wtorek, 31 grudnia 2013

Kawaliyrka. Przemija postać świata tego

Stoję w kolejce w gieesie. Obserwouję ludzkość, bo lubię. Ludzkość miała formę kawaliyrki. Kawaliyrka, jak to kawaliyrka, toczyła dysputę długą, czy wziąć lytrę czy pół lytry. Ech, młodość, młodość, gdy człowiek ma jeszcze takie problemy, gdy nie wie po pierwsze, że pół lytry na pięciu to jest nic i nie ma sensu brać, chyba że się zaraz ma matematykę, a poza tym to już niedługo będą w wieku, w którym majac do wyboru lytrę, pół lytry i w ogóle wszystkie lytry świata tego człowiek wybrałby możliwość porządnego wyspania się. Wiem, co mówię.
W końcu dyskusja kawaliyrki zeszła na dziwne tory. - No to weź zwyczajny - mówi jeden baciar, po czym grupa bierze z półki lytrę oleju kujawskiego. Chłopcy smażyć będą. Co się dzieje z tym światem, ja się pytam?

poniedziałek, 30 grudnia 2013

List biskupów: echa

Okazało się, że temat rycerzy jedi i ich ideologii jest drażliwy i wywołuje sporo emocji. Nic dziwnego, dżedaj mogą manipulować umysłem, odbić mieczem świetlnym strzał z blastera albo znaleźć właściwe droidy. Jak to często bywa w takich sytuacjach od bliżej mi nieznanych (a może i znanych, kto wie?), dowiedziałem się, że jestem komuchem i pedałem, co dowodzi, że duch w narodzie nie ginie. Nie jest to może duch chrześcijański specjalnie, ale w dobie powszechnego dość tryumfu materii nad duchem przejawy działania jakiegokolwiek ducha należy witać z radością.

Zafrapował mnie natomiast komentarz Kolbuszowskiego Magla, brzmiący: ,,Wystarczy ściąć ci włosy i zatrudnić na etacie w szkole podstawowej na Górnej-zobaczymy czy będziesz taki odważny''.

Otóż drogi Maglu, zaskoczyło mnie rozpatrywanie wypisywania różnych rzeczy na prywatnych internetowych zadupiach w kategoriach odwagi czy jej braku. Żeby przyjąć taką perspektywę, musielibyśmy bowiem założyć, że o zatrudnieniu (bądź nie) w szkołach naszej gminy decydują kwestie inne niż czysto merytoryczne. Na przykład temat naszych żartów albo ich jakość. A to przecież w najlepszej możliwej gminie na tym najlepszym z możliwych światów nie jest chyba możliwe, prawda?




Niemniej w wymienionej przez Ciebie sytuacji nie wykluczam, że na wszelki wypadek notkę poświęciłbym destruktywnemu wpływowi ideologii dżedaj na brak śniegu w święta. Strzyżonego, wiadomo, Yoda strzyże.

niedziela, 29 grudnia 2013

List biskupów z odległej galaktyki



Od kilku miesięcy bocznymi drzwiami, bez wiedzy społeczeństwa w naszej edukacji, służbie zdrowia, działalność placówek kulturalno-oświatowych i organizacji pozarządowych wprowadza się do Polski ideologię, która jest zagrożeniem dla polskiej rodziny.  Wobec nasilających się ataków tej ideologii czujemy się przynagleni, by stanowczo wypowiedzieć się w obronie chrześcijańskiej rodziny, fundamentalnych wartości, które ją chronią, przestrzec przed zagrożeniami płynącymi z propagowania ideologii dżedaj. Ideologia ta jest promowana przez część mediów, a także środowiska homoseksualne i feministyczne. Tymczasem dżedaj promuje zasady całkowicie sprzeczne z rzeczywistością i integralnym pojmowaniem natury człowieka. Stanowi efekt trwających od dziesięcioleci przemian kulturowych i jest zakorzeniona w marksizmie i neomarskizmie.Nie ma niczego złego w wyciąganiu myśliwców typu x-wing z bagna, natomiast robienie tego za pomocą tzw. mocy jest sprzeczne z prawem naturalnym. Ta chrześcijańska wizja nie jest jakąś arbitralnie narzuconą normą, ale wypływa z odczytania natury osoby ludzkiej. Odrzucanie tej wizji prowadzi nieuchronnie do rozkładu rodzin i do klęski człowieka. Muszą zatem budzić najwyższy niepokój próby przedefiniowania pojęcia jasnej i ciemnej strony mocy narzucane współcześnie, zwłaszcza przez zwolenników ideologii dżedaj i nagłaśniane przez niektóre media.

