niedziela, 30 grudnia 2012

Wszystko jest folkiem, czyli nowo Masłosko.

Jakiś czas temu w audycji mówiliśmy o tej dyskusji. Tematem dysputy było pytanie, czy folk szkodzi muzyce ludowej. Dyskusja owszem, ciekawa, ale chwilami przypomina trochę dialogi mieszkańćó Konstantynopola na temat tego, czy lepiej przyprawiać koninę zielonymi czy czarnymi oliwkami, toczone w sytuacji, gdy ostatni koń już dawno zjedzony, drzewka oliwne poszły na opał, a pierwsi Turcy właśnie dorzynają obrońców na murach.

Sytuacja wygląda tak: już ponad 60 procent Polaków mieszka w miastach. Odkąd pierwszy pralechita zapuścił na tej ziemi wąsy i zaśpiewał ,,Nic się nie stało'', czyli od tysiąca lat z hakiem istnienia naszej zbolałej Ojczyzny tak nie było. Prosty wniosek jest taki, że w przeciągu XX wieku swoje korzenie straciła przytłaczająca większość Polaków - część przez ruchy powojenne (popatrzmy na mapę dialektologiczną, ile mamy tzw. terenów gwar mieszanych, czyli terenów poniemieckich bez własnych gwar praktycznie), część przez migracje wieś-miasto. Na wsi też nie jest dobrze, bo erozja tradycyjnej kultury chłopskiej trwała sobie całe dwudzieste stulecie jak dzika. Polak to wykorzeniony chłop, no.

W tej sytuacji rozważanie nad wpływami folku złemi na muzykę in crudo są trochę fantastyczne. Bo szansa na to, że rodzący się np. teraz w tej chwili Jaś Kowalski zetknie się z muzyką in crudo są bliskie zero. Nawet jeśli weźmie za jakiś instrument, to prędzej za nówki skrzypki ze sklepu niż sukę biłgorajską. Nawet jak zajara się muzyką źródeł, to prędzej słuchając po dobrym lolku wczesnej Kapeli ze wsi Warszawa czy Village Kollectivu niż swojego dziadka pod gruszą. A jeśli sam zacznie ją grać, to ze spontanicznego grania prędzej wyjdzie coś folkowego właśnie, do rekonstruowanej muzyki in crudo droga przed nim będzie długa.

Jaś Kowalski urodzony 30 grudnia 2012 to wykorzeniony chłop. Folk jest muzyką wykorzenienia, jest muzyką postapokaliptyczną. Ergo - to właśnie folk będzie dla Jasia naturalnym sposobem na nawiązanie kontaktu ze swoimi korzeniami. Bo Jaś nie dostanie jakiejkolwiek tożsamości do ręki. On se ją będzie musiał skonstruować. Można odwrócić pytanie i zapytać, ironicznie tylko oczywiście, czy muzyka in crudo nie szkodzi folkowi

I tu dochodzimy do tematu właściwego, czyli do ,,Kochanie, zabiłam nasze koty Masłowskiej. Już debiutancka ,,Wojna polsko-ruska'' była w jakiejś mierze książką o konstruowaniu tożsamości, o samonieświadomym składaniu siebie z tego, co się znajdzie pod ręką.

,,Kochanie...'' jest, jak dla mnie, książką bardzo folkową, bo o wykorzenionych bohaterach, klecących siebie z czego się da mówiącą. Taką kwintesencją samplowania jest Gosza, bohaterka snobująca się na pochodzenie z trzeciego świata, który, jako Amerykanka, sytuuje w Polsce, czyli na Bałkanach. Bohaterowie Masłowskiej są jak syreny ze snów jednej z bohaterek, budujące swój świat z resztek i śmieci naszego świata. Napisana świetną, lekką frazą książka z diagnozą, którą można wyczytać w pracach socjolingwistycznych od kilkudziesięciu już chyba lat: sypie się nasze ja zbiorowe, a sztukowane czymkolwiek wygląda właśnie jak coś sztukowanego czymkolwiek.

