Wyszedł nowy Salon Literacki. Napisałem byłem recenzję Układu scalonego Jana Barona. Spoiler: recenzja jest bardzo pozytywna. Disclaimer: nie piłem z Janem wódki. W ogóle chłopa na oczy nie widziałem, czego, oczywiście, żałuję, ale budowanie legendy literackiej lasowiackiego anachorety spod Rzeszowa wymaga poświęceń.
W recenzji, jak to w recenzji, nie ująłem wszystkiego, co w tej książce ważne. W końcu to ma być tekst użytkowy, nie habilitacja. To tutaj dorzucę, co się nie zmieściło.
Jest w Układzie scalonym bardzo ważny i ciekawy rys religijny (parareligijny?). Podmiot liryczny jest wątpiący, praktykujący, albo jeszcze inaczej: praktykujący z rezerwą. Sprawdza. Stoi w progu kościoła. Pisze o bohaterze swoich wierszy : nie umiał być gorący, postanowił być zimny, a stał się ocieplony. (Ocieplenie). do kogo więc się zwraca, kiedy mówi do siebie: o Boże pyta w tym samym tekście. Jest takich fraz i odniesień w Układzie scalonym więcej. Jeśli ktoś kiedyś będzie pisał o wątkach religijnych w polskiej poezji drugiej dekady XXI stulecia (a różni ludzie szaleni się na świecie zdarzają), to niech nie pomija tej książki. Jest między wiarą, niewiarą i wątpieniem jeszcze coś, co jest w tym tomie.
Ale nie to mnie frapuje z pominiętych przeze mnie wątków najbardziej. Najbardziej ciekawi mnie śląskość tej książki. Ona jest bardzo wyczuwalna, chociaż, słowo harcerza, nie siadałem do lektury z myślą oto przystępuję do czytania poety ze śląska, głosu z hałdy wyrwanego, po trzikroć hanysowskiego. Nie, przez głowę mi nie przeszło. A jednak jest to książka śląska bez dwóch zdań. I nie chodzi tutaj (chociaż oczywiście też) o pojawiającą się w trzech miejscach gwarę. Ani o nazwy miejscowe (nie wiem, czy tam poza galerią Silesia City Hall jakieś się pojawiają, chyba nie, ale nie chce mi się teraz sprawdzać). Coś jest w całości konstrukcji tego świata. To, że ojciec ze swoimi natręctwami przypomina ojca z prozy Pilcha (uwaga, z zastrzeżeniem, które robię w recenzji, to nie jest układ syn-ojciec z Pilcha). To, że jak wypowiada się babcia bohatera, to brzmi jak moja podpszczyńska babcia (nie w sensie fonetycznym, w sensie semantycznym). Taka swoista racjonalność jest w tych tekstach, dystans, stereotypowo przypisywane śląskiej kulturze. I nie bez słuszności pewnej. Nawet gdy w książce mistyka się pojawia (a jest tam Tajemnica obecna cały czas praktycznie), to jest raczej zasugerowana niż czytelnikowi podetknięta pod nos razem z koszulą rozerwaną. I w tym mi Jan Baron przypomina Miloša Doleżala, tak w osadzeniu tekstów w konkretnej kulturowej przestrzeni, jak i w traktowaniu Tajemnicy. A z Moraw na Śląsk w końcu już niedaleko, co nie? Tak że jeśli tam na Śląsku wojewody czy inne marszałki mają zwyczaj przyznawania czegoś literaturze śląskiej z ducha, krwi i kości, nie wiem, jakiejś Złotej Hałdy czy innego tam Diamentowego Hasioka, to pominięcie Układu scalonego będzie błędem wielkim jak długi Kompanii Węglowej. A skoro czerstwy żart o węglu już się w tekście o śląskości pojawił, znak to, że można już kończyć. Dobranoc państwu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz