sómsiod przysed. I w nocy do ciebie mówie, jak ni ma nikogo i do kogo gęby otworzyć, to cięgiem do ciebie mówie. I juzem myśloła, ze ty me nie słuchosz, ze tyś sie na mie ło co łobraził, ze jo niegodno, ze ty mos inne sprawy, nad nasymi, ze ty dzieś furt wyzy patrzys, w niebo ślipisz, a te moje gadanie to jakbym jo muchy słuchoła, jak brzęcy, jak jo pająk ji. A ty bidoku tylko głuchy jezdeś - mówi kobieta, zalewając szklanki wypełnione do połowy mieloną kawą jeszcze za komuny gdzieś tam wystaną, dla gości trzymaną. - No co ty, nie jestem. Ja tylko udaję - mówi Pan Jezus, ale z przyzwyczajenia migowym jej odpowiada, rękoma w powietrzu rysuje. A ona kiwa głową, jakby rozumiała, ale czy rozumie? Bóg jeden wie, ale, jak już wiemy, czasem głuchoniemego udaje, więc trudno powiedzieć, jak to naprawdę jest. 

wtorek, 10 stycznia 2017

Kanon, kanon. Czyli Sekcja wiersza w czwartek 12.

Z  wypowiedzi Andrzeja Waśki (zdawałem u niego romantyzm, ha!) wynika, że w nowej podstawie programowej w jej historycznoliterackiej części chodzi o odtworzenie kanonu z jego wspólnototwórczą rolą. No i fajno, tylko że to nie tak działa. Tzn. książki nie tworzą wspólnoty w ten sposób, nie jest tak, że szóstoklasista, który przeczyta opisy obyczajów szlachty w Panu Tadeuszu (albo ich opracowanie w internetach albo ramki w wydaniu z Grega) stanie się częścią wspólnoty skupionej wokół Pana Tadeusza. To nie jest tak, że wszyscy czytają jakąś książkę, bo jest częścią kanonu. Książka staje się częścią kanonu, bo wszyscy ją czytają. 
I owszem, czytanie Dziadów jest naszym wspólnym doświadczeniem, ale na takiej samej zasadzie, na jakiej jest nim skakanie przez kozła czy przez skrzynię na wuefie. Czy tworzenie się dużych wspólnot wokół dzieł literackich jest jeszcze możliwe? Szczerze wątpię. Ale nie zaszkodzi sprawdzić. Na najbliższe Sekcje wiersza będę przynosił najciekawsze debiuty poprzedniego roku. Zobaczymy, jak działają. Kto może, zapraszam do biblioteki w Kolbuszce (- Tato, nie mów Kolbuszka! - Ale jak ja nie będę, to kto będzie?) o 16.45. 

sobota, 7 stycznia 2017

Taktyki walki, strategie przetrwania



Oko, sieknęło mnie trochę ostatnio. Przekonałem się byłem na żywo i naocznie, że również i młodzi, sympatyczni, wrażliwi i inteligentni ludzie łykają rasistowską propagandę, nie mając żadnego niwelującego jej skutki źródła pod ręką (bo przecież ani szkoła, ani, mimo miłych choć dość niemrawych ruchów Episkopatu, Kościół). Że przez szkołę w całym jej cyklu można przejść, nie znając nawet słowa szmalcownik, że cały kurs historii literatury, przez który dzieci przechodzą przez 12 (no dobra, 9 lat), nie uczy używania literatury do rozumienia świata i własnych i cudzych emocji (a nowa podstawa programowa wskazuje, że będzie gorzej), przez co ludzie wychodzą ze szkoły idealnie podatni na propagandę, zupełnie bezbronni. To, co się teraz dzieje ludziom w głowach to się długo nie oddzieje.
Ale: co robić? Zwłaszcza jak dzieci, dziennik obejrzą albo w radiu wysłuchają?

Poniższe punkciki dotyczą w zasadzie zabezpieczania i impregnacji dzieci w chowie przydomowym. Ale można również wykorzystywać je do pielęgnacji mózgu własnego albo jako manifest poezji zaangażowanej.

1. Tłumacz przez znane. Dzieci pytają o uchodźców? Super, opowiedz im o babci. Twoja babcia była uchodźczynią. Albo prababcia. Albo dziadek. Między 39 a 45 rokiem miliony ludzi w okolicy starały się nie dać zabić, uciekając. Części się nie udało, ale części - tak. Dzięki temu chodzisz po tym łez padole.