Czy słuchanie Village Kollectivu po lolku to dobra metoda na nawiązanie kontaktu z korzeniami?





sobota, 29 grudnia 2012

Wieś widmo

Jechał ja wczoraj pekaesem przez miejscowość, który ni må. Tutej jest zdjęcie na dowód:


Nie ma takiej miejscowości, jak Karczowiska. Korczowiska, owszem, jeszcze lepiej - Korcowiska. Podobnie, jak nie ma Osiej Góry, tylko Łosia Góra.

Może czas na dwujęzyczne tablice? Zielònkå. Korcowiska. Uośå Góra. Huta Przedborskå, etc. Tylko z pozoru brzmi nierealnie. Ale są już stanowiska (np. u Jolanty Tambor - dużo ciekawych prac tej pani na temat Śląska jest w internacie), znoszące rozróżnienie między grupą etniczną a etnograficzną. Gdyby jeszcze uświadomić miejscowym samorządowcom, że za tym poszłyby konkretne pieniądze (np. subwencja dla szkoły mniejszościowej jest większa niż dla zwykłej), sami zaczęliby w sukmanach na sesje przychodzić. 


wtorek, 25 grudnia 2012

Litania do świętych niedoszłych

Nie płaczcie, idę szczęśliwy do ojczyzny! Was wszystkich serdecznie pozdrawiam raz jeszcze. Niech Bóg  wkrótce obdarzy Was pokojem, a mnie niech da szczęśliwe odejście do ojczyzny. Wiem, że w każdym wypadku jestem w ręku Boga. On tę sprawę należycie ułoży i wspaniale zakończy.  Będzie też chyba moja sprawa wyjaśniona ludziom później, być może dopiero w lepszym życiu. Jestem w radośnie podniosłym nastroju. Cóż mamy do stracenia? Nic, jak tylko nasze biedne życie, duszy nie mogą oni przecież zabić. Jaka nadzieja!

grenadier Otto Schimek, rankiem przed egzekucją. 



Jeśli Kościół kiedykolwiek taką litanię zatwierdzi, powinno ją otwierać wezwanie do Ottona Schimka. W zasadzie 19-letni grenadier Wehrmachtu, rozstrzelany w podtarnowskich Lipinach za odmowę rozstrzeliwania polskich zakładników kandydatem na ołtarze powinien wydawać się pewnym. Tym bardziej, że w kategorii ,,drugowojenni objectorzy-męczennicy'' wszelkie inne europejskie wyznania na głowę biją, jak się zdaje, Świadkowie Jehowy. Beatyfikacja Schimka byłaby dobrą okazją do pokazania, że wśród katolików też byli ludzie niepoddający się wszechobecnej paranoi. 

Schimek miał pecha. O dziwo, o ile w latach osiemdziesiątych strona polska chętnie widziałaby dziewiętnastolatka ze swastyką na czapce na ołtarzach, skrewiła strona austriacka. Jedynymi żyjącymi świadkami męczeństwa Schmimka byli bowiem jego zabójcy i ich koledzy. Zarówno komilitoni Schimka z ósmej kompanii 1083   regimentu Grenadierów Krajowych Wehrmachtu, jak i odprowadzający go kapelan, jak i skazujący sędzia, nie pamiętają żadnego rozstrzeliwania cywilów. Schimek miał być rozstrzelany za tchórzostwo w obliczu wroga, czyli za dezercję. Stronę świadków wzięła austriacka opinia publiczna wierząca w latach '80 w mit o rycerskim Wehrmachcie i złym SS, które pospołu z Ukraińcami mordowało bez wiedzy żołnierzy w feldgrau. W dyskusjach prasowych padały nawet argumenty, że jeśli Schimek odmówił zabijania, nie ma się czym chwalić, bo byłą wojna, a na wojnie zabijać trzeba, a nie myśleć. 

