czwartek, 31 października 2013

Ambicje

- Planuję zostać ojcem narodu, jak Abraham. Generalnie to będą tacy Polacy, tylko że życzliwi.

- Znaczy Czesi?

- Kurwa.


wtorek, 29 października 2013

Noszę indeks cz. 2



Rok 2034. Wieś gdzieś na skrajach stepowych połaci Podkarpacia.

- Sca'ść ci Boże, synek! Jak dobrze, ześ przyjichoł, dyć sie teroz bedo sianokosy zacynoły! Juześ te egzaminy skuńcył?
- Tak, tato, już po sesji.
- No, to pochwol sie, pokoz tyn jindeks!
- Tato, teraz nie ma indeksów.Wszystko jest podpięte pod USOS.
- Jak ni mo? A biblyjoteki dzie piecuntki wbijajo, jak nie w jindeksy?
- Też wszystko jest w systemie. Jeśli student przetrzymuje książki, pojawia się na jego profilu dostępnym dla administracji ile książek, jakie, gdzie, jak długo...
- Eee, gupoty radzisz synek. Dyć pamjyntom jak dziś, jesceś był mały sraluch, a jesce w dwa tysiunce trzynastym, za późnygo Tuska to było... Niby usosy skurwesyny tyz byli, ale szyskie wiedzioły ło nich, ze to zło i Babilon i zem musioł jechoć tyli światu do tygo Krakowa jino po to, coby jindeks z jednygo budynku wziońć, zaniść do biblyjoteki, zeby mi tam pon piecuntke wbił i nazod zaroz łodnieść, bo na pekaes trza było wracoć.
- Tato, niemożliwe. Myli się już tacie na stare lata.
- E, młodyś jesce, zycia nie znosz... Łusos łusosym, a wtedy to furt jino papiry sie łobarcało. Ni mo papira, ni mo chopa, jak napisoł, Michaił Afanasijewicz Bułhakow...
- Nie wierzę. To kiedy te sianokosy?


Żeby uniknąć po latach podobnych dialogów z dziećmi, wziąłem je do Krakowa. Niech na własne oczy widzą, niech świadczą przed przyszłymi pokoleniami. Uniwerek będzie im się kojarzył z chodzeniem między biurkami i przenoszeniem papierów. Trudno, Uniwerku wybór, nie mój.

Tymczasem Politechnika Lubelska nakręciła film dla studentów pierwszego roku. Film se można wygooglać. Wyjaśnia pierwszoroczniakom, że nie można rozmawiać na ćwiczeniach przez telefon i że należy zakładać codziennie czyste skarpetki. Nie wiem, jak doszło do spłodzenia pomysłu na filmik. Strzelam, że na senacie uczelni ktoś rzucił hasłem: ,,Ej, wymyślmy sposób, jak przekazać jednocześnie dużej grupie ludzi komunikat: >>Gardzimy wami, plebejskie ścierwa<<''.

czwartek, 24 października 2013

Jestem głąbem, czyli jacy niewolnicy pracują na tego bloga

Kuźnia zrobiła wieczór ukraiński. Śmiem twierdzić, że Kuźnia zrobiła dziś wieczorem więcej dla stosunków polsko-ukraińskich niż polskie i ukraińskie MSZ-y przez ostatnie dwa tygodnie. Przyzwoite przedwojenne ministerstwo oddawało w takiej sytuacji hajs albo strzelało sobie w łeb.

Ale nie o tym. Bo Ukraińcy pokazali prezentację o Ukrainie. Dziewczę jedno mówiło o Sofijówce. I tum zagłębił się we wspomnieniach. Każdy polonista z Sofijówką się bowiem musiał zetknąć. Bo taki poemat był, Trembecki go napisał na początku XIX wieku. Poemat składa się z opisu ogrodu Sofijówka w Tulczynie, a także z tytułu i podtytułu. Pomyślisz, Czytelniku, że dupy zapewne nie urywa i tu się mylisz.
Sofijówka to taki ogród - książę Potocki chciał zrobić swojej żonie fajny ogródek, więc wziął spory kawałek stepu, nastawiał świątyń  greckich, sztucznych jeziorek i pagórków, skalniaczków przerastających  Twoją chałupę i tak powstał jeden z największych ogrodów angielskich Europy. Poemat Trembeckiego też jest gitmajonez, misterny, precyzyjny, całe pierdolnięcie późnego oświecenia, na jakie tę epokę było stać, jest włożone w ten tekst. Naprawdę, jak na tak kiepski dla poezji polskiej czas, Sofijówka daje radę.

