Joanno Lewandowska, życzyłaś mi, żebym wziął się za prozę? Masz za karę.
Gdy porucznik Kajok obudził się i oderwał głowę od zaparowanej szyby, z jakiegoś powodu jasne dla niego stało się to, że jego misja nie ma szansy się udać. Chwilę później, gdy przepychał się z plecakiem przez wąskie przejście autobusu do wyjścia, był już tego pewien. Może to paranoja, w którą zawsze przynajmniej trochę popada, pracując pod przykrywką, ale wydawało mu się, że wszyscy miejscowi, którzy tłoczyli się razem z nim przy drzwiach starego autosana doskonale wiedzieli, kim jest. Zdradzała go obca twarz? Kolba wiernego makarowa wystająca spod kamizelki tradycyjnego męskiego stroju warmińskiego? - Muszę odpocząć - pomyślał, trąc oczy. Nikt na niego przecież nawet nie patrzył. Fiasko misji było oddalone, ale prawdopodobne.
Kajok wiedział bowiem, że po drugiej stronie stołu, przy którym miał rozegrać swoją partię siedział może nie geniusz, ale na pewno świetny fachowiec zbrodni. Do komendy wojewódzkiej już od kilku lat spływały niepokojące meldunki o sfałszowanych podpisach na liście obecności pracowników szkoły w Żegotach. Miejscowi śledczy okazali się bezradni, nie pomogły ponaglenia, dymisje, posiłki sprowadzane z Olsztyna. Sprawca za każdym razem posługiwał się innym charakterem pisma, a grafolodzy z Komendy Głównej ustalili, że wszystkie charaktery pisma odręcznego na przesłanych próbkach były czytelne. Kajokowi, który w toku siedemnastoletniej w sumie edukacji nie wypracował ani jednego dającego się rozczytać charakteru, nie trzeba było tłumaczyć, co to oznacza. Częsta zmiana modus operandi, a nawet modus scribendi. Brak wyraźnego motywu. Niestandardowe metody przestępcy wymagały niestandardowych metod organów ścigania. - Kajok, jak u was ze śpiewaniem? - spytał Stary na odprawie zaledwie przed miesiącem. - Słabo, panie inspektorze - odpowiedział porucznik wiedząc, że nieszczerości Stary nie wybaczał nigdy i nikomu. - Świetnie. Pojedziecie na Warmię i będziecie działać pod przykrywką jako organista. Tu macie dokumenty sprawy - inspektor wyciągnął ku niemu grubą teczkę. Kajok miał ją teraz w plecaku, chociaż nie musiał jej wozić. Znał ją na pamięć.
To było przed miesiącem, w Komendzie Głównej. Teraz był w Kiwitach na dworcu i musiał jakoś trafić do Żegot. Na szczęście jeden z miejscowych został na dworcu, widocznie na kogoś czekał. - Na mnie? - przeleciało Kajokowi przez głowę i z zawodową wprawą zlustrował obcego. Nie, nie wyglądał na wynajętego cyngla, nie miał też raczej przy sobie broni. - Naprawdę muszę odpocząć - pomyślał znów Kajok. - Tobię się zbyt nerwowy jak na tajniaka. Podszedł do chłopaka opartego o znak ,,Uwaga, zwierzęta gospodarskie". - Przepraszam, jak dojechać do Żegot? - Pojedzie pan na Kierwiny, potem odbije na Kobielę i dalej prosto, minie pan zjazd na Konity i Parkity, przez Tolniki Wielkie i na rozjeździe nie na Klutajny, tylko w lewo na Żegoty i to tam bedzie. Kajok zmrużył oczy. Gówniarz drwił sobie z niego w żywe oczy. Porucznik był pewien, że powymyślał te nazwy na poczekaniu. To był test. Przejrzeli go. Fałszerz nie działał sam i wystawił tego szczawika, żeby powiedzieć Kajokowi: wiem o tobie. Więc Kajok teraz pokaże, że z nim się nie żartuje. Lewe ramię wysunął nieco do przodu, żeby rękojeść pistoletu była bardziej dostępna. Mrowienie w końcach palców zapowiadało doskonale znany chłód oksydowanej kolby w dłoni. Teraz wystarczyło jeszcze zacisnąć szczęki, żeby nabrzmiałe mięśnie żuchwy (musculus masseter) nadały jego twarzy zacięty wyraz i wycedzić przez zęby świetnie opanowaną kwestię - Go ahead, make my day. Niestety, ból lewej dolnej piątki, którą miał wyleczyć jeszcze przed świętami sprawił, że na twarzy zjawił się tylko grymas bólu, a z eastwoodowskiej kwestii wyszło jedynie - Na rozjeździe w lewo, nie na Klutajny? Dziękuję bardzo.
Kajok zebrał z mokrego chodnika plecak i odszedł powoli. Zapowiadało się ciężkie śledztwo.
ahahahaha zamorduję Cię! : D
OdpowiedzUsuńchichram się!
OdpowiedzUsuń