Ostatecznie sprawa utknęła w martwym punkcie. Żołnierze- świadkowie bohaterstwa Schmika, którzy wiosną 1945 roku przyszli do jego matki, by o nim opowiedzieć, nie żyją. Większość relacji świadczy przeciw Schimkowi, za to za czystością Wehrmachtu. Nikt już chyba nie podejmie znowu prób beatyfikacji Schmika, chłopak pozostanie zatem świętym niedoszłym. 

sobota, 22 grudnia 2012

Źródło

Czasami wydaje mi się, że Jacek Kleyff powiedział już wszystko, co powiedzieć by należało. 




Szymku, na pytanie o istotę folku odpowiadam tak. W szesnastym wieku na tzw. kresach  po reformie kalendarza bywało tak, że katolicy obchodzili post wielki według swojego kalendarza, prawosławni według swojego. Ale bywało, że ludzie zaczynali według prawosławnego, a kończyli według katolickiego, poszcząc krótko. A bywało, że na wszelki wypadek zaczynali według katolickiego, a kończyli według prawosławnego i żywili się rybą dwa miesiące. I to jest właśnie istota folku. 

środa, 19 grudnia 2012

Co się odradza w Polsce - c.d.

Głupio mi tłumaczyć rzeczy podstawowe, ale czasem trza. Zatem: krótka historia neofaszyzmu w Polsce, po '89. Czemu po '89? Bo piszę tylko to, co sam pamiętam, co widziałem, co znam z pierwszej ręki.

Na początku był subkulturowy, skinheadowski, biologiczny rasizm. Skini tropili Murzynów i Żydów, a jako że jednych i drugich w Polsce jak na lekarstwo, a w dodatlu Żydzi mało rzucają się w oczy, obrywało się wszystkim, którzy się jakoś wyróżniali. Pankom, hipisom, a za mojej pamięci i metalom - pojawienie się nazimetali skini ogarnęli z pewnym poślizgiem, ale jednak. Brzmi jak relacja z subkulturowych przepychanek, ale było poważnie. Jeszcze za mojej pamięci zginął w Kielcach chłopak, ksywa Zielony. Dostał bagnetem na koncercie od jakiegoś miłośnika białej rasy. Miał czternaście lat.
Potem, oczywiście, ginęli ludzie, byli bici i okaleczani, ale łysi nie potrzebowali już ideologicznych pretekstów. Bili i zabijali dresiarze, nie skini.
Ale wróćmy do naszych, nomen omen,  baranów. Pierwsza dekada nowego wieku to był dziwny czas. Ludzie, których się znało z antyfaszystowskich koncertów, przykładni pankowcy, szanowani metale, etc. golili się na łyso i zaczynali mówić o Polsce dla Polaków. Młodzież Wszechpolska oferowała wolność od myślenia i wolność do bicia ludzi.
Jakoś na początku XXI wieku narodowcy ogarnęli bowiem, że antysemickie odjazdy a'la Leszek Bubel robią z nich pośmiewisko całej wioski, z braku Żydów i Murzynów. Nowym wspólnym wrogiem zagrażającym Polsce, religii, Europie i okolicom byli geje. Ludzie, których, wydawało mi się, znałem i bliżej mi nieznane barany zaczęły jeździć do Krakowa na parady równości, żeby pokrzyczeć i dać komuś po pysku. Mam relacje z pierwszej ręki, więc wiem, że w ramach obrony katolicyzmu i świata całego biło się ludzi, najlepiej w przewadze liczebnej i ustronnym miejscu. W rocznicę pogromu skandowali Polska dla Polaków jak delegacja z Izraela składała kwiaty, etc. Ale priorytetem było tropienie gejów.
Fiksacje na punkcie homoseksualistów miał krakowski NOP. Z dużym rozbawieniem obserwowałem akcje NOP-u sprowadzające się na wieszaniu wszędzie plakatów przestrzegających przed pandemią homoseksualizmu w kosmosie i ryczeniu ,,Chłopak dziewczyna - normalna rodzina'' na marszach równości. Było to osobliwe, bo chłopaki i dzeiwczyny były po drugiej stronie, po stronie NOP-u ani jednej baby wtedy, w 2005 czy 2006 nie widziałem. A widok miałem dobry, bo obie strony uparły się robić dymy w okolicach czytelni polonistyki.
Z gejami jednak nie chwyciło. Tzn. taka przaśna homofobia zjednała narodowcom blokowiska itd., ale to za mało, żeby wejść do mainstreamu i powalczyć o władzę.
Teraz można zobaczyć, jak NOP, ONR i reszta nacjonalistycznej prawicy próbuje wyjść z subkulturowego getta. Nacjonaliści znaleźli dobrą metodę, sprawdzoną przez NSDAP - trzeba wypłynąć na kryzysie. Drugi patent to podpinanie się pod wszelkie słuszne tematy. NOP demonstrował przeciwko ACTA, bo też i wszyscy demonstowali. Manifestacje przeciwko zdechłej komunie i rządowi, którego w Polsce z definicji nikt nie lubi to patent naprawdę dobry. Reakcja Dominika jest wzorcowa - nie podoba ci się manifestacja organizowana przez nacjonalistów. To Boga w sercu nie masz, Polski nie kochasz, etc., etc. Narodowcy stosują moralny szantaż i na tym wygrywają, wchodzą w dyskurs publiczny, w którym jeszcze dziesięć lat temu nie było dla nich miejsca korzystając z świadomej i nieświadomej pomocy ludzi, którzy się na ich arcysłuszne hasła łapią.
Nic na to nie poradzę, falanga zawsze będzie mi się kojarzyła z gettem ławkowym i cięciem żyletkami żydowskich studentek przed wojną, sorry. Nawet jeśli pod tą falangą protestuje się, trzydzieści lat za późno, przeciwko stanowi wojennemu.

