poniedziałek, 30 września 2013

Tania okazja, polecam

KNP z Kolbuszowej robi kurs strzelecki. Można postrzelać z kałasznikowa i w ogóle sobie poprzedłużać. Mam nadzieję, że chłopakom ze strzelaniem idzie lepiej niż z odmienianiem wyrazów, bałbym się ofiar w ludziach.


niedziela, 29 września 2013

Czerwony olbrzym (dramat w jednym akcie)

Występują:

Stary Ojciec

Haniołek

Franciżek

Zupa Dyniowa z Groszkiem Ptysiowym

Akt I

Stary Ojciec: Jedzcie, bo wam zupa wystygnie
Franciżek: Dlaczego.
Stary Ojciec: Bo wszystko kiedyś stygnie. Nawet Słońce.
Haniołek: Jak to?
Stary Ojciec rozgląda się za pomocami naukowymi. Głód wiedzy to ważna sprawa. Wyławia palcami dwa groszki ptysiowe. 
Stary Ojciec: O, widzicie, w słońcu jest mnóstwo takich malutkich kuleczek, to jądra atomów wodoru, takiego gazu (Robi z groszków większą kuleczkę) O, a tak się łączą w jeden atom helu, takiego innego gazu, tylko, że cięższego. Wytwarza się mnóstwo światła i ciepła... (Wyławia jeszcze dwa groszki ptysiowe, robi z nich kulkę, dwie kulki łączy nad talerzem w jedną, wielką) A te atomy helu łączą się w jeszcze cośtam cięższego, nie pamiętam w tej chwili w co i tak dalej, i tak dalej (manipuluje przy groszku, symulując reakcję termojądrową, w końcu tworzy się wielka, ociekająca zupą cząsteczka czegośtam cięższego) i tak w końcu Słońce staje się czerwonym olbrzymem i pochłania wszystko, z Ziemią włącznie, ale nie ma się co martwić, bo dopiero za 5 miliardów lat, czyli bardzo dużo...
(Haniołek ma oczy jak spodki. Stary Ojciec puchnie z dumy, bo widzi, że temat ją wkręcił i że dziecku ciśnie się na usta jakieś pytanie. Czeka na nie, bo głód wiedzy, etc.)

Haniołek: Będziesz to teraz jadł?


Kurtyna.

poniedziałek, 23 września 2013

Jak przejechał po nas walec, cz. 2

A może dyskusja pod poprzednim wpisem i w ogóle dyskusje na temat reliktów dawnej kultury ludowej jest postawiona na głowie? Bo wiadomo, fajnie jest szanować spuściznę tradycyjnej kultury chłopskiej, ale jak tego wymagać od ludzi w sytuacji, w której ta kultura, patrząc w kategoriach czysto światowych, przegrała?
Bo niestety, władca tego świata nie mierzy wartości kultur bogactwem wzorców, złożonością etosów, etc., tylko tym, ile zimioków da swoim uczestnikom. I ewentualnie tym,  czy jest je czym osolić. Na tym froncie kultura chłopska przerżnęła dwudzieste stulecie na całej linii. Jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym wieś mogła strajkować, odcinając miastu w czasie strajków chłopskich dostawy żywności, w latach '90 mogła co najwyżej palić opony na przelotówkach. Chłop przestał być potrzebny miastu, to i jego kultura przestała być potrzebna jemu samemu. Co komu po etosie pracy nieprzynoszącej żadnych dochodów?

Ale, ale. Co z imponderabiliami, przywiązaniem do korzeni, wsi jako takiej, wiejskiego etosu? Trza se odpowiedzieć na pytanie, czy wieś - po pierwsze - jest jeszcze jakąś odrębną całością kulturową, po drugie - czy ta całość jeszcze jakoś upośledza. Pytanie pierwsze odłóżmy, bo to temat na fajny doktorat z antropologii kultury. łatwiej będzie odpowiedzieć na drugie.
Niby jest tak, że jak jest internet i pekaes, to mam dostęp do dóbr kultury i w ogóle do wszystkiego pi razy oko jak w mieście. Na zdrowy chłopski rozum, jeśli każdą nowość wydawniczą mogę mieć w e-booku sekundę po jej wydaniu (o ile wydawca oczywiście e-booka zdigitalizował), a po 20 minutach Marcelem mogę być na każdej premierze w tyjatrze w Rzeszowie, to wieś nijak mnie obciążać nie powinna.
A guzik. Obciąża od małego. Weźmy jakiś mierzalny, porównywalny wskaźnik. Wyniki sprawdzianów na koniec szóstych klas. Wiadomo, że testy to zło i o niczym nie świadczą, etc. O ile w wypadku pojedynczego ucznia czy nawet pojedynczej szkoły test rzeczywiście na nic nie wskazuje, o tyle w wypadku większych grup, wskazuje na ważną rzecz - na to, czy szkoła nauczyła rozwiązywać test na koniec szóstej klasy. CO samo w sobie oczywiście też nie znaczy nic, ale załóżmy, że jeśli nauczyła rozwiązywać testy, to innyh rzeczy też mogła nauczyć.

