Pan Jerzy bardzo się denerwował przed spotkaniem z panią Grażyną. Przyczyną był zapewne niedookreślony status tego spotkania - nie była to randka, zwykłe spotkanie na kawie z koleżanką z biura, ale czy takie spotkanie w weekend, gdy żadne pilne służbowe sprawy nie mogły stanowić do niego pretekstu na pewno było zwykłe? Tego nie wiedział i, jak chyba wszyscy, w sytuacji tylko z pozoru jasnej i znanej, nie czuł się najlepiej.
Z tej niejasności wynikał przecież szereg problemów natury, ujmijmy to tak, rytualnej. Spotkanie na kawie i randka miały inne określone kulturowo elementy. Jeśli pan Jerzy zdecyduje się na realizację któregoś z tych schematów, pokaże, jak interpretuje ich spotkanie, odsłoni się. Było w tym ryzyko. Przyjść z pustymi rękami? Przynieść kwiaty? To było jedno z pytań dręczących pana Jerzego.
Do tego wszystkiego dochodziła jego niechęć do kwiatów ciętych. Cel, w jakim zwykle się je dawało nie współgrał według niego z definitywnością aktu przecięcia kwiatowego życia, dla niego była to ostentacja w marnotrawstwie sił żywej istoty. Jeśli mógł, zawsze wybierał raczej słodycze, ale tutaj to nie wchodziło w rachubę - zbyt dobrze wpisywało się w kulturowy schemat randki.
Stanęło zatem na roślinie doniczkowej. Niestandardowy gest nie wtłaczał go w żaden schematów i nie zmuszał do odsłonięcia. Ale wiedział też, że jeśli przyjdzie z fikusem czy inną tam paprocią, to pani Grażyna, niezależnie od tego, jak interpretuje ich spotkanie, uzna to za śmieszne. Tu zaakcentujmy raczej rejestry znaczenia tego słowa bliższe żałosne niż zabawne.
Idealnym rozwiązaniem było znalezione w kwiaciarni drzewko bonsai. Siła drzewa wtłoczona w filigranową formę doniczki, pewna umowność tej formy, jej nieokreśloność, gra z konwencją idealnie współgrały z niedookreślonością sytuacji, w jakiej znalazł się pan Jerzy.
Wybór okazał się trafny. Pani Grażyna była ciepło przyjęła podarunek. A gdy odkryli, że na doniczce znajduje się naklejka z napisem DRZEWKO BANZAI, oboje zaczęli z tej językowej niezręczności producenta żartować. Wtedy między nimi przeskoczyła ta iskra, na którą, jak się później okazało, oboje liczyli. Gdyby nie drzewko, kto wie, czy napięta atmosfera, jaką stworzyłyby cięte kwiaty albo brak jakiegokolwiek podarunku na przywitanie pozwoliłaby na jej wyzwolenie.
Gdy zatem niedługo potem pobrali się i zamieszkali razem, ustawili drzewko na honorowym miejscu w pokoju dziennym. Niestety, nie chowało się zbyt dobrze. Mimo że próbowali wszystkich znanych im metod pielęgnacji roślin doniczkowych, a pan Jerzy zgromadził sporą biblioteczkę dotyczącą pielęgnacji drzewek bonsai, schło. Doszło w końcu do tego, że trzeba je było wyrzucić.
Z ciężkim sercem pan Jerzy wziął się za to zadanie, którego nie miałby sumienia zostawić pani Grażynie. Wszedł do pokoju dziennego, uśmiechnął się do miłego wspomnienia, które drzewko nieodmiennie wywoływało i wyciągnął rękę po doniczkę. W pokoju rozległo się głośne Banzai! i ręka pana Jerzego została zbita błyskawicznym soto uke. Drzewko, wykorzystując energię skrętu pnia wyprowadziło błyskawiczną kontrę - seiken oi tsuki chudan na splot słoneczny pana Jerzego. Zaskoczony mężczyzna nie przechodził do kontrataku, więc drzewko postanowiło kontynuować prostym, ale jakże skutecznym kin geri. Hiza geri jodan było już tylko postawieniem kropki nad i.
- Łomatkobosko! - zawołała pani Grażyna, która weszła do pokoju, słysząc odgłos upadającego ciała.
- OSU! - odparło, zginając się w odpowiednim ukłonie, drzewko banzai.
ryję :D
OdpowiedzUsuń