I w czasie prezentacji pomyślałem o poemacie. A z myślenia o poemacie wyrwało mnie jedno zdanie rozpływającej się w zachwytach nad istniejącą do dziś Sofijówką dziewczyny. ,,Ogród został zbudowany przez niewolników''.

Jestem głąbem. Nigdy o tym nie pomyślałem. Nie pomyślał nikt na ćwiczeniach z oświecenia i romantyzmu na studiach, a przecież ćwiczenia prowadziła piekielnie inteligentna doktorka i chodziłem do klasy z dziećmi, których też matka nie biła patelnią po głowie. Niby nie była wiedza o tym, że wszystkie te cudowności stawiali za friko pańszczyźniani chłopi  potrzebna do analizy tekstu, ale jeśli użyje jej się jako klucza interpretacyjnego, od razu inaczej patrzy się na te wszystkie świątynki i ich klasycystyczne opisy w wykonaniu Trembeckiego. Za całym pięknem i wysublimowaniem szlacheckiej kultury stoi głód, niewola i cierpienie, łatwo się o tym zapomina.

No dobra, teraz Czytelnik sobie pomyśli, że tekst wiedzie do tradycyjnej pointy, że panów trzeba było rżnąć, co nie? Ale idźmy dalej. Dziś oczywiście nikt czegoś na skalę Sofijówki nie zrobi, nie ma nikogo z taką kasą, fantazją i zastępami niewolników, dzisiejsze niewolnictwo owocuje bardziej badziewnymi i efemerycznymi rzeczami. Na przykład tym blogiem. Nocię piszę na komputerze składanym czort wie gdzie, przez ludzi pracujących w czort wie jakich warunkach. Moje siedzenie i jej pisanie jest zaś możliwe m.in. dzięki temu, że na samochodzik dla dziecka nie muszę pół dnia, bo takie samochodziki składają inne dzieci albo przesiedleńcy z chińskiej wsi w 15 minut za głodowe stawki.

Co z stoi za naszą kulturą?


środa, 23 października 2013

Dobre dynamko nie jest złe


Mam ci ja dynamo i ono działa. Wyrczy i wyje, ale prąd robi i o to w dynamie chodzi. Moje dynamo powstało w NRD i dlatego dynamko cieszy mnie podwójnie. Raz, że mi żarówki w rowerze świecą, dwa, że można sobie nad dynamkiem podumać. Bo moje dynamko przeżyło państwo, które je wydało. W ogóle mam jakiś taki sentyment do rzeczy zrobionych w byłych demoludach. Bo miło popatrzeć na dynamo trwalsze niż wredne opresyjne państwo, nie? Cieplej się myśli o człowieku. Dynamko świadczy o tym, że potrzeba rozświetlania ciemności jest jakoś tam trwalsza od potrzeby podsłuchiwania i zastraszania, a prastary ciągnik Władimiriec zdiełany w zakładach im. Żdanowa (w Sawieckom Sajuzie), chociaż bez hamulców, jeździ i jest mobilnym (czasem aż za bardzo) pomnikiem tryumfu myśli traktorotwórczej nad łagrotwórczą. Chociaż pewien nie jestem, bo łagry w Rosji dalej są, a zakłady im. Żdanowa diabli mogli porwać, bo dziś takich Władimirców już nie robią. 