No to jedziemy. Średni wynik w gminie Cmolas - 58,9%, Kolbuszowa - 59,2%, Majdan Królewski - 62,2%, Niwiska - 56%, Raniżów - 54,2%, Dzikowiec - 57,7%. Dla porównania - Rzeszów - 67,7%, Przemyśl - 63,9%, Krosno - 71,9%, Tarnobrzeg - 64,9%. Widzimy? Np. różnicę między Krosnem a Raniżowem? Nawet między miejską Kolbuszową a najsłabszym w zestawieniu Przemyślem. Całych 60 lat po akcji likwidacji analfabetyzmu na wsiach wiejskie szkoły uczą, przeciętnie, gorzej od miejskich. Powody to temat na fajną magisterkę z pedagogiki. Ja sobie myślę tylko o dyskusjach, jakie toczyły się, gdy oddawano szkoły samorządom, w ramach przywracania podmiotowości. Była wtedy masa buców niewierzących w nasze ze wszech miar fulwypaśne społeczeństwo i jego zdolności samoorganizacyjne, która twierdziła, że to tak jak oddać małpie zegarek z nadzieją, że go naprawi. Na czyje wyszło?

Już na dzień dobry młodzi mieszkańcy wsi dostają od swoich wiosek po dupie. W tej sytuacji oczekiwanie, że będą dumni z kamienia u szyi, który im wiąże nasza zgoda na bylejakość powszechną jest płonne. Jasne, istnieje szansa, że wykształcą w sobie świadomość własnej kultury, korzeni i języka, znam takie przypadki. To jednak wymaga takiej pracy nad sobą, w jakiej otoczenie im nie pomaga i długo chyba jeszcze nie pomoże.

czwartek, 19 września 2013

Jak przejechał po nas walec


Pewien Znany Mazur napisał waży tekst. Nie da się zalinkować bezpośrednio, całość można znaleźć tutaj. ,,W sytuacji dramatycznego zaniku i rozpadu spuścizny po przodkach widzimy nader dziwną tendencję to upychania tego co pozostało w ramy jakieś dziwacznego pseudo kabaretu, organizowania imprez niewiele mających z kulturą lasowiacką elementów.'' - pisze. - ,,Wiadomym jest, że komercjalizacja i inne zjawiska społeczne oddziaływające na kulturę ( w tym i gminną) wymuszają pewne zachowania. Są jednak pewne granice. Ziemniak symbolem kultury lasowiackiej nie był i nie będzie. Dla zobrazowania, pokazania takich uczuć z cała pewnością lepsza byłaby powszechnie znana pień ludowa, element ubioru (haft, magierka, czerwona wstążka), fragment wiersza, lub temu podobne rzeczy'' - czytamy dalej.

Jest jeszcze gorzej. W naszym grajdołku hula sobie nie tylko komercjalizacja, ale globalizacja. A dokładniej - mieszają w nim procesy do globalizacji odwrotne. Już Baumann przewidział, że globalizacji będę towarzyszyły ruchy o przeciwnym kierunku. I towarzyszą. Jak pisze Mirosław Pęczak,

,,Rzeczona hiperlokalność w polityce przejawia się wzmożeniem tendencji nacjonalistycznych i ksenofobicznych, w kulturze zaś wzrostem znaczenia różnic kosztem podobieństwa. Dodać do tego można renesans folkloryzmu i coraz powszechniejsze nasycanie treści kultury popularnej kolorytem lokalnym. W Polsce współczesnej przejawiało się to i przejawia między innymi we wciąż cieszącej się dużym wzięciem muzyce disco polo, niebywale popularnej kulturze festynu czy osobliwej specyfice przyjęć weselnych, w których uniwersalny wzorzec popkultury spotyka się z rekonstruowaną i aktualizowaną tradycją „swojską”.
(Pęczak M. 2011, Nasze globalne wioski, czyli o tożsamości kulturowej i świadomości kulturalnej [w:] Stan i zróżnicowanie kultury wsi i małych miast w Polsce. Warszawa).  