2. Nie myl bytów abstrakcyjnych z realnymi. Nie opowiadaj dzieciom o Ukraińcach czy Rosjanach. Opowiedz o Serhiju, którego poznaliście w czasie Światowych Dni Młodzieży, który od trzech lat nie był w domu, bo jego dom nagle znalazł się w innym kraju. Albo o pani Lubie, w której wsi nie ma już szkoły i dzieci nie mają gdzie się uczyć.

3. Nie rozmawiaj z cynikami. Jak powiedział klasyk, szkoda strzępić ryja.

4. Wszystko jest jak Harry Potter. Pamiętaj, że zaklęcia niewybaczalne są niewybaczalne.



niedziela, 1 stycznia 2017

Postprawda, czyli będzie gorzej

Drogi Marcinie, 

słownik oksfordzki, w którego onlajnową wersję muszę codziennie wtykać nos uznał postprawdę za słowo roku 2016. Dla porównania - w 2015 słowem roku był(o? y?) emoji. Ta tendencja wskazuje na to, że wpadamy po uszy w gówno. 

Ale od początku. Po tym jak rozmawialiśmy przez telefon o postprawdzie, wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że to ważne. Zaczęło się od Radka Wiśniewskiego, który jako poeta i prozaik i w ogóle człowiek słowa używa jeszcze słów po staremu, tzn. tak, jak się ich używało, gdy mówiło się, że są mocniejsze od miecza. Jak ludzie ludziom gotowali ten los tym razem w Syrii Radek wymyślił dobrą akcję. Chodziło o pisanie maili do ambasad Syrii i Rosji, żeby jedni i drudzy nie mordowali, do pani premiery, żeby mając do dyspozycji cały ten aparat uratowała przynajmniej część ludzi do uratowania, nie patrząc na to, że jej słupek może od tego opaść. 

Tego typu akcje przed postprawdą miały ten plus, że nawet jeśli nie wpływasz na odbiorcę, to przynajmniej dając znać komuś, kto robi brzydkie rzeczy, że robi brzydkie rzeczy, sprawiasz, że czuje się niekomfortowo. Bo jednak robienie brzydkich rzeczy to wstyd jest.

Ale, ale. Postprawdę należy definiować nie jako określony typ wypowiedzi, ale jako typ dyskursu, w którym zdania twierdzące nie mają wartości logicznej, tylko, jak wszelkie performatywy, są skuteczne albo nieskuteczne. I owszem, już dawno kognitywiści nauczali, że wszystko jest performatywem, że cokolwiek mówimy to działamy, ale zmieniły się zasady fortunności wypowiedzi. Niezgodność wypowiedzi z prawdą już nie czyni jej nieskuteczną.

A wiem, bo mam podobne hobby jak Radek, tzn. piszę czasem do ludzi. A to pytam pana z gazety rzeszoski, co ma ogarniać komentarze pod tekstami, czy mu nie przeszkadza, że zostawia te wzywające do mordowania do ludzi. Albo pytam rzeszoski IPN, czy patronowanie imprezie, na której jakaś dobra dusza proponuje mordowanie Ukraińców nie jest czasem trochę obciachowe (zauważ, nie pytam o samo w sobie patronowanie imprezom narodowych socjalistów, jestem miły). Pisałem też ostatnio do pani, która w rzeszoski gazecie stworzyła tekst o pojednaniu polsko-ukraińskim. Tekst był o tym, że, owszem pojednanie by było, ale te złe Ukraińce ciągle coś muszą spierdolić. A to wyjdą z procesją na ulicę i trzeba im w ryja dać, a to zaproszą zespół, który co prawda rzezi wołyńskiej nie popiera, ale przecież mógłby. W tekście były nawet dwie strony: narodowcy i kibice uważający, że Ukraińcy to mendy nieprzejednane prowokujące i anonimowi Ukraińcy mówiący że Ukraińcy to mendy nieprzejednane prowokujące.

Spytałem autorki, czy ona tak świadomie. Wywiązała się wymiana korespondencji, w której byłem miły i kochany i nawet wskazałem pani paluchem, w którym miejscu podaje fałszywe informacje jako prawdziwe. Pani autorka stwierdziła, że każdy ma prawo do swojej opinii, że dla mnie informacje są fałszywe, a dla niej nie. I cześć pieśni.

I tak to już bedzie w postprawdzie. Nie będzie już głupio np. twierdzić, ze wrzątek jest zimny, bo może dla kogoś akurat faktycznie zimny jest. Tzn. nie będzie głupio twierdzić, dopóki będzie zapotrzebowanie na twierdzenie. W postprawdzie nie będzie wstydu. Słowo, jakkolwiek niby mocniejsze niż kiedykolwiek, będzie rozbrojone na trzy ameny.

Jeśli masz jakieś talenta plastyczne, bierz się za sztuki wizualne.