A google digitalizuje zbiory muzealne . Na razie moje serce jest podbite przez Chichiro Art Museum i Muzeum Archeologiczne z Hamburga. W takich archeologicznych muzeumach zawsze najfajniejsze są zabawki. Ciepło mi się robi na sercu, jak patrzę na jakieś kościane koniki czy drewnianych rycerzy siedemnastowiecznych zawsze. Bo znaczy, że jakiś bardzo ludzki rys jest wspólny dla ludzi zawsze i wszędzie. No i - zabawki zwykle po wykopaniu nadają się do użycia, a te wszystkie kamienne maczugi, miecze czy inne pancerfausty szlag trafia. Miło. 























Tak, tytuł notki ma przyciągać ludzi, którzy często czytają pierwszą i ostatnią literę słowa, w środek wstawiając to, co im chodzi po głowie. 


wtorek, 22 października 2013

Chałwa wychodzi z drukarni





Ósmego listopada roku pamiętnego
wydadzo drugo książkę Radwańskiego*


(*anonimowa pieśń dziadowska, pocz. XXI wieku)



sobota, 19 października 2013

Pokaż swego wuja, czyli Irving na propsie

Uważam Rze szczeliła wywiad z Davidem Irvingiem. Co ciekawe, jeszcze parę lat temu Ratajczak za samo referowanie prac m.in Irvinga (którego, co znamienne, wsadził do jednego wora z oszołomami, którzy nie nie wierzą w gazowanie w obozach) wyleciał z uczelni i zapił się na śmierć. Gwoli sprawiedliwości dodajmy, że referował jarając się tym jak wczesna gimbaza szkolną dyskoteką, no ale to było cóś innego niż publikowanie w ogólnopolskiej mainstreamowej gazecie wywiadu z typem, który dostał trzy lata za kłamstwo oświęcimskie. ,,Powodowany swoimi poglądami ideologicznymi Irving systematycznie i z premedytacją zniekształcał i manipulował materiałem historycznym; z tych samych powodów przedstawił Hitlera w niemożliwym do usprawiedliwienia, pozytywnym świetle, przede wszystkim w związku z jego stosunkiem do Żydów i odpowiedzialnością za ich traktowanie; że aktywnie zaprzecza istnieniu holocaustu, że jest antysemitą i rasistą związanym z prawicowymi ekstremistami propagującymi neonazizm'' - to nie z Wyborczej, tylko z sentencji sądu.
W wywiadzie Irving mówi: ,,Dla mnie jest to jasna wskazówka, że Himmler zadecydował o „rozwiązaniu kwestii żydowskiej", dokonał ludobójstwa samodzielnie, nie powiedział nic o tym Hitlerowi'', co dziennikarz puszcza bez mrugnięcia okiem, podobnie jak resztę  wywodu Irvinga, w którym przekonuje, że car był co prawda dobry, ale bojarzy z Himmlerem na czele to były przechuje. I co prawda, owszem, Niemcy jednak tych Żydów i innych podludzi typu Polacy mordowali, ale powyżej pułkownika nikt o tym nie decydował, a już sam Hitler pojęcia nie miał, że gdzieś tam jakichś Żydów ktoś męczy.
Jeszcze parę lat temu Irving w dyskursie publicznym funkcjonował jako taki bardziej cywilizowany, bo znający angielski Bubel. Dzisiaj można chłopa do Polski zaprosić i traktować jako normalnego, choć mającego oryginalne spojrzenie na sprawę historyka.  Nie wykluczam, że za 20-30 lat Hitler w ogóle stanie się w miarę neutralną postacią historyczną i cześć. To jest całkiem możliwe, im dalej od wojny, tym więcej pojawia się ludzi zaprzeczających Holocaustowi. Co ciekawe, przede wszystkim poza Europą Środkową. Przyczyny są proste - tutaj w zasadzie każdy zna jakiegoś naocznego świadka masowych morderstw. Moja babcia mieszkała przy trasie Marszu Śmierci z Oświęcimia, więc opowieści o trupach na poboczu mijanych w drodze do szkoły, chlebie zostawianym na progu, zbiegach ukrywających się w szopach i stajniach znam z pierwszej ręki. Ale dla moich wnuków (dej Boże), to będzie jak historie o gwałceniu zakonnic przez żołnierzy Napoleona w Hiszpanii. Im mniej świadków będzie żyło, tym więcej ludzi będzie przekonanych, że z tymi komorami to pic na wodę. Oczywiście, z drugiej strony, każdy chiba w Polsce ma wuja albo sąsiada albo przynajmniej sprzedawcę w spożywczaku, który mówi, że jedne, panie, co Hitler dobrze zrobił, to zrobił porządek, panie, z Żydami. Ale jeszcze do niedawna taki wuj był postacią, której się może i kartkę na święta wysłało, bo krześcijański obowiązek, ale już na wesele córki raczej się go nie prosiło, bo obciach nieziemski. Teraz wuja można zaprosić do Uwarzama i wziąć na spytki.
Nie mam siły czasem, do tego, co czytam.
Czasem lepiej se wyjść do ogródka i pokopać. Najlepiej jakąś dobrze zamaskowaną ziemiankę.