I tak jest w całej Polsce. I nie tylko. Wszędzie, gdzie małe, lokalne kultury zaczynają konkurować z kulturą globalną, idą na kompromisy i płacą jakąś cenę za przetrwanie. Czasem mniejszą, czasem większą. Pęczak twierdzi, że krajobraz kulturalny całej prowincjonalnej Polski wszędzie wygląda tak samo. Nie to, że podobnie, czy coś, ale tak samo. Miasteczka całej Polski mają pewne stałe elementy, tak samo świętują, tak samo się bawią, przy takiej samej muzyce. Nie wiem, czy przesadza. Tzn. nie wiem, na ile. 

Po kulturach lokalnych przetoczył się walec. Utożsamienie ludowości z ludycznością to cena, jaką kultury ludowe w Polsce zapłaciły za przeżycie XX wieku. Cała warstwa duchowa dawnej kultury chłopskiej okazała się w nowych warunkach balastem. Czymś, co przez sito przejść nie mogło. Etyka pracy, silne wyczucie sacrum, a jednocześnie niezależność - tego wszystkiego nie dało się przekazać w formie, jak zauważa Jarek, kabaretu. Reklamy, festynu, piosenki biesiadnej - wszystkiego, w co zamieniły się resztki dawnej stanowej kultury wiejskiej. 

Jesteśmy w sytuacji, w której próbujemy poskładać rozjechany przez walec zegarek.  ,,Symbolem przywiązania ludzi do tej ziemi jest praca, mowa i pieśń. I nad tym się nachylmy, to pielęgnujmy zamiast robić kabaret ze spadku po Ojcach'' - pisze Mazur. Sytuacja jest tragiczna, ale w tej sytuacji lepszego rozwiązania nie ma.

wtorek, 17 września 2013

Jaźń jest przereklamowana, czyli młotek Paramonowa


Jeśli jeszcze raz usłyszę, że trzeba mieć więcej dzieci, bo system emerytalny padnie, nie ręczę. Dajcie mi młotek Paramonowa, słowo harcerza. 
Nie będę pisał  po raz miliardowy, że w dzieciach chodzi o coś innego, że są maszynami doskonałymi do przeżywania zachwytu i rozpaczy, kondensatorami wrażliwości, opornikami sprawiedliwości i stolicą wolności od jakiejkolwiek mądrości. Że przeżywają świat tak, że niewykluczone, że zasługuje na istnienie tylko dlatego, że jeszcze go przeżywają jakieś dzieci.
Nie tym razem. Sens ojcostwa, o jaki mi teraz chodzi jest inny. Primo - klocki, secundo - bieganie za piłką, tertio - możliwość zjadania ludzi po nałożeniu na siebie narzuty i wydaniu serii ryków. 
Zabawa jest afirmacją bezsensu i bezcelowości, uczy tego, że jakikolwiek widoczny efekt nie jest warunkiem koniecznym do robienia czegokolwiek. Ale jest w bawieniu się coś jeszcze. Zabawa, która ma zasady, nawet jeśli zmieniają się w jej trakcie setkę razy (ej, ale na tym dywanie nas nie zjadasz!) , porządkuje świat. Zabawa, która zasad nie ma pozwala na rzecz arcycenną - pozwala uwolnić się od siebie, całą jaźń chwilowo zawiesić w prawach, wziąć w nawias i schować po dywan. Jaźń jest przereklamowana, z tym poczuciem wchodzimy w dorosłość i coś jest na rzeczy, serio. Dzieci uczą, że z tą jaźnią i przywiązywaniem wagi do niej nie ma co przesadzać. 
A młotek Paramonowa leży pod ręką, a co. 

środa, 11 września 2013

Вiрш який нiколи не перекладуть iншими мовами, czyli jak zawiodłem







Jakiś czas temu przez ten blog przetoczyła się dyskusja o przekładzie – co się przełożyć da, co się nie da itede.