sobota, 21 grudnia 2013

Сором / Shame

Ludzkości zebranej wczoraj w bibliotece raz jeszcze dziękuję. Zainteresowanych informuję, że Taras Malkowycz odprawion został pociągiem we właściwą stronę. Pokazaliśmy, że mimo trwania od 20 lat w bloku zachodnim nadal lubimy długie dyskusje, w których pojawia się więcej opinii niż uczestników, a nasze pociągi się spóźniają po 75 minut i , jednym słowem - pozostajemy Słowianami. 

Ale jednak zokcydentalizowanymi. Jesteśmy po doświadczeniu fenomenalnego pokojowego zwycięstwa i rewolucji, jesteśmy mądrzejsi o doświadczenie tego, że po rewolucyjach bitych, owszem, ubywa, ale za to przybywa głodnych albo na odwrót - głodnych jakby mniej ale bitych robi się zatrzęsienie, natomiast średnia pozostaje pi razy oko ta sama. 

Słuchacze na wczorajszym wieczorze patrzyli na historie opowiadane przez Tarasa z tej perspektywy. Wiadomo, po tym, jak przez 20 patrzy się, jak dawni towarzysze sprawiedliwej walki okładają się po pyskach, dziwnie słucha się, o facecie, który siada za pianinem naprzeciwko równych szeregów opancerzonych berkutowców i gra im Lennona. Albo o Otwartym Uniwersytecie Majdanu, na którym ludzie dzielą się swoją wiedzą. O przeganianiu politycznych liderów, nawet opozycyjnych. O poetach, którzy codziennie czytają tysiącom ludzi swoje wiersze. O ochronie Majdanu pilnującej pokojowego charakteru protestów. O berkutowcach odmawiających wykonywania rozkazów. O podstawowej solidarności z bitymi. Wiem, brzmi naiwnie.

Ale, ale. Jakkolwiek to wszystko się nie skończy, Majdan będzie miał jeden skutek - da tym setkom tysięcy ludzi pamięć o momencie, w którym byli solidarni i umieli coś razem zrobić. Świadomość tego, że był w ich życiu moment, w którym byli po dobrej stronie, że postąpiło się tak, jak trzeba było. Ukraińcy dostają/sami sobie tworzą coś, z czego długo jeszcze będą mogli czerpać siłę. 

Może dlatego film, który Taras polecił na odchodnym tak mnie poruszył. Proste założenie - piosenkarka śpiewa starą, ludową pieśń, kamera skupia się na młodych twarzach schowanych za przyłbicami, na oczach w otworach kominiarek. Chłopaki, których na nim widać są tego pozbawieni, są od tego źródła odcięci. Zostanie im to, co widać w ich oczach, wstyd. 


czwartek, 19 grudnia 2013

Złowticha, czyli albo jesteśmy bucami, albo aniołami



Bo z tym ukraińskim to już tak czasem jest - znajdujesz słowo, wiesz, co znaczy, rozumiesz je nawet, jeśli go wcześniej w życiu nie słyszałeś, a jak szukasz polskiego odpowiednika - klops. Amba fatima. Ni ma i cześć.

Jest tak ze słowem złowticha oznaczającym radość z zudzego nieszczęścia. Chcesz je, drogi, Czytelniku, przełożyć na niemiecki? Proszę bardzo - bierz słówko Schadenfreude i się baw do woli, wróć przed północą. Chcesz przełożyć na polski? Impreza odwołana, biletów nie zwraca się. Posiedź lepiej w domu i oglądnij, jak w M jak Miłość Kasia Cichopek obcina Pyrkoszowi nogę fleksem, bo NFZ nie refunduje, miłej zabawy.

W licznym środowisku kolbuszowskich filozofów języka wytaorzyły się dwie szkoły interpretowania faktu braku w języku polskim odpowiednika złowtichy i Schadenfreude. Szkoła piersza, nazwijmy ją kalenberską, stwierdziła, że jesteśmy aniołami normalnie. Nie ma słowa, a więc i desygnatu nie ma, z cudzego się nieszczęścia nie cieszy Polak nigdy. Szkoła druga, nazwijmy ją - przystadionowa, kazała się kalenberskiej puknąć w łeb i stwierdziła, żeśmy są takie chuje zakłamane, co nie dość, że się z cudzej klęski cieszą, to jeszcze o tym nie mówią.