Jeszcz krótsza odpowiedź Domonikowi Dzióbie

Dominiku. Uspokój się, zaparz melisę, wypij i przeczytaj mój post raz jeszcze. wskaż miejsce, w którym piszę coś o uczestnikach marszu. Nie udało się? Nic dziwnego, bo piszę o organizatorach podpisanych pod wskazanym przez Ciebie linkiem, co zresztą argumentowałem. 

Teraz strzel jeszcze jedną meliskę i wskaż miejsce, w którym nazywam faszolami, cytuję  ,,osoby chcące uszanować pamięć o poległych w czasie stanu wojennego, osoby dla których patriotyzm jest sensem istnienia, osoby trzymające w dłoni flagi Polski lub Solidarności, wojskowych i osoby, które oddały by życie dla kraju, i wreszcie osoby, które dostrzegają kłamstwa i obłudę jaką serwuje nam obecny rząd''



Pytasz: 

,,Pytanie nasuwa się tylko jedno: coś Ty brał człowieku, że Cię tak popaprało?''

Ostatnio tylko meliskę, co i Tobie polecam, w dużych ilościach. 

Dobranoc. 

Źrenico wolności, ostojo normalności, krynico korby

Gdy ze wszystkich stron śruba się dokręca, a pętla się zaciska, zostaje zawsze ostoja normalności, czyli radio Studnia i audycyja Wszystko Jest Folkiem. Dobrze co jakiś czas nagrać audycję, w która jest zrobiona zgodnie z zasadami wskazanymi przez Ojczyma Prowadzącego, czyli bez reklamy i polityki, bo, cytuję, oparte są z definicji na kłamstwie, cytatu koniec.
 A gdy Ojczym Prowadzący się z nami, niegodnymi, kontaktuje, to nigdy w sprawie słuchalności, słupków, wpływów, piniędzy, etc. Bo na pierwsze i drugie się nie zwraca uwagi (tzn. fajnie, jak ktoś słucha, ale nie puści się Dody, żeby słuchały miliony zamiast dziesiątków), a trzecich i czwartych ni må
No i dobrze czasem użyć bębna jako podstawki pod kubek, mimo wszystko, no.


wtorek, 18 grudnia 2012

Co się odradza w Polsce?