I fajno. Istnieje w światowej literaturze wiersz, który wszystko tłumaczy (he, he,, nomen omen). Przypadek sprawia, że jest to utwór ukraiński, Andrija Bondara. Nosi tytuł: Вiрш який нiколи не перекладуть iншими мовами. Wiersz, którego nigdy nie przełożą na żaden obcy język.
Gdy zobaczyłem tytuł, oczywiście pomyślałem, że przełożę. Bo nie będzie Niemiec, bo co, ja nie dam rady, ja nie jestem tszeeeeźwy? No to jedziemy.



w ukraińskiej encyklopedii literatury

nie ma biograficznych not kena keseya williama carlosa williamsa
nie ma artykułu o pokoleniu bitników i żadnego przedstawiciela
tego pokolenia nie wspomniano
z jakichś powodów



[Ha! I co, jak się nie da, jak się da? Co, jo nie umim? Jooo? A czekoj pan, niech tu śwagier jeszcze przyjdzie!- przyp. tłum].




ale są w ukraińskiej encyklopedii literatury

gruntowne artykuły o twórczości muchtara auezowa i abaja kunanbajewa [że kogo? - przyp. tłum]
a także grygoła abaszydze – autora cyklu poetyckiego
„Lenin w Samgori” [potem sprawdzę w google albo na yandex.ru – przyp. tłum]
o licznych ros. kazach. gruz. ukr. rad. (a czasem i „ros. i ukr. rad.”)
członkach KPRS [KPZR po polskiemu – przyp. tłum.] i po prostu
głosicielach postępowych idei
jest andersen-nekse sherwood anderson iwo andrycz igor antonycz
(chociaż nie wiem, co on tam robi)
andrełła andricoju i trzech andrijewskich
i nawet andijewska emma jest
nie mówiąc już o andrijczuku michale mikołajewiczu [czy ktoś jeszcze czyta w tym momencie? - ja się zgubiłem trzech andrijewskich temu – przyp. tłum]
członku kompartii USA od 1919 roku
nie ma i już nie będzie o andruchowyczu
o andrusjaku też nie
jest andrijaszyk i andrij kesarijskyj
nie obeszło się bez andrijczuka
cezara omeljanowycza
cóż – cezarowi cesarskie






I tak dalej, proszę państwa. Nie ma rymów, nie jest to sylabotonik, nawet wyrazy niespecjalnie wykraczające poza słownik przeciętnego Ukraińca, a nie przełożysz, panie, ni ciula. To znaczy – przełożyć można, ale liczba przypisów przekroczyłąby kilkakrotnie objętość wiersza.




I tak na przykład przy fragmencie:




µомбровича немає мабуть тому

що на лiтеру “µ” взагалi нiкого немає
бо й лiтери такої немає



(gombrowicza nie ma, może dlatego

że na literę „g” w ogóle nikogo nie ma
bo i takiej litery nie ma)



Trzeba byłoby pierdyknąć przypis o tym, jak to za czasów ZSRR w ukraińskim alfabecie nie było oficjalnie litery „g”. Chodziło o reformy ortografii, które miały zlikwidować w ortografii ukraińskiej odchylenia nacjonalistyczne i burżuazyjne (serio) między innymi poprzez zbliżenie ukraińskiej ortografii do rosyjskiej a oddalenie od polskiej i czeskiej kultury burżuazyjnej. Bez tego przypisu żart Bondara o braku Gombrowicza z powodu braku literki „g” jest niezrozumiały. Chociaż nie mam pewności, że to żart.




I tak to już jest. O ile sprawy ogólnoludzkie są jak najbardziej przetłumaczalne, szczególne warunki życia już nie bardzo. Andrij Ljubka piszący, że najważniejsze to dożyć do września i nie zwariować jest przetłumaczalny, Bondar piszący o Muchtarze Auezowie – nie. Jest to pocieszające, bo jednak esencja naszego człowieczeństwa jest wyrażalna we wszystkich językach lepiej lub gorzej. Jest to smutne, bo jego szczególności i pojedynczości czy to indywidualne, czy zbiorowe przetłumaczalne są trudno lub wcale. Tak to już jest w literaturze, tak to już jest w życiu. Jesteś przetłumaczalny, ale nie do końca, możesz się cieszyć i rozpaczać jednocześnie.




poniedziałek, 9 września 2013

Arabi, Murzyny i Żydy, czyli kolbuszowska ziemia obiecana



Stop islamizacji Europy! Kiedy spalą polską flagę - taką vlepkę żem znalazł w Kolbie. Na zdjęciu jacyś ludzie palą brytyjskiego Union Jacka. W sumie, śmieszne.

Polska islamofobia bez muzułmanów jest zabawna sama w sobie, coś jak nasz antysemityzm bez Żydów. To raz. Dwa: sraszenie problemami z imigrantami w kraju, z którego w ostatnich latach zdupcyło dwa miliony ludzi, żeby rdzennym zachodnim Europejczykom zabierać miejsca pracy, spać w ich łóżeczkach, pić z ich kubeczka i czym tam jeszcze straszą narodowcy świadczy albo o głupocie albo jest efektem wyrafinowanego trollingu. Już widzę te tłumy imigrantów marzących o osiedleniu się w Kolbuszowej, hihi. To, że ja to zrobiłem powinno być najlepszym dowodem na to, że trzeba być niezłym freakiem, żeby się na cóś takiego zdecydować.