Konflikt między szkołami został chyba jednak zażegnany. Jeden z czołowych przedstawicieli szkoły kalenberskiej wypędzając zwierzęta doznał olśnienia. Owszem, jeśli język rozumie się jako kupę słów+gramatykę, to można uznać, że jakkolwiek zjawisko radości z tego, że sąsiad się wydupcył na schodach oblodzonych jest Polakom znane, to nie mają jej jak wyrazić. Ale wystarczy spojrzeć szerzej. Jest w polszczyźnie odpowiednik złowtichy i to jest gest ,,zyg, zyg marcheweczka''. Ukraińcy i Niemcy mają słowo, my mamy gest i wszystko jest wyrażalne. Chociaż nie wiem, czy to aż taka pociecha.

środa, 18 grudnia 2013

Mazur świąteczny, dzieci świąteczne, monstrum takie chlejące



Jarosław Mazur nie jest poważny. Jarosław Mazur nie zajmuje się rzeczami użytecznymi i potrzebnymi. Z pomysłów Jarosława Mazura piniędzy nie będzie. Jarosław Mazur większość czasu poświęca na rzeczy, bez których doskonale można się obejść.

To co najmniej pięć powodów, dla których jest jednym z mieszkańców grodu nad Nilem, z którym warto wypić kawę. Powyższy film to efekt zaprzęgnięcia do roboty m.in. dzieci, które jeszcze nie wiedzą, że ważne są tylko rzeczy poważne.

A gdy pierwszy raz usłyszałem piosenkę, to przez zatkane uszy doszło do mnie ,,niech monstrum chleje''. Z tego miejsca apeluję: Jarku, pomyślmy kiedyś i nad taką wersją.

niedziela, 15 grudnia 2013

Wieczór autorski Tarasa Malkowycza

A kolbuszowska biblioteka zorganizowała iwent. Troszkę w tym pomagam, więc zależy mi na tłumach dzikich walących drzwiami i oknami, żeby następnym razem dyrektor Jagodziński nie spuścił mnie ze schodów, jak będę szedł do biblioteki (z akcentem na o) z jakimś pomysłem. Przypominam, że dyr. Jagodziński gabinet ma dość wysoko, a na schodach dywanów niet.

Piątek 20 grudnia, godzina 17. Poezja+ pogaduchy+ opowieści z pierwszej ręki o tym, co się dzieje na kijowskim Euromajdanie. Zapraszam.



piątek, 13 grudnia 2013

Pierwsza recenzja Chałwy (i druga też)

W zasadzie to druga recenzja. Pierwsza recenzja pochodzi z ust Haniołka.

- O, na tej książce jest zdjęcie ciebie!
- Bo to moja książka.
- Jak to?
- No, ja ją napisałem.
- O, łał! A co w niej jest?
- Wiersze.
- Aha.

Przyzna Czytelnik, że dziecko zna się na rzeczy. Drugą recenzję wrzuciła Joanna Lewandowska na nielotce. W imieniu książczydła dziękuję. Zaznaczam, że z Lewandowską Joanną wódki nie piłem i w ogóle, jak piszę do dupy, to jest to jedna z pierwszych osób, które mnie o tym informują. Tym bardziej recenzyja cieszy.

czwartek, 12 grudnia 2013

Rewolucji ni bedzie. O zaletach wyrzucania gnoju

Lubow Jakmczuk na swoim nowym blogu radzi rewolucjonistom w razie ataku gazowego ratować oczy zwilżoną szmatką, odradza przemywanie ich coca-colą, bo i takie rady krążą po Euromajdanach. Doradza też przemywanie oczu czymś o odczynie zasadowym. Z chemii z rzeczy o odczynie zasadowym zapamiętałem ług. Ale to chyba trza odradzić.

Kolbuszowski Magiel nawołuje lud młody kolbuszowski do rewolucji. To może ja w skrócie wyjaśnię, dlaczego rewolucja jest niemożliwa. Nie tylko w Kolbuszowej.