Jak twierdzi Dominik Dzióba na Syfie i na Kolbuszowej 24, patriotyzm w Polsce odradza się w Polsce, cytuję ,,jak Feniks''. Dowodem na to ma być organizowanie przez nacjonalistów z ONR, NOP i innych brunatnych demonstracji przeciwko stanowi wojennemu. Trzydzieści lat po czasie wprawdzie, ale lepiej późno niż wcale - w momencie wprowadzenia stanu wszak Maciej Giertych  i inni narodowcy go poparli.  Poszedł ja do wskazanego przez Dominika linku, żeby przekonać się co tam piszą Prawdziwi Patrioci Niesłusznie (według Dominika) Nazywani Faszystami. A Prawdziwi Patrioci jak to Prawdziwi Patrioci - martwią się, że do Europy przybywają imigranci, że w Australii bedo uczyć dzieci o holokauście, że zamkli źli Niemcy faceta tylko dlatego, że negował mordowanie ludzi w komorach gazowych, cieszo się, że w Tarnobrzegu inni nacjonaliści protestowali przeciwko stanowi wojennemu pod flagami z krzyżem celtyckim, u naszych zaodrzańskich sąsiadów zakazanym jako symbol neofaszystowski.

No cóż, Dominiku, masz rację. To nie żadni faszyści.





To normalni debile.

Wschodnia dzicz i barbaria


Tymczasem lwowski Wysokyj Zamok donosi o korku-gigancie, który się był utworzył między Buskiem a Brodami. Kierowcy i kierownice utknęli w zaspach. Kawałek tekstu:

“Вночі, - продовжував розповідь Андрій, - побачив біля своєї автівки кількох рятувальників із... лопатами. Тоді зрозумів, що слід покладатися лише на себе. Вирішив кинути автівку на трасі та йти пішки до першого-ліпшого села. Пройшов близько 15 кілометрів до села Дуб’є. Там власник якоїсь ятки пригостив мене гарячим чаєм. Мешканці навколишніх будинків запевнили, що вже готують картоплю, яку разом з гарячим чаєм винесуть людям, що ночують на трасі. Селяни також бралися прийняти у себе дітей та тих, хто дуже замерз”.

(,,Nocą - kontynuuje opowiadanie Andrzej - zobaczyłem obok samochodu kilku ratowników z łopatami. Wtedy zrozumiałem, że mogę polegać tylko na sobie. Postanowiłem porzucić samochód na szosie i i iść pieszo do najbliższej wsi. Do wsi Dubie było około 15 kilometrów. Tam właściciel jakiegoś kramu poczęstował mnie gorącą herbatą. Mieszkańcy okolicznych domów powiedzieli, że już gotują ziemniaki i razem z gorącą herbatą zaniosą je ludziom, którzy nocują na drodze. Mieszkańcy wsi chcieli przyjąć do siebie dzieci i tych, którzy bardzo zmarzli'')

Wschodnia barbaria, nie? Na zachód od Sanu i Bugu w takiej sytuacji robi się smartfonem zdjęcia i wrzuca na fejsa albo wysyła do TVN Uwaga, żeby dziennikarze przyjechali sfilmować, jak zamarzajo ludziska. Przed Ukrainą jeszcze dłuuuga droga do Europy. 

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Ubodzy w duchu

Podniosło mnie na duchu. Jak czytamy na infonowadeba.pl, w sąsiedniej Nowej Dębie ćwiczą czołgiści.


