poniedziałek, 30 maja 2016

Kiedy przyjdą podpalić

Chodzimy po byłej wsi Caryńskie. Kasia opowiada dzieciom, dlaczego wieś jest była i trzeba ją sobie wyobrażać. Łucja bardzo przeżywa to, że ludziom, jak ich wyganiali, jak ładowali na wozy i wywozili do bydlęcych wagonów, to zabrali też owce. Bo Łucja sama ma owcę i bardzo ją kocha. Myśli, myśli, myśli.



- To ja bym wzięła owieczkę na rączki i poszła sobie do wagoniku.











Serce mi pękło i nie może się złożyć.

wtorek, 24 maja 2016

Wyprawa do Tarnobrzega, czyli życie seksualne dzikich

 Żeby nie było, że tylko Joanna Lewandowska może sobie wrzucać na blo zdjęcia z miejsc, gdzie była. Żeby nie było, że ja jestem takim ćwokiem, co to najdalej z własnej wsi się rusza do miasta po babkę do klepania kosy i trampki. Tak, ja również podróżuję. NIe są to podróże dalekie i wiadomo, że najbardziej prestiżowo byłoby pojechać do Toskanii i żreć bażanty nadziewane gównym przepiórczym, ale tak w tajemnicy Wam powiem, że tą całą Toskanią mogą zachwycać się tylko ci, którzy nie byli w Posuchach (gm. Raniżów, powiat kolbuszowski). Ale cóż, są gusta i guściki.
Otóż nie dalej jak w zeszłym miesiącu byłem hen, w odległym Tarnobrzegu. Dwajścia kilometrów ponad stąd.

Tarnobrzeg, podobnie jak i inne miejscowości w Centralnym Okręgu Przemysłowym, w pewnym momencie swej radosnej historii z normalnego lasowiackiego miasteczka stał się miastem z przemysłem i innymi bajerami, który to przemysł szybko się zwinął. Wszystko to działo się na tyle błyskawicznie, że ślady wszystkich etapów ze sobą się przeplatają, sąsiadują i w ogóle.  I to jest takie fajne, bo ta część, co to została po wiejskiej przeszłości to jest właśnie podmiejsko-wiejska. Że wypasione chałupy lekarzy czy innych tam doktórów sąsiadują z obejściami, po których chodzą kury. Ale nikt się tej wiejskości jakoś nie wypiera, wręcz przeciwnie. Widać, że ludzie chcą do tej wiejskości pierwotnej nawiązywać. A to świątka w ogródku ustawią, a to Matkę Boską nad drzwiami przywieszą, a to dechami dom oszalują, żeby przynajmniej z wierzchu na drewniany wyglądał.


 I to jest miłe. Ale najfajniejsze jest to, że, jakkolwiek Tarnobrzeg zaczął się rewitalizować i robić się ę, ą, eurokostkę przez bibułkę, to jeszcze nie zdążył. I że są tam jeszcze miejsca z normalną szyldozą, że Księgarnia Akademicka z Tanią Odzieżą w jednym stoją domu albo chwilówkę można wziąć wchodząc do knajpy, co, nie ukrywajmy, ma sens.

I im dłużej o tym myślę, tym cieplej mi się na serduszku robi na myśl o szyldozie. Zszyldowane i przaśne miejsca paździerzą i trocinami wysłane to są jednak, w sensie antropologicznym, miejsca. W odróżnieniu od niemiejsc, tych wszystkich odczłowieczonych przestrzeni. Za szyldami i banerami o tym, że usługi budowlane, wykończeniówka i tanio stoi człowiek, za spójną koncepcją stacji benzynowej albo zrewitalizowaneog rynku stoi moloch jakiś zawsze.


Miejsca pod szyldami są bezpieczne. Szyld z gołą babą reklamującą klocki hamulcowe to oznaka bliskoći cżłowieka. Może niezbyt rozgarniętego, może niezbyt sympatycznego, ale człowieka zawsze. Cóż może ci zrobić handlujący częściami chytry Mirek? W najgorszym razie wstawi Ci używany szpej z allegro, a policzy jak za nowy. Póki rzecz nie dotyczy hamulców, nie ma tragedii. Ale moloch stojący za zaprojektowaną i zestandaryzowaną sieciową kawiarnią czy bankiem tak cię wyrucha, że nie będziesz wiedział, gdzie góra, a gdzie dół.

Spieszmy się kochać niezrewitalizowane paździerze. Tak szybko... No własnie wcale nie szybko. I dobrze.

środa, 11 maja 2016

Czy warto mówić prawdę i dlaczego nie bardzo

Czasem człowiek tak odruchowo prawdę powie. To już gorzej jakby się w łeb grabiami na ziemi leżącymi na ziemi szczelył. Bo z grabiamy to przynajmniej śmieszne jest.

A było to tak.

Spotkałem się z młodzieżą. Opowiedzieć młodzieży o tłumaczeniu wierszy z ukraińskiego na polski poetów współczesnych poszedłem, bo wyszedłem z jakże słusznego założenia, że opowiadanie młodzieży tejże o pisaniu wierszy wyczerpuje wszelkie znamiona znęcania się.

I padały pytania. I dziewczę jedno zadało pytanie następujące.

- Czy nie ma pan czasem wątpliwości co do sensu tego, co pan robi?

A ja, zupełnie odruchowo, powiedziałem prawdę (durny, durny, durny):

- Cały czas.

Chciałbym, żeby to była kokieteria albo zamiłowanie do zabawnych paradoksów.

Ale nie.

A przekład wiersza Oksany Hadżj z nowego Salonu Literackiego jest TUTEJ

wtorek, 10 maja 2016

GRH ,,Rzeczy Przyjemne" zaprasza. Tanio i smacznie.