poniedziałek, 14 października 2013

Koniec genderu, początek shit studies

Ok, gender w literaturoznawstwie się zadomowił i nikogo specjalnie nie dziwi. Związki między płciowością, kulturą a literaturą, tzn. badanie ich to już norma, przydałoby się humanistykę przewietrzyć. Niniejszym ogłaszam początek nowego prądu w literaturoznawstwie. Shit studies. Badanie kulturowych uwarunkowań robienia kupy i ich wpływu na literaturę, a także interpretacja dzieł literackich przez pryzmat obrazu wydalania w utworze.
Brzmi dobrze, nie?
A teraz modelowy przykład.
Weźmy Władcę Pierścieni, Tolkiena. Rany, ile tam jest fajnych miejscówek opisanych. Takie Rivendell na przykład. Sale jadalne. Paleniska, kominki, tarasy. No i git. Ale gdzie się tam chodzi za potrzebą? Do kominka, jak w Wersalu? Są wykusze, jak na Wawelu? Jeśli tak, to gdzie to wszystko spada? Byłożby Rivendell skanalizowane? Ale dlaczego Tolkien, tak chętnie podkreślający wyższość cywilizacyjną elfów, pomija ten, stawiający ich wyżej niż inne rasy Śródziemia, element? Sprawa podejrzana.
Albo Shire. Hobbici przy swojej diecie (dwa lub więcej obiadów i od metra innych posiłków) powinni srać jak opętani. A tymczasem wzmianek o tym nie ma. A rozwiązanie tej kwestii jest ciekawe. Hobbici jako rasa rolnicza powinni, tak jak zresztą chłopi w Europie jeszcze do XX wieku, używać gówna jako nawozu. Tedy też Shire powinno jechać gnojem równo. Tego we Władcy... nie ma. W Hobbicie też.
Alternatywą są latryny. Sranie do dziur w ziemi to jednak średni pomysł, jeśli samemu się mieszka w dziurach w ziemi, nieprawdaż? O ileż gorzej wyglądałyby te sielskie sceny w hobbickich domkach, jeśli pomyślelibyśmy, że Hobbici muszą cały czas zabezpieczać je przed przeciekaniem skażonych bakteriami kałowymi wód podskórnych i gruntowych?
Przychodzi czas na konstatację strasznej prawdy. Elfy nie srają. Hobbici nie srają. Tolkien odmawia swoim bohaterom prawa do zrobienia kupy. Zdejmuje z nich całe brzemię ludzkiej fizjologii, co tylko z pozoru ma dobre konsekwencje. Bohaterowie nie są obciążeni niczym niskim czy nieczystym, mogą lubić jeść, ale srać już nie mogą, ich natura jest niepełna. Bo z wycięciem ze świata Śródziemia gówna dosłownego idzie w parze wycięcie gówna metaforycznego, czyści bohaterowie nie mogą zrobić nic brudnego w sensie dosłownym (kupa), nie mogą też zrobić nic brudnego w sensie moralnym. Co znów tylko pozornie buduje świat dobry, w rzeczy samej natomiast Tolkien swoje postacie okaleczył, odbierając im wolną wolę. W przypadku Śródziemia nie mamy tak naprawdę do czynienia z konfliktem dobra i zła. Mamy do czynienia z konfliktem dwóch totalitaryzmów, dwóch formacji wykluczających wolną wolę, jakiekolwiek samodzielne działania. I sranie, nie zapominajmy o sraniu, w końcu to pierwsza analiza shit studies w dziejach. W gruncie rzeczy zatem ,,Władca pierścieni'', choć wychodzi z dziewiętnastowiecznego konserwatyzmu, jest refleksem dwudziestowiecznych totalitaryzmów, emanacją pogardy dla tego, co ludzkie, będącej cieniem marzenia o ubermenschu, o rasie panów, pięknych, dobrych elfów pozbawionych odbytów.