,,Kontakt z czołgiem i prowadzenie ognia z armaty wzbudziły ogromne emocje wśród żołnierzy NSR, których powodem była kilkuletnia przerwa od ostatniego „spotkania” z czołgami.''


Jedno zdanie, a ileż emocji. Żołnierze NSR przeżywający ,,ogromne emocje'' w kontakcie z armatą to temat wdzięczny, ale nie o to chodzi. Żołnierz gwałcący matkę naszą, polszczyznę tekstem tym, dotknął niechcący tajemnic bytu. Dlaczego powodem żołnierzy była przerwa w spotykaniu się z czołgami? Oto zagadka, ale lecimy dalej. 


,,Szczególnie zajęcia te przeżywał st. kpr. Wojciech Buczkowski, który zasadniczą służbę wojskową zakończył w 1996 roku. O strzelaniu z czołgu mówi, że to największe przeżycie od lat''







Zawsze myślałem, że jako facet, co to nic tylko dzieci piersią karmi albo kunia pasa, mam nieciekawe życie. Starszy kapral mnie jednak niewątpliwie przebija i tym samym podnosi na duchu. Jak widać, nawet wojsko czasem się do czegoś może przydać.


piątek, 14 grudnia 2012

Osiemnastka

Podchodzi do mnie dwóch. Jeden z mikrofonem, drugi z kamerą. W takiej sytuacji szybka decyzja - mówimy, że nietutejszy, a w razie trudności w spławieniu udajemy Ukraińca - zawsze skutkuje. Ale tym razem chodzi o sprawy ważne. Chłopak mówi, że się zakochał, że dziewczyna ma na imię Marta, że ma osiemnastkę i kręci jej film i żeby ludzie cóś życzyli albo powiedzieli w tej jakże radosnej dla Marty chwili. Zakochanie w tym wieku to sprawa święta, więc po pierwsze, nie przeszedłem na ukraiński, po drugie, zdjąłem czapkę, choć piździło niemiłosiernie. Jak sprawy święte, to święte, nie ma się co szczypać, ani się oszczędzać.
Ale zaraz, zaraz. Zaraz palnę coś głupiego i powiem prawdę. ,,Marto, wiem, że jest źle. Ale będzie już tylko gorzej. Świat stoi przed tobą otworem, ale jest to,  niestety, otwór gębowy. Pożeranie i mielenie cię, które trwa już dwanaście lat, a jeśli chodziłaś do przedszkola, to i dłużej, to nic w porównaniu tym, co teraz się zacznie. Nie minie dziesięć lat, a nie zostanie z Ciebie nic, albo na tyle niewiele, że się nie poznasz''.

Na szczęście piździło niemożebnie i każde otwarcie paszczy rozważałem dwakroć. Wyjąłem drumlę i zagrałem  staro, syberyjsko melodię o tym, że dana, dana, nie ma szamana. Prawda to nie jest dobry prezent na osiemnastkę. A melodia o szamanie i ciężkiej doli jego zawsze obleci. 

wtorek, 11 grudnia 2012

Powrót taty

Franek: Widzę coś czarnego i kudlastego. To chyba tatuś.

Leibniz

Haniołek: To najfajniejszy świat na świecie.



Trociny




Po „Trocinach” Vargi jestem. Dobra, pełna energii fraza, dygresyjność i publicystyka przeważające nad fabułą, ale nie o to chodzi.
Także nie o obraz kolei, chociaż jest nad czym dumać. Bohater stwierdza, że wszystkie pociągi się spóźniają, tak źle nie jest. W dwóch miejscach narrator mówi o stukocie kół, co jest anachronizmem, bo akcja dzieje się teraz, gdy szyny są bezstykowe i jeśli pociąg na czymś stuka, to na rozjazdach i zwrotnicach, ale nie jest to stukanie miarowe. Takie łu-łup-łup-łup i potem znowu pociąg brzmi jak pociąg, czyli szumi po prostu.