Magiel kusi lud kolbuszowski wizją Kardysia, z zawodu starosty dwadzieścia lat temu wyrzucającego kurzyniec z kurnika. Zaiste, wzruszające. Magiel kusi lud kolbuszowski wizją Kardysia, z zawodu starosty dwadzieścia lat temu wyrzucającego kurzyniec z kurnika. Zaiste, wzruszające. Ale są i wizje bardziej chwytające za serce – oto dwajścia lat temu z okładem wraca Krzysztof Klecha młody z dyplomem studiów wyższych do swojej gminy. Ma ten dyplom i łeb na karku, więc zostaje wójtem na lat najbliższych wiele, w dwa miesiące zarabiając tyle, ile dzisiejszy absolwent przez rok. Fajnie, co?

Ale to se nevrati. Gdyby Klecha urodził się dwadzieścia lat później, ze swoim dyplomem i głową na karku mógłby co najwyżej śmigać po kursach dla bezrobotnych albo zasuwać gdzieś za ułamek swojej obecnej pensji. Nie dlatego, że byłoby z nim coś nie tak, ani z Dzikowcem, ani Podkarpaciem. Po prostu, dwudziestoparolatków z dyplomem i łebem na karku jest zatrzęsienie, a system nie ma jak ich wchłonąć. Lata dziewięćdziesiąte to był taki fajny czas, kiedy ludzi mających parę sprawnych zwojów mózgowych i którzy liznęli trochę wiedzy chociaż brakowało wszędzie. Administracja była nowa, firmy były nowe, no w ogóle fajno. Wiadomo, był głód, nędza, plan Balcerowicza etc., ale wtedy prawdopodobieństwo kariery typu ,,od wyrzucania kurzyńca do starostowania” były wtedy bardziej możliwe.

Jesteśmy pokoleniem ludzi zbędnych, mających fenomenalne, nikomu do niczego niepotrzebne kwalifikacje, pracujących pi razy oko za tyle samo niezależnie od tego, co kończyli i czy kończyli w ogóle cokolwiek i realizujących się poza pracą. W tym systemie dla roczników osiemdziesiątych i okolicznych nie ma miejsca. Jeśli rzucimy okiem na moich pi razy oko rówieśników, którzy weszli w lokalną politykę, robi się smutno. Zasada jest prosta – albo starasz się być większą świnią niż świnie okoliczne, albo twoje możliwości zrobienia czegokolwiek są na tyle ograniczone, że masz wątpliwości co do sensu całej tej zabawy.

Są jednak rzeczy w naszym grajdołku, które się udają. Co ciekawe, nie wymagają żadnej rewolucji, a innych rzeczy. Urodziny Hudaków są co roku fajniejsze, a wszystko dzieje się bez rewolucyj. Po prostu Hudacy with a little help from friends muszą się ozapierdalać.

Udaje się Kuźnia i Kuźniowe działania. Warto się przyjrzeć, na jakich działaniach zasadach działa. Ludzie z Kuźni nie rywalizują, a współpracują. Z niczym nie konkurują. Nie jestem i nie byłem członkiem stowarzyszenia, a zawsze mogłem liczyć na pomoc i dobrą energię ze strony ludzi z Kuźni i, mam nadzieję, że to się dało i da odczuć, vice versa.

Kimkolwiek jest przyszły Kardyś wyrzucający kurzyniec powinien wiedzieć, że wyrzucanie kurzyńca jest szlachetniejszym zajęciem niż starostowanie. Wszystkie fajne rzeczy powstają poza systemem, w rzeczywistości alternatywnej.

Tak się będzie tworzyło społeczeństwo obywatelskie w tym grajdołku i poza nim. Synergia zamiast konfrontacji, ewolucja zamiast rewolucji, współpraca zamiast ścigania. O ile oczywiście wcześniej wszystkiego szlag nie trafi i Puszcza Sandomierska nie wróci na swoje miejsce.

czwartek, 5 grudnia 2013

Gdzie kupić Chałwę?



W razie jakby ktoś szukał oryginalnego prezentu na święta dla teściowej, szefa albo tego buca co  mieszka piętro wyżej i zawsze puszcza Bałkanicę na fulla w piątek, niech zajrzy pod linki:

Do księgarni ,,Poezja'' - tam jest Chałwa zwyciężonym, jest i RED z Księgą wyjścia awaryjnego trza kliknąć tutej

Chałwa jest też dostępna w księgarni Frazy w Rzeszowie, mieście innowacji, korków i wielkiej cipy. Jeśli masz, drogi kliencie, upodobanie w którymś z powyższych, kliknij tutaj .[Uwaga, jak każde czasopismo literackie w Polszcze, Fraza boryka się z rzeczywistością i aktualizuje stronę z poślizgiem, więc książeczki nie widać]

Można też sięgnąć do źródeł, czyli do olkuskiego wydawcy TUTEJ, nie mam pojęcia, gdzie konkretnie trza kliknąć, wierzę, że Czytelnicy tego blo są bardziej ogarnięci ode mnie, co nie jest znowu takie trudne.