niedziela, 13 października 2013

Piździernik, czyli Mio, mój Mio

15 października się zbliża. Data rozpoczęcia akcji ,,Mio, mój Mio''. W ogóle Astrid Lindgren kochamy za całokształt, ale za wracające w Mio, mój Mio zdanie jedno szczególności.
,,Gdyby choć ciemność nie była taka straszna - szepnął Jum-Jum - Gdyby rycerz Kato nie był taki okrutny, a my tacy mali i samotni". Ono sobie wraca przez najstraszniejszą część książki i wywołuje ciary i łzy. Lindgren i w ogóle Skandynawów kochamy za traktowanie dzieci serio. Lindgren nie zastanawia się, czy rycerz Kato i przerażeni Mio i Jum-Jum nie będą się śnić dzieciom po nocach. Bierze dziecięcego czytelnika pod rękę i schodzi z nim na samo dno ludzkiej kondycji, do największej  marności człowieczej. Namawia go na krok, na który wielu dorosłych czytelników przez całe swoje czytelnicze życie się nie odważy.
I tak jest u niej zawsze. Owszem, w Mio, mój Mio czy Braciach Lwie Serce są radosne, fantastyczne krainy, cuda-niewidy i pełno radości, ale ta radość jest podszyta śmiercią i przerażeniem. Astrid Lindgren nie pisała książek dla dzieci, tworzyła kompletne dzieła sztuki, oddające ludzkie doświadczenie w jego zróżnicowaniu i pełni.
Tak sobie o tym myślę, w kontekście wcześniejszego myślenia o komentarzu Małgorzaty Kalicińskiej do nagrody Nike. Obśmiały Kalicińską lyterackie internety i poniekąd słusznie, bo pisarz komentujący tekst, którego nie czytał w sytuacji innej niż egzamin z historii literatury podcina gałąź, na której siedzi.
Ale zaraz zaraz. Pisze Kalicińska, narzekając na smuty w Najkaczu ,,Dzisiaj jestem dojrzałą chryzantemą (azjatyckie określenie dojrzałych kobiet, które jeszcze żyją pełnia życia) i wiem jak bardzo wielobarwne jest życie i jak wiele z jego barw zależy od nas samych. Dlatego nie fascynuje mnie już ZŁO samo w sobie, bardziej urzeka dobro, stale zachwyca piękno i dziwi fakt, że stało się (i dobro i piękno i harmonia) takie… demode!". Stawiając tezę, że to piękno, dobro i harmonia powinno sobie siedzieć w literaturze. I w sumie, myślę, kobitka ma rację. Co stwierdzam, chociaż nie jestem dojrzałą chryzantemą (hihi). 
Ale, ale. Ni ma dobra i piękna bez trzeciej osoby trójcy - prawdy. I kiedy przelatuję w pamięci całą literaturę niosącą nadzieję i takie tam, to zawsze fascynacja życiem jest podszyta śmiercią, radość rozpaczą, chujnia grzybnią i w ogóle. Lindgren. Muminki. Ba, nawet Musierowicz teoretycznie pensjonarska i naiwna zanurza swoich bohaterów i ich świat w świecie strasznym. Wychodzi na to, że nie da się cieszyć inaczej niż na smutno chociaż trochę, jeżeli do cieszenia się podejść serio, niestety. 