O wieś idzie, bo od umarcia śmiercią naturalną nurtu chłopskiego w polskiej literaturze mało na ten temat jest. Akcja prozy przeniosła się definitywnie do miast, nawet Stasiuk dzieje się tak naprawdę w jakichś przestrzeniach mitycznych, chyba że Stasiuk reportażowy, to tak.

Varga rysuje chłopa mazowieckiego jako chciwego, pełnego atawizmów typa gardzącego słabszymi i nienawidzącego silniejszych.
Niby ok, bo cóś w tym jest, ale z chłopem i diagnozami na temat kultury postchłopskiej mam w Trocinach taki sam problem, jak z diagnoazmi Vargi w ogóle – niczego nowego z „Trocin” nie wynoszę. Varga nie wychodzi poza negatywny stereotyp wiejskiej kultury. Brakuje mi we współczesnej prozie ujęcia innego niż mityzacja chłopskiej kultury albo jej karykatura (o, jak u Shutego choćby).
Myśliwskiego mi brakuje, chociaż Myśliwski żyje i dobrze.
Bo przecież na co dzień spotykam ludzi, którym chłopska kultura garbem nie jest, ani też jakimiś Stasiukowymi zwidami nie są.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Fundacja ,,Korba lirnicza''

W poprzednim reportażu opisaliśmy sytuację Katarzyny z Kolbuszowej Górnej, której mąż jeździ po Polsce czytać wiersze. Sytuacja bohaterki poruszyła czytelników, na męża została wywarta presja społeczna. - Jak mój stary zniknął w Gdańsku na dwie doby, to nie tylko nic nie zgubił, ale przywiózł paprykarz - mówi pani Katarzyna. Martwi się jedynie, czy  chłop aby na pewno dotarł do Gdańska, skoro paprykarz był szczeciński. - Nic nie zgubił - dodaje uradowana. - Mam jednak nadzieję, że taboret, który zostawił w knajpie Galicja w Kolbuszowej kiedyś do domu odniesie - dodaje, smutniejąc.
Zabytkowy mebel z epoki późnego Jaruzelskiego ma bowiem wartość historyczną. To tego taboretu użył projekt 555 w czasie pierwszego od wielu wieków ulicznego grania w Kolbuszowej.
Fundacja Korba Lirnicza prowadzi zbiórkę na renowację zabytku.


piątek, 7 grudnia 2012

Ukraina Chrystusem narodów

W Sejmie i w internacie dyskusja nad potępieniem Akcji Wisła przez sejm. Tradycyjnie barany sejmowe i netowe beczą, nie rozumiejąc ni w ząb niczego. Rozumiem, że są na tym świecie ludzie, którzy w czystkach etnicznych nie widzą nic złego, ale jeśli już o czystce mówimy, dobrze wiedzieć przynajmniej, kogo czystka dotyka, czyli mieć przynajmniej znikomą świadomość istnienia chociażby takich istot jak Łemkowie czy Bojkowie. Ale nie, ni chuja. Mowa jedynie o Ukraińcach, z których każden jeden oczywiście winien męczenia polskich dziatek był.
Od przeciętnego komentatora z netu nie wymagam niczego, ale posłowie, tj. elita, na utrzymanie której, pod przymusem co prawda, ale zawsze, łożę, mogliby się w czymkolwiek orientować.

