wtorek, 23 grudnia 2014

Tu jest moja ojczyzna

Jakby kto pytał, to moja ojczyzną jest język, w którym możliwe są dialogi:

-  Bjecie świnię?
- Tak, ale tylko pół.


Oraz:

- Wie pan, te dekoracje świąteczne jak nie ma śniegu... To wszystko wygląda, jak na, za przeproszeniem, Florydzie.

czwartek, 18 grudnia 2014

Ołeh Łyszeha 1949-2014


Ołeh Łyszeha - poeta, dramatopisarz, tłumacz. W 1968 na ostatnim roku studiów wyrzucony z Uniwersytetu Lwowskiego za przynależność do nieformalnych kół artystycznych. Karnie trafił do radzieckiej armii. W latach 1972-1988 objęty całkowitym zakazem druku. Zmarł 17 grudnia.

Wiersz 212

Tak wiele supergwiazd zarosło oczeretem...
Gdzieś tam Tom Jones
Śpiewa o zielonej trawie.
W taką noc księżycowymi borami
wodzą korowody opieńki
przyprószone cynamonem...
Jak ja bym chciał puścić się znowu
tym czumackim szlakiem z powrotem
przeorać jeszcze ciepły pył...
W taką noc
Otwierają się największe operowe teatry -
dla tych, co na morzu, dla tych, co nie śpią
Ella Fitzgerald
smaruje się niebieską gliną -
nie przepadniemy w tym świecie!
Nigdy, nigdy się nie zasmucimy
Całkiem jak drzewo pochylone nisko nad wodą.

czwartek, 11 grudnia 2014

Krańce cywilizowanego świata, czyli Gorzów Wielkopolski

Patrzcie państwo, jak to się dzieje, znam tylu mądrych, oczytanych, inteligentnych ludzi, a jak przychodzi co do czego, to robio imprezy takie co się wiersze czyta poza granicami cywilizowanego świata, na przykład w Gorzowie Wielkopolskim. Loboga, przecież tam się prawie dobę jedzie. Dzicz i krańce cywilizacji. 


piątek, 5 grudnia 2014

Domowe sposoby zwalczania egzystencjalnej paniki


Mieszkam ci ja pod Kolbuszową, która jest pod Rzeszowem, które jest na Podkarpaciu, które z kolei jest pod Syberią. Na co dzień mi z tym dobrze, wiecie, wstajesz rano, zakładasz walonki i uszankę, wilki jedzą ci z ręki, harmonia z naturą dwurzędowa, szamanizm syberyjski i rzeszowska komunikacja miejska. Ale czasem trochę szkoda, bo są na świecie miejsca, gdzie so jakiejsi środowiska lyterackie, w których jest cieply, bo zawsze masz kolegów, którzy poklepią cię po plecach i w miarę wiarygodnie będą symulować przeczytanie twojej książki. Wiemy o co chodzi. A jak jest, to wiadomka. Chłód i halucynacje z niedożywienia.

Ale w sumie, jak paczam na ostatnie najgłośniesze dyskusje okołoliterackie w Polszcze (Kaja Malanowska, Karpowicz& Dunin i ostatnio Pola Dwurnik) to się zdecydowanie cieszę, że mieszkam tam, gdzie mieszkam i przed chałupą nikt mnie nie spyta, co o tem myślę, bo musiałbym powiedzieć, że gówno, a, zwłaszcza w Adwencie, staram się nie mówić brzydko częściej niż jest to niezbędnie konieczne.

Chociaż niekoniecznie. Pola Dwurnik pisze, że mocne chwycenie blatu stołu to dobry trick przy ataku paniki., bo człowiek chwyta się czegoś konkretnego i realnego. I tu bym polemizował. Akurat przy ostrym ataku egzystencjalnego lęku zdanie sobie sprawy z tego, że wszystko jednak się dzieje nie dość, że naprawdę, to jeszcze nieodwracalnie to nie jest to, czego człowiekowi trzeba, serio. Może zaszkodzić, nawet zabić albo coś jeszcze gorszego. Nie, patent jest inny: trzeba pomyśleć o czymś maksymalnie odrealnionym. W razie takiego nagłego przerażenia myślimy sobie na przykład o jednorożcach. O wesołych jak nie wiem co jednorożcach latających po niebie i srających tęczą. Albo jeszcze bardziej hardkorowo: o jakiejś alternatywnej Polsce, w której o pisarzach mówi się tylko w kontekście ich książek. Pomoże.