środa, 9 października 2013

Jadę nosić indeks

Czeka mnie wyprawa do Krakowa. Stolicy kultury. Kolebki polskiej nauki. Ojczyzny Młodej Polski. Zwierciadła Sprawiedliwości, Stolicy Mądrości, Ostoi Normalności. Grobowca Miłosza, Muzeum Szymborskiej, Okna Papieża i Jamy Smoka Wawelskiego & Michalika (chodzi o oddzielne jamy, ale nie chciałem powtarzać słowa jama, bo rytm zdania by się poszedł kochać). Jadę do Krakowa, żeby wziąć indeks z I piętra  budynku na ulicy Gołębiej 16, zejść po schodkach drewnianych, wyjść na podwórko Gołębiej 16, przejść około 20 metrów do bramy, wyjść z bramy, skierować się na Gołębią 18 (około 10 metrów), wejść przez wielką, ciężką bramę i skierować się od razu w prawo, do biblioteki. Tam pan albo pani przybije mi pieczątkę. Po tej operacji pokonam tę samą trasę w drugą stronę, zostawię indeks i pójdę na pociąg.

Ta zabawa kosztować mnie będzie dzień urlopu, ok 80-90 złotych (bilety, paliwo) i około 300 przejechanych kilometrów. Łaskawe politbiuro, mogliby mnie jeszcze bić po nerkach do tego. 

A jeśli biblioteka będzie nieczynna z powodu, że zamknięta albo dziekanat zakluczony z powodu odcięcia prądu (jak ostatnio), to się, kurwa jego mać, wysadzę.

niedziela, 6 października 2013

Ołeksandr Irwanec' - Pieśni wschodnich Słowian


A dzisiaj znów Irwanec'. Czyli kolejny odcinek serialu pod tytułem: ,,Czy poczucie humoru jest częścią poezji i dlaczego tak''. Mógłbym napisać, że świat z całą jego rozpaczą i nędzą sprawia, że drwina i groteska są czasem jedynymi językami, w jakich można z nim negocjować i wyjść z tego w miarę cało, ale napiszę, że Cepelia w wydaniu ukraińskim też jest wdzięcznym tematem jajcogennym.

Pieśni wschodnich Słowian

PIEŚŃ UKRAIŃSKA

PIERWSZA DZIEWCZYNA:
Oj, w naszej wsi, oj w naszej wsi
biją  w kuźni kowale
a dziewczęta pokochały
Oj, Bruce'a Lee, oj, Bruce'a Lee
Tylko ja, dziewczyna młoda,
kocham jednego Jean-Claude’a
Tylko ja, kowalowa żona
kocham Forda Harrisona

DRUGA DZIEWCZYNA:

Wieczorem w klubie Eldorado
Siedzą baby, siedzą dziady
Zagraniczny ekstrasens
Gwarantuje ekstra-sens
Pokochałam ekstrasensa
Jak róża w ogrodzie
Z całego serduszka
Dałam mu po mordzie

TRZECIA DZIEWCZYNA:

Przeleciało UFO
kosmiczna łódka
przeszukało wioskę
gdzie jest jeszcze wódka
Luby mój – kosmita
gwiazdowy, astralny
Dał mi połknąć  anty-
koncept hormonalny

DZIEWCZYNA CZWARTA

Spadła torba z garba
a w tej torbie raki
A tej grupie BuBaBu
Same neboraki. *






*aluzja do Wiktora Neboraka, pisarza, członka grupy. Przyp. tłum.