Niniejszym powołuję do życia Grupę Rekonstrukcji Historycznej ,,Rzeczy Przyjemne". W skrócie GRH RP. Czekam na zgłoszenia. Mówię już w skrócie, jak by to miało działać.

No więc wyobraźmy sobie. Jest święto jakieś. Odłonięcie pomnika, bo ja wiem, husarza na Kasztance albo innego tam kogoś ważnego. Jest już po przemówieniach notabli, już po pokropku, jest po dawce afektowanej, patetycznej poezji o tym, że nic nie jest tak super jak ziemia ojczysta i nawet jakby człowiek miał do wyboru: truskawki ze śmietaną i cukrem albo wielką michę ziemi ojczystej, to nie zawaha się chwili jego serce, bo inaczej będzie w poniewierce.
I wtedy długo zapowiadany gwóźdź programu. Występ GRH RP. Wszyscy czekają, a tu jak przychodzi co do czego, to grupa siada za długim stołem i żre bażanty. Bo akurat rekonstruuje ucztę u Wierzynka. I żre w tym upale bite cztery godziny, do wypęku. A bidne harcerze na warcie honorowej tylko ślinę przełykają. A bidne notable się pod marynarami gotują i w marynaty zamieniają. A my nic, twardo rekonstruujemy picie win sprowadzanych z Węgier chłodniuśkich, w zroszonych delikatną mgiełką gąsiorach podawanych, drób palcyma jemy, w serwetki dyskretnie wycieramy. Niechaj Polska zna, jakich synów (i córki) ma!

Bo GRH RP rekonstruowałaby, zgodnie z nazwą Rzeczy Przyjemne z naszej historii. Nie tylko rzeczoną ucztę u Wierzynka, ale i obiady czwartkowe, i odpoczynek Kochanowskiego pod lipą, i romanse władców poszczególnych, wicie wianków, wesela, a nawet może i co radośniejsze stypy. Na zgłoszenia czekam pod moim tradycyjnym berdyczowskim adresem. Tylko poważne oferty.

czwartek, 5 maja 2016

Dobry Polak to matrtwy Polak. A więc wojna.

Pojechaliśmy z kuniem kawałek w pole. Kawałek, bo się dalej trochę boimy. Tam jest dużo strasznych stworów w rodzaju saren albo kładów. Ale wczesna wiosna jeszcze. Jeszcze się oswoimy. 
Słuchaliśmy Dylana i myśleliśmy. Koń o swoim, ja o swoim, każdy z osobna o swoich sprawach, bo miłość miłością, bliskość bliskością, ale nawet z rodzonym własnym koniem trzeba mieć jakieś marginesy poza wspólną przestrzenią, dla siebie tylko.
I tak myślałem o sytuacji. A sytuacja jest niełatwa, trudna nawet. Czytał ja ostatnio trochę patritycznej poezji dziecięcej i młodzieżowej. Ogólnie rzecz biorąc jest tak, że jak się dzieciom każe napisać wiersze patriotyczne, to piszą o trupach. Że fajnie jest umrzeć dla ojczyzny. Oczywiście najlepiej jak człowieka zabije jakiś wróg niedobry, ale w ostateczności z braku laku może być też wypadek komunikacyjny (Smoleńsk, Smoleńsk). A dzisiejsza młodzież jest niedobra, bo by tak umierać nie chciała. A ta dawna, co już umarła, to chciała i nie miała nic naprzeciwko.
I mówię ja: niedobrze, koniku, niedobrze. To jest normalna i regularna cywilizacja śmierci, co to dziateczkom swoim nic poza śmiercią nie ma do zaproponowania. Żadnej wartości poza ustaniem ważnych funkcji życiowych organizmu w przeżywaniu urodzenia się w dorzeczu Wisły i Odry nie widzi. Jednym słowem: dobry Polak to martwy Polak.
Tak więc wojna. Wszystkie sprawy schodzą na plan dalszy, bo cywilizacja, która jest tak radykalnie przeciwko życiu nie tylko poczętemu, ale nawet i urodzonemu nie pozostawia większego wyboru, jak tępić ją wszystkimi kończynami. Bezapelacyjnie i do samego końca.
Przy czym może nie być łatwo. Nie dał mi Pan bowiem zbyt wielu możliwości prowadzenia działań zaczepno-obronnych, a z tych, co mi dał, to niejaka zdolność do rymowania wydaje się potencjalnie najgroźniejsza. Ale i z nią mogę wiele nie nawojować.
Wczoraj była matura. Można było zinterpretować Herberta. Prawie nikt tego nie zrobił. Jak słuchałem wypowiedzi młodzieży w Trójce, to się za życia w grobie przewracałem. Że poezja jest ciężka. Że niełatwa. Że Herbert (i tu cytat) pisał trudnym językiem. HERBERT. No ludzie, proszę was. Herbet. Pisał. Trudnym. Językiem. Taki wniosek wynosi dziecko z edukacji szkolnej. Założę się o flaszkę, że 3/4 maturzystów nie przeczytało nawet wiersze do interpretacji, bo by nie wygadywała takich kocopołów. A nie przeczytała, bo szkola skutecznie zabiła w nich jakiekolwiek zainteresowanie poezją.
A ono jest dla człowieka naturalne. To jest w zasadzie najważniejsza lekcja, jaką wyniosłem z wtykania nosa w poezję ludową. Posługiwanie się tekstem poetyckim, kontakt  z nim jest naturalną potrzebą użytkownika języka. Tak jak nie wiem, jedzenie, oddychanie czy robienie kupy. Wyobrażacie sobie, że szkołą np. oducza ludzi robić kupę? Ja już tak.
A więc wojna.