Pozdrawiam, Wujek Dobra Rada.

czwartek, 4 grudnia 2014

Święto nieodległości

Czasami myślę, że dobrze byłoby zacząć biegać. Bo to, wiecie, wszędzie bieganie promują to całe bieganie, to może by tak? I zawsze jak pomyślę coś równie głupiego, dzieje się coś, co sprawia, że odmyślam. Na przykład koń wyłamuje żerdź i ucieka, a ja biegnę, biegnę, na siagę bez pola. I o zmierzchu znajduję, łapię, prowadzę, wybiegany jak stu hipterskich joggerów. Kiedy mijamy jabłoń na miedzy patrzę, a tam siedzi nie kto inny, a biały kruk.
- No cię chłopie nie było a nie było - mówi.
- Wiesz jak jest - tłumaczę.
- No niby wiem. Ale pamiętasz, miałeś brać się tylko za sprawy przegrane. Sprawy wygrane nie wymagają niczego, bo są wygrane. A przegrane - sam wiesz.
- No wiem. Ale czy to jakaś różnica, za jaką ludzką sprawę się biorę?
- Touche - mówi kruk i się zasępia. - Wszędzie klęska.
Robi się niezręczna cisza, koń tylko grzebie nogą, bo trochę zimno i można byłoby już iść do stajni.
- Ej no dobra, ale ja nie w ty sprawie do ciebie - przerywa kruk.
- Mów i lecimy, bo pic straszny ciemno się robi.
- Trzecią książkę z wierszami byś złożył, typie jeden.
- A może i by złożył - mówię paczając w czubki gumiocy moich na grudzie grudniowej zmrożonej. - Ale tytuł jakiś, tytuł musiałbym ogarnąć.
- Tym się nie martw, biorę na siebie - rzekł kruk, robiąc skrzydłem gest, jakby chciał uderzyć się w klatę pięścią, której nie miał z oczywistych powodów. - Tylko tyle? Jak tak, to ja spadam.
- Czekaj. Patronie inicjacji i przewodniku, ciężko mi. W prawej ręce mam kantar z półtonowym koniem w środku, a po lewej stronie serce też pi razy oko podobnej masy. Jestem stary i głupi.
- No i co ja ci poradzę? Lepiej nie będzie.
- A jak będzie?
- Jak zawsze będzie.
- Czyli jak?
- No jakoś - rzucił kruk na odlotnym. A my z koniem poszliśmy w swoją stronę. Szliśmy, a w domu czekał już Franciszek, który powiedział: ,,Kiedy idziemy na to święto nieodległości"? ,,Dzięki, kruku - mem pomyśloł. - ale dzieci moglibyśmy w to nie mieszać".



poniedziałek, 1 grudnia 2014

Ołeksandr Irwanec' - Czumak Hokkaido.

Jurij Andruchowycz napisał wiersz o kozaku Mamaju na Jamajce, który kiedyś przetłumaczyłem. Kiedy więc trafiłem na wiersz Ołeksandra Irwanca Czumak Hokkaido, nie mogłem nie spróbować. Słówko czumak trzeba było zostawić w oryginale - jest nieprzetłumaczalne. Czumak pogania woły w celach handlowych i występuje w licznych piosenkach i innych przejawach folkloru ukraińskiego, więc musiał zostać sobie w tytule. Czego sobie i Państwu życzę. A teraz - do roboty.


Ołeksandr Irwanec' - Czumak Hokkaido

Wspominając Jurka i jego Jamajkę

O jakże wołku-san drogi Ziemia podobna  do placka
A ileż sensei krętorogi na placku tym zamieszania
Z tej strony - Kuryle ryła, z tamtej – Alaska laska
A obok z fal i piany Korea się wyłania
Ja marzę tu o Sachalinie (choć na co on nam w ogóle)
I wcieram wazelinę w czyrak za kolanem czule.

Aborygenki tutejsze tak dziwnie się zowią – „gejsze”
Jak śliwy są czarniawe, barwy brzoskwinnego puchu
I zwyczaje też tutaj dziwne (choć owoce znacznie tańsze) –
Skoczyłby z którą w bambusy, lecz w głowie im tylko seppuku
Otóż popijam tu sake z polpotowcem i maoistą
Byłyby fajne chłopaki – kumple w Szerokim Ługu
Łykniemy i, bywa, zwiduje się, żeśmy gdzieś w stepie czystym
Budzę się i patrzę, a tu prefektura Hyōgo


W gardle mi staje już ryż i ta ich mętnawa sake
Żujesz surową rybę, a myślisz o warenyku
(W smaku to całe sake jak twoje, wołku, ślozy)
Wszystko bym teraz oddał za buraczankę w przełyku

A noc wokół azjatycka, wyniosła i tajemnicza
Tylko patrzeć, jak skądś wyleci jakaś w kimonie karamba
Wykrzyczy gardłowym głosem ochrypłe swe hieroglify
Sieknie między oczy piętą – i koniec, wołku, i amba.