środa, 2 października 2013

Ołeksandr Irwanec' - Wielka Latynoukraina






W 1991 roku Ukraina odzyskała niepodległość. Niepodległość odzyskali ukraińscy poeci. Bo poeta w kraju podbitym to nic, ino musi jęczeć w kajdanach i wolność utraconą opiewać, a wszyscy od niego chcą i wymagają. Dziewczyna cię rzuciła? Masz kaca? Przeraża cię ogrom będącej przed tobą przestrzeni bezcelowej życia i inne takie? Guzik, chłopie (albo babo), bierz się do kupy, siadaj i bądź sumieniem niezłomnego narodu. Znamy z własnego podwórka - Ukraińcy pisaci mieli przegwizdane tak samo, jak nasi przed 1989.
U nas wolność zaowocowała BruLionem (no tak to umownie wrzućmy do kupy), u nich grupą BuBaBu. Przepraszam, że upraszczam, ale tak się paralelnie historie naszych literatur ułożyły. Obie formacje łączy odrzucenie obowiązków poety wobec zbiorowości i dowartościowanie jednostkowości. A w BuBaBu był jeszcze silny akcent położony na poczucie humoru. Szyderą i groteską członkowie rozmontowywali najpierw socjalizm, a potem dyskurs narodowy. Jedno z drugim ma wspólny mianownik - posłuszeństwo wymuszane na jednostce za pomocą szantażu moralnego. I dzięki temu wiersz Irwanca Латиноукраїнська величальна wydał mi się jak najbardziej przenoszalny na polskie podwórko. Silwuple:



Wielka Latynoukraina

Dla każdego kozaczeńka
Od ciury do atamana
Matką - Ukraina kochaneńka
Ale jest i Panama-mama

Kijów – macierz grodów panamskich
Salwadorskich i surinamskich
I puerto- i kostaryckich
radzieckich i postradzieckich
wszystkich, gdzie czują się panami
mieszkańcy ojczyzny – Panamy

Płyń, o pieśni moja, jak tekila
Płyń do mędrca i do debila
Do narkologa i narkomana
Nas kryje mama-Panama

A gdy z nami będzie kiepsko dość
Wargi wyszepczą:  ,,Boże, coś...’’
Staniem i pójdziem. I znów nad nami
Zaszumi sztandar mamy-Panamy.





wtorek, 1 października 2013

Pozorantów przyjmę od zaraz

Aferka w sąsiednim Rzeszowie na siedem fajerek. Dyrektórka jednej szkoły zrobiła Tydzień Kultury Chrześcijańskiej. Fundacja Wolności od Religii rzuciła się do obrony dziateczek jak ksiądz Kordecki na wały i opis aferki znajdziecie Państwo tutej. Aferka jak aferka mój mózg przykuła inna sprawa. Opis samego tygodnia. Bo on jest arcyciekawy. 
Poza odmawianiem różańca z katechetką dyrektórka zaproponowała nauczycielom lekcje tematyczne. Na informatyce - ,,przygotowywanie prezentacji multimedialnej o sanktuariach maryjnych diecezji rzeszowskiej'' (fas-cy-nu-jące!). Na historii - ,,uszeregowanie chronologiczne tychże sanktuariów'' (szał wściekłej zajebiozy!). I tak dalej, i tak dalej. Boję się dzwonić dopytywać, co miało być na fizyce. Dalej artykuł informuje, że żaden z nauczycieli z tych jakże ciekawych propozycji nie skorzystał. Mają jeszcze ludzie resztki instynktu samozachowawczego. Fala entuzjazmu klasy po usłyszeniu frazy ,,A dzisiaj będziemy szeregować chronologicznie sanktuaria maryjne diecezji rzeszowskiej'' miałaby siłę tsunami i mogłaby zabić. 

Na chłopski rozum sprawa wygląda tak. Musi byś w szkole jakaś działalność. Udział w parafiadzie (zawody sportowe+msza+robienie wizerunku Matki Boskiej) to trochę przymało. Więc: katechetka na dużej przerwie odmawia różaniec, w papiery wpisujemy propozycje epickich iście tematów i w ten sposób możemy się przed organem prowadzącym/kuratorium/radą rodziców wykazać tygodniowym iwentem. No czo ta szkoła to nawet ja nie. Wątpię, żeby tylko jeden iwent, tylko w tej jednej szkole tak wyglądał. 

Cała ta fikcja byłaby całkiem zabawna, gdyby nie to, że trzeba w niej jeszcze żyć, i to do samej śmierci.