Niestety, ignorancja tzw. elity w sprawach małoruskich/rusińskich/ukraińskich ma w Polsce wielowiekową historię. Cofam się do czasów Wielkiej Emigracji. Po klęsce powstania listopadowego pojawia się wśród emigrantów koncepcja mesjanistyczna w wersjach, bywało, zupełnie odjechanych, jak u Towiańskiego. Cierpienia Polski miały czynić z Polaków naród predestynowany do duchowego odrodzenia Europy, etc. Te cierpienia to rozbiór opartego na niewolniczej pracy chłopa państwa i (w momencie upadku powstania) niespełna 40 lat istnienia państwa w formie mniej lub bardziej autonomicznej (Księstwo Warszawskie, Królestwo Polskie). Ok, z okazji dyskusji o akcji Wisła postanowiłem rozegrać mecz Polska-Ukraina na klęski i tragedie. Ukraińcy biją nas na głowę.
123 lata niewoli vs niewoli siedem wieków – od najazdu Tatarów do 1991 roku. Przegrane powstania: Kościuszki, listopadowe i styczniowe vs przegrane powstania Kosińskiego, Nalewajki, Fedorowicza, Sulimy, Pawluka, Ostranicy, Chmielnickiego, Paleja i zdławiona hajdamaczyzna na dokładkę.
Ha, dumamy teraz, że przynajmniej w bęckach wziętych od komunistów weźmiemy nad rezunami górę? Nic z tego. Trzy do siedmiu milionów ofiar wielkiego głodu w Ukrainie sprawia, że na trzeźwo trzeba przyznać, że mesjanistycznej korby powinni byli w zasadzie dostać Ukraińcy, i to już około XV wieku. A nie dostali. Dziwny naród. 

  

środa, 5 grudnia 2012

Andrij Warchola klnie na pracę

Jest 1971. Andrij Warchola przygotowuje w Domu Kultury w Medzilaborcach trzecią wersję dekoracji na akademię. Cały czas bohaterowie nie są dość bohaterscy i polegli, a wrogowie wystarczająco wrodzy i podli. I pamiętaj, Ondrasz - mówił kierownik domu kultury - czołg ma być metaforą wolności. Tymczasem T-34 Andrija nie chce przypominać nic innego, jak T-34 właśnie.
Ale pociesza się tym, że wróci do domu i będzie malować pnie jabłoni na biało. Wiosną będzie z nich zganiał cygańskie dzieci, a jesienią słuchał, jak wielkie jabłka spadają na ziemię, która dudni od tego jak jakieś wielkie, leniwe serce. 

poniedziałek, 3 grudnia 2012

555 (?) nagrywa

Wiecznie poszukujący lepszy nazwy projekt który stał się już kapelą 555 nagrał ścieżkę dźwiękową do kolejnego epokowego dzieła lasowiackiej kinematografii. Uwagę na zdjęciach zrobionych przez anonimowego paparazzo ujmuje szczególnie stół mikserski złożony z drzwi od lodówki.

 W pewnym momencie członkowie grupy zorientowali się, że są fotografowani. Zrobiło się groźnie, Szymon W. chwycił za janczary. Więcej zdjęć nemaje.

Czego boją się dzieci?

Dzisiejszy hit zrecenzuje Haniołek.

Nie mogę śpiewać tego w przedszkolu, bo się dzieci będą bały. 


Słownik frankowo-polski


Napyszniać się – czas., ndk. Zajadać się czymś bardzo dobrym, np. pierogami

sobota, 1 grudnia 2012

Ale by gonić go

Nie pamiętam już komu sprzedałem koanopolo albo Coelhizm mój o tym, że najlepszym sposobem na złapanie konia jest niełapanie go. no bo chodzi o to, że bydlątko prędzej czy później stanie, trawę zacznie żreć, uspokoi się i złapać się da. Ale brzmi fajnie, nie?

No to odwołuję, a w każdym razie uzupełniam kanon koanopolo o kolejne: czasem jednak najlepszym sposobem na złapanie konia jest łapanie go.

Dzieje się to w momencie, w którym nie ma trawy, bydlątko przystaje na krótko, bo nigdzie nie ma po co i w ogóle. W ten to sposób zrobiłem dzisiaj świńskim truchtem cztery kilometry około po lesie i polach, dumając nad aktywizmem i pasywnością, a także różnicami między króliczkiem a kobyłą.