Sławek Płatek pisze o pokoleniowości młodej literatury (można se przeczytać TUTEJ). Stawia dwie tezy. Z jedną się zgadzam, z drugą chiba nie. Po kolei.
Pisze Sławek, że jakieś coś na kształt pokolenia się krystalizuje. I tu się zgadzamy. Niestety. Dlaczego niestety, to o tym będzie niżej.
Teza o Smoleńsku jako przeżyciu pokoleniowym jest ciekawa, ale chyba jednak nie da się tego Smoleńska uznać za coś konstytuującego pokolenie literackie Przede wszystkim dlatego, że nie ma jakiegoś większego odbicia w literaturę. Owszem, strona założona przez Wencla była, ale szybko umarła śmiercią naturalną. Nie da się w nieskończoność pisać o jednem tylko Smoleńsku.
Ale coś w tej tezie jednak jest. Bo jakaś wspólna trauma roczniki 80. i starsze 90. chyba jednak łączy. A specyficzny katastrofizm, poczucie, że coś się zbliża i to coś raczej nie będzie już doświadczane za pośrednictwem ekranów pojawia się się w ostatnich latach ciągle tu i ówdzie. Od Taco Hemingwaya po Dawida Mateusza (więcy trochę będzie w recenzji, co już żem ją napisał, ale się pokaże w październiku w SL). Trochę jest tak, że ten niesamowity spokój w wersach Pawła Korobczuka Trzydziestka. Fajnie było, teraz też parszywie się żyje…/W kraju wojna, a ty zakopany w wierszach po szyję (całość TUTEJ) i niepokój u Mateusza to jest awers i rewers tej samej katastroficznej monety. Każdy z roczników 80. i 90. może zostać dziś Miłoszem. Co prawda młodym, ale zawsze. Lepiej być młodym i żywym Miłoszem niż niemłodym i nieżywym.
Ten katastrofizm się bierze, na moje oko, w jakiejś sporej części stąd, że się nam rozpadł świat lat 90., świat naszego dzieciństwa, wczesnego (lub nie) nastolęctwa. Najntisy były jednak fajne i proste. Raz że wszystko się jeszcze formowało, formy nie były zastygłę i ustalone i margines wolności był większy, a i waga, jaką miały sztuki i idee - większe. Ale nie o to. Wszyscy od prawa do lewa mieli wspólny układ odniesienia i były rzeczy niekwestionowane. Fajnie jest na zachodzie i my tam idziemy. I jak dojdziemy, będzie fajnie.
I tak było przez całe najntisy. Nawet jeśli ten zachód pierdoliliśmy, to formy tego pierdolenia też mieliśmy zachodnie.I teraz jest ten fajny moment, kiedy dotarliśmy. I to trochę tak, jakbyśmy jechali do wujka nad morze, weszli wreszcie do jego cudnego domku przy plaży i zorientowali się, że wujek w fotelu jest nieżywy i cokolwiek nieświeży. A jeszcze się okazuje, że ten wujek to jakiś taki szurnięty trochę był. Do jego piwnicy zajrzeliśmy. I teraz już, wiemy, że, owszem, w kawałku We are the world, co go znaliśmy z dzieciństwa chodziło o to, żeby nakarmić głodne dzieci. Tyle tylko że wiemy też, że ten głód wziął się z wyniszczenia rolnictwa w Afryce przez konkurencję z dotowanym rolnictwem Ameryki i Europy. My, ludzie zachodu ratowaliśmy od głodu tysiące dzieci, głodząc jednocześnie na śmierć miliony (czytajcie Caparrosa, czytajcie, do jasnej cholery).
Przyszliśmy do Europy, która była trupem od dawna, która miała na siebie jeden pomysł: być wyspą dobrobytu w oceanie nędzy. Ten pomysł, okazuje się właśnie, nie może działać wiecznie. Coś pierdolnie. Nie wiemy jeszcze, co dokładnie, jaka będzie skala tego pierdolnięcia, poza tym, że ogromna, ale wiemy, że coś się zbliża. Wiemy, że naiwny, sympatyczny i do bólu fałszywy świat lat 90. się już nie wróci. Wiemy, że właśnie się do reszty rozpadł, a to, co idzie, patrząc po to, co robią ludzie naokoło, będzie raczej niemiłe niż miłe. Możemy sobie miłoszować. Obawiam się, że jeśli jeszcze będą jakieś podręczniki literatury, to katastrofizm będzie hasłem, które na stroniczkach o tej dekadzie mądry edytor bolduje.
wielkie krzywdy poczyniliśmy. właściwie to powinno się eksterminować białych ludzi. za tyle zła. yeah. tyle zła. o yeah. samo zuo. to ja pisałem.
OdpowiedzUsuńto że coś pierdolnie to czytałem jeszcze o tym w tych najtinsach ale to było w jakims feleitonu w Nowej Fantastyce to nig nie brał na poważnie
OdpowiedzUsuńto rzek-em jak mgr Cz
W zasadzie 90% s-f jest o tym, że coś pierdolnie.
Usuńalbo pierdolneło
Usuń