piątek, 5 grudnia 2014
Domowe sposoby zwalczania egzystencjalnej paniki
Mieszkam ci ja pod Kolbuszową, która jest pod Rzeszowem, które jest na Podkarpaciu, które z kolei jest pod Syberią. Na co dzień mi z tym dobrze, wiecie, wstajesz rano, zakładasz walonki i uszankę, wilki jedzą ci z ręki, harmonia z naturą dwurzędowa, szamanizm syberyjski i rzeszowska komunikacja miejska. Ale czasem trochę szkoda, bo są na świecie miejsca, gdzie so jakiejsi środowiska lyterackie, w których jest cieply, bo zawsze masz kolegów, którzy poklepią cię po plecach i w miarę wiarygodnie będą symulować przeczytanie twojej książki. Wiemy o co chodzi. A jak jest, to wiadomka. Chłód i halucynacje z niedożywienia.
Ale w sumie, jak paczam na ostatnie najgłośniesze dyskusje okołoliterackie w Polszcze (Kaja Malanowska, Karpowicz& Dunin i ostatnio Pola Dwurnik) to się zdecydowanie cieszę, że mieszkam tam, gdzie mieszkam i przed chałupą nikt mnie nie spyta, co o tem myślę, bo musiałbym powiedzieć, że gówno, a, zwłaszcza w Adwencie, staram się nie mówić brzydko częściej niż jest to niezbędnie konieczne.
Chociaż niekoniecznie. Pola Dwurnik pisze, że mocne chwycenie blatu stołu to dobry trick przy ataku paniki., bo człowiek chwyta się czegoś konkretnego i realnego. I tu bym polemizował. Akurat przy ostrym ataku egzystencjalnego lęku zdanie sobie sprawy z tego, że wszystko jednak się dzieje nie dość, że naprawdę, to jeszcze nieodwracalnie to nie jest to, czego człowiekowi trzeba, serio. Może zaszkodzić, nawet zabić albo coś jeszcze gorszego. Nie, patent jest inny: trzeba pomyśleć o czymś maksymalnie odrealnionym. W razie takiego nagłego przerażenia myślimy sobie na przykład o jednorożcach. O wesołych jak nie wiem co jednorożcach latających po niebie i srających tęczą. Albo jeszcze bardziej hardkorowo: o jakiejś alternatywnej Polsce, w której o pisarzach mówi się tylko w kontekście ich książek. Pomoże.
Pozdrawiam, Wujek Dobra Rada.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
"Ale czasem trochę szkoda, bo są na świecie miejsca, gdzie so jakiejsi środowiska lyterackie, w których jest cieply, bo zawsze masz kolegów, którzy poklepią cię po plecach i w miarę wiarygodnie będą symulować przeczytanie twojej książki." Myślę, że jednak nie szkoda. Jak się pobędzie w takim "środowisku" to po jakimś czasie okazuje się, że nie jest się tam jako ta osoba, którą się jest, ale ta, którą wymyślą "życzliwi" koledzy wiarygodnie symulujący przyjazne nastawienie. Bycie zawsze będzie przewyższać bywanie. Pozdrawiam Kolbuszową.
OdpowiedzUsuńTaż o tym ta nocia jest. Niemniej hostoria literatury mówi o takim rozdarciu. Jarałem się ja kiedyś Robertem Frostem, że uciekł na zadupie i w ogóle, a tu kiedyś doczytałem, że jednak później, jak już napisał o tych drogach w lesie, co miał napisać, to się zwinął karierę robić do cywilizacji. Znaczy się, na wsi takie szkodowanie (przynajmniej od czasu do czasu) normalne jest.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Trójmiasto:)
Są różne kreacje, te wiejskie i leśne też. Z naszego podwórka - choćby Stasiuk. Siedzi w Galicji, odwiedza te Babadagi. A potem jedzie do Dojczland. Najważniejsze to wiedzieć, gdzie jest się u siebie:)
OdpowiedzUsuńNa moje oko trudno odróżnić kreację od przyjętego sposobu życia. Granica jest niejasna i jeśli coś miałoby ją wyznaczać, to (znów na moje oko) koszty, jakie ponosimy.
OdpowiedzUsuńAle, ale, na marginesie tego wszystkiego dumam teraz o roli geografii we współczesnym procesie historycznoliterackim. Raz mi wychodzi, że ma jednak znaczenie, innym - że minimalne. Prawdopodobnie rzucę monetą.
To ja Ci podpowiem - opresyjny system europocentryczny sprawił, że Noble zaczęły z czasem wędrować do ludzi spoza Europy, np. w uznaniu tego, że "książki laureata odznaczają się analityczną błyskotliwością i wymownymi dialogami”.
Usuńnie oderwiesz rzeczy od ciała, bo to natura ludzka, że się za rzeczą szuka odruchowo rąbka koszuli, bo pomimo tego, że jednorożce, a właściwie zmyliłeś - ponorożce są świetne na egzystencjalnego boja, to licznik heideggera i tak zapewne najskuteczniej tyka przy blacie stołu, tak na wszelki biologicki słuczaj. zaglądamy za dzieło, bo przerażające jest jego istnienie autonomiczne, bo boimy się, ze nam jak dziwaczna trucizna zepsuje krwiobieg, wątrobę a kto wie, może i nawet wyrwie spod kopyt kawałek gruntu. a że za tym odruchem zagladania i chwytania stoi zaraz inny odruch - odruch robienia HA! grup populacyjnych, tworzenia stada, hierarchiczność naszego gatunku i insze tam etnologiczne tereferencje. taka tam piramida odruchowa. ja się trzymam dzięki niewielkiej populacji (ha po raz drugi) centaurów zamieszkujących cmentarz tuż za moim oknem. phi
OdpowiedzUsuń*etologiczne, psiamać!
UsuńPani, czytom to, czytom i mi wychodzi, że, jak powiedział marszałek Menno Coehoorn, nie ma którędy spierdalać, czy nie?
Usuńnie ma
Usuń