środa, 4 grudnia 2013

Lawina i kamienie, czyli neverending story (1)


Skończyłem czytać ,,Lawinę i kamienie'' Anny Bikont i Joanny Szczęsnej. Wrrrróć. Skończyłem słuchać. Bo to do słuchania książka była, przy wyrzucaniu gnoju i gnaniu zwierząt z pastwiska. Audiobooki są ostatecznym narzędziem emancypacji chłopa, bo może żywić, bronić i jeszcze książki wchłaniać.
Ale nie o to idzie. Książka lat temu parę była pisana nie tylko jako kawał porządny historii literatury, miała aktualną warstwę polityczną, która się zdezaktualizowała, a jednocześnie wątki, które się zaktualizowały na nowo.
Końcówka książki jest pomyślana jako głos w dyskusji o lustracji, która się była skończyła i nie ma temperatury dawnej. I tak gdy się czyta sążnistą rozmowę autorek z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim zaskoczonym informacją, że Herbert się z ubekami spotykał, chociaż nic im nie powiedział istotnego meritum tej rozmowy wydaje się mało istotne w perspektywie współczesnego dyskursu okołopolitycznego. Chociaż w perspektywie tegoż dyskursu skurwienia można się pozachwycać postawą Grudziskiego, który nie dość, że się spotyka z dziennikarkami Wyborczej, z którymi się nie zgadza zupełnie, nie dość, że rozmawia z nimi dwakroć i długo, to jeszcze na łamach prasy z tym wywiadem polemizuje. Mimo że mógł rozmowę w autoryzacji okroić, okaleczyć, trudne wątki i swoje zaskoczenia wyrzucić czy w ogóle posłać rozmowę do kosza. Zgodnie z prawem prasowym miał do tego pełne prawo. Klasa.
Uaktualniły się za to inne wątki. Na wykład wchodzi grupa rosłych młodzieńców, przerywa go głośnymi okrzykami i zarzuca prelegentowi, że nie rozliczył się ze stalinizmem, za który jest odpowiedzialny. Baumann na Uniwersytecie Wrocławskim? A guzik, Wiktor Woroszylski na tajnym wykładzie o poezji rosyjskiej w latach siedemdziesiątych. Młodzieńcy byli nasłani przez SB. Biedni narodowcy, nie dość, że ich istnienie Baumann przewidział w ,,Globalizacji'', zanim oni wiedzieli o jego istnieniu, to jeszcze ich metody i argumenty zostały wymyślone przez Służbę Bezpieczeństwa jeszcze przed narodzinami większości z nich. Smuteczek. Nie tylko ten incydent jest żywcem wyjęty ze współczesności, autorki cytują obficie komunistyczną prasę krytykującą utwory dysydentów ze środowiska KOR-u. Za każdym razem, kiedy krytyka jest prowadzona z punktu widzenia narodowego i patriotycznego, można zrobić kopiuj-wklejkę i wrzucić spokojnie na dowolny portal nacjonalistyczny czy innej tam Gazety Polskiej. Takie choćby atakowanie Konwickiego za babranie się w narodowych kompleksach, winach, wadach, etc. Już czterdzieści lat temu pisali mądrzy ludzie, że Konwicki tak nie powinien, bo społeczeństwo dużo wycierpiało i potrzebuje innego rodzaju sztuki, a nie ciągłego kajania się. Wystarczyłoby dodać modną we współczesnym prawicowym dyskursie frazę ,,pedagogika wstydu'' i recenzje mogłyby być publikowane też i dzisiaj. Przejęcie dyskursu endeckiego przez partię zauważył Miłosz bardzo szybko, a używanie ojczyzny jako wygodnej pały do lania bliźniego po łbie okazało się trwalsze niż partia i w ogóle chyba jest ponadczasowe. A do wątku Herbertowego jeszcze tu wrócę.