Ale specjalnie dla tajemniczego vlepiacza vlepki wyobraziłem sobie taką scenę.

Strefa Gazy. Ahmed i Abdul  przymierzają pasy szahidów w jednym z licznych prowadzonych przez Al-Kaidę second-handów i gawędzą o życiu.

- Wiesz co, Abdul, ja bym stąd wyjechał - mówi Ahmed. Abdul rozgląda się po okolicy. Tu lej po bombie. Tam zbombardowana przez Izrael kozia ferma. Syf, kiła, malaria, beton, druty, zasieki, Płynny Ołów i takie tam.
- Ja cię rozumiem. A gdzie?
- Do Bolandy - mówi Ahmed. Abdul dławi się falafelem, ściąga potężnego macha z sziszy i wreszcie wykrztusza:
- Ocipiałeś?
- Nie. Co chcesz od Bolandy?
- Rozejrzyj się - mówi Abdul, wskazując na lej. - Tu jest chujowo, ale przynajmniej stabilnie. Bolanda jest nieprzewidywalna.
- Ale jest takie miasteczko w tej Bolandzie - mówi Ahmed i się rozmarza. - Po wojnie rozdupcyli cmentarz żydowski. A teraz, jak jeden z  ichnich blogerów napisze coś o Żydach czy o tym, żeby ichnią synagogę wyremontować, to jest oburzenie, wszyscy robią Rejtana i się kładą w poprzek internetu, obrona Częstochowy i w ogóle sajgon.
- Eeee, brzmi  nieźle - mówi Abdul. - Jedziemy.

wtorek, 3 września 2013

Szwagrex, czyli dzieło doskonałe

A tak z dziesięć lat temu było jęczenie, że ni ma nowego ,,Przedwiośnia'', powieści, która by całą polską współczesność wzięła i wyraziła. Teraz może też jakaś tęsknota za „Przedwiośniem” (ale czemu „Przedwiośniem” właśnie?) jest, ale już się nie przygotowuję do egzaminów na polonistykę, więc nie wiem, nie znam się, nie czytałem, nie byłem, nie dotyczy mnie to ani-ani.

Nawet jeśli takie tęsknoty są i teraz, to już ich nie będzie. Odnalazłem dzieło idealne, które Polskę współczesną opisuje lepiej, niż można to sobie wyobrazić. Niestety, w dobie cywilizacji obrazkowej to nie jest tekst pisany, a fotka.

Focia jest zajumana ze strony Podlaska Chorągiew Husarska.






Nie wiem, czy twórca zdawał sobie sprawę z tego, co zrobił. Możliwe, że chciał po prostu pstryknąć chłopaków na koniach. A strzelił focię Polski całej w samej jej istocie. Zderzenie husarii z szyldozą to jest właśnie współczesne „Przedwiośnie”. Na pierwszym planie barierki, co jest metaforą, której interpretację zostawiam Czytelnikowi. Chłopy na kuniach na drugim, a na trzecim Nędza i Rozpacz. Cóś jakby jakieś monstrum monstrualne nażarło cię clipartów ze wczesnego Worda i obrzygało wielką płytę. Z przodu pieczołowicie odtwarzane przez rzemieślników wyspecjalizowanych na rekonstruktorskie zamówienie czapraki, rzędy, żupany, olstra, kontusze, dzbanki, kurdybanki i inne duperele, z tyłu robione w Paincie przez szwagra za flaszkę reklamy Szwagrexu, renomowanego importera używanego papieru toaletowego z krajów Beneluxu. Z przodu pazłotko, z tyłu słoma i błotko. Z przodu muzeum, z tyłu estetyczny armagiedon wykonany chałupniczymi metodami. Ta focia za trzysta lat będzie zdobić okładkę koneserskiego albumu „Urbanistyka Bolandy”, dostępnego w wyspecjalizowanych sklepach dla zboków estetycznych. Praprapraprawnuk posadzi na kolanach prapraprapraprawnuka i opowie mu o ludku, który miał piękną a i z pietyzmem zrekonstruowaną przeszłość, prowizoryczną teraźniejszość, a na myśl o przyszłości  wzdragał się jak diabeł przed święconą wodą, nierekonstruowaną.

Taką przebodli nas ojczyzną, innego końca świata nie będzie, etc.