poniedziałek, 23 czerwca 2014

Jak zarobić kasę na literaturze?

Robienie hajsów na literaturze nigdy nie było takie proste. Na szczęście fundacja im. Wisławy Szymborskiej rozdaje nagrodę im. Adama Włodka. A to nagroda wyjątkowa. Już wyjaśniam, dlaczego.

Sposoby zrobienia kasy na tej nagrodzie są dwa. Pierwszy jest klasyczny. Przygotowujemy projekt, dotyczący na przykład krytyki queerowej we współczesnej literaturze kostarykańskiej. Projekt to ambitny, ale wymaga wyjazdów studyjnych. Dostajemy zatem dofinansowanie, jedziemy nach Kostaryka, opalamy się po całych dniach, popijamy zimniutkie malibu z mlekiem, śniadolice piękności konwersują z nami o sytuacji polskiej inteligencji twórczej, a wieczorami śturomy jakieś standardowe, literaturoznawcze kocopoły.

A co, jeśli nagrody nie dostaniemy? Wtedy, oczywiście, dołączamy do chóru flekującego laureatów. Ba, nie dołączamy. Śpiewamy w chórze pierwszy głos. Bo oni, to wiadomo, kolaboranci, co by Stalinowi wąsy przystrzygali, gdyby żyli w tej epoce, a my to nigdy w życiu, co to, to nie. Piszemy do wszystkich stosownych mediów, że projekt takiego laurata X czy Y, oczywiście za pieniądze krwią patriotów splamione realizowany będzie, a nasz wspaniały projekt dotyczący recepcji poezji św. Jana Pawła II w literaturze kostarykańskiej nie ujrzy światłą dziennego z biedy, panie, z biedy. Wtedy ruszają zbiórki. I w Licheniu do puszki trafiają pieniądze, i na Marszu Niepodległości nikt pieniędzy narodowej sprawie nie szczędzi. A gdy dotacja spływa na nasze konto, jedziemy nach Kostaryka, opalamy się po całych dniach, popijamy zimniutkie malibu z mlekiem, śniadolice piękności konwersują z nami o sytuacji polskiej inteligencji twórczej, a wieczorami śturomy jakieś standardowe, literaturoznawcze kocopoły.

Oba sposoby Wam udostępniam gratis, bo kocham ludzkość.

A poza tym zdając egzamin z teorii literatury ślubowałem uroczyście nigdy już nie śturać literaturoznawczych kocopołów, więc z żadnego skorzystać nie mogę. Ale wy się bawcie, pókiście młodzi, a malibu z mlekiem zimniutkie.

5 komentarzy:

  1. Piszemy i czytamy pro publico bono abo dla sztuki. Bo wbrew pozorom mimo polityki takie coś istnieje. I co Ty i ty na to, Może rozjebany Austriak by Ci rację przyznał. Spontaniczne wybory indywidualistów ni jak się nie mają do indywidualizmu medialnego następnego wieku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie by jeszcze było, gdyby drukarnie pro publico bono drukowały, papiernie sprzedawały papier, etc.

      Tak na serio nawet wzór mityczny szlachetnego ubóstwa dla dobra Sprawy, Zbigniew Herbert, miał do dyspozycji taki mecenat państwa, które zwalczał, o jakim się dzisiejszym pupilom mainstreamu nie śni. Handlujcie z tym, dobrzy ludzie:)

      Usuń
    2. Mecenat Herbert miał we łbie i nie musiał skomleć. Zboczony Miron też.

      Usuń
    3. A pewnie, że nie musiał. W onym czasie Obory się należały jak psu zupa, takie prześladowania były, hihi.

      Inna sprawa, że z perspektywy widać, że na zdrowie to nie wyszło za bardzo literaturze jako takiej.

      Usuń
    4. Literatura to tylko emanacja czasu w którym żyjemy. Najczęściej ni ch,,, go nie rozumiemy.Analizatorzy i syntezatorzy krytykują bez zrozumienia, Rzeczywistość duperelami zbyt absorbuje.

      Usuń