Wszystko się kończy. Wielkie narracje, seriale, kawa, cywilizacja zachodu. Ale mało który koniec boli tak bardzo jak koniec Jeżycjady.
Nie nie, Jeżycjada się nie skończyła. Przynajmniej nie zewnętrznie, jeśli (dej jej Panie Boże) Musierowicz fizycznie da radę, dociągnie tę fabułę do momentu, w którym prapraprawnuk Ignacego Grzegorza pokocha cyborga zbudowanego na bazie koparki Białoruś i prapraprawnuczki siostry koleżanki brata sąsiadki Nutrii. Idzie o coś ważniejszego, o schyłek pewnej zawartej w Jeżycjadzie wizji świata. O załamaniu jeżycjadowej antropologii i soteriologii pisałem już TUTEJ Teraz jest jeszcze gorzej. Nie mam nawet -logii na opisanie tego, co się w nowym tomie zaczęło chylić ku upadkowi.
Niby drobna rzecz - Borejkowie wyprowadzają się na wieś. Z książkami, filodendronem i kubkiem z krasnalkiem. W zasadzie to na chwilę, tzn. na wakacje, ale w czasie tychże wakacyj na wsi dochodzą do wniosku, że dupa z tym miastem i fajnie byłoby resztę życia przetarzać się w oborniku z Markiem Aurelim pod pachą. Zresztą niewykluczone, że im się kamienica rozpadnie, bo sąsiednie już pękają od tej budowy kosmodromu w Poznaniu.
Niepokojące nie jest wywiedzenie Borejków z ziemi miejskiej, z domu niewoli samo w sobie. Niepokojące jest to, że we Wnuczce do orzechów znajdujemy tak silną opozycję natura:kultura. Jak zwykle w wypadku realizacji tej opozycji w literaturze wygrywa natura. I ok. Ale Jeżycjada zawsze była afirmacją kultury właśnie. Konflikty jeżycjadowe rozgrywały się zawsze jednak wewnątrz świata kultury, jeśli przyjąć na chwilę, że dresy czy inne gity też się do niego zaliczają. No ale ale - w chaosie, w entropii powszechnej zawsze znajdował się jakiś punkt oparcia, świat kultury zawsze się z tarapatów mógł wyciągnąć sam, jak baron Munchausen za włosy z bagna. Kultura była samouleczalna, mogło nastąpić samozbawienie. We Wnuczce - już nie. Jakąkolwiek moc leczenia ma już tylko natura, symboliczna jest scena, w której Ignacy łazi po lesie i czuje jedność z przyrodą. Zauważmy, w tym tomie symboliczne jest to mierzenie się Ignacego z naturą, ta jego klęska w tym starciu.
Musierowicz nie tylko wycofuje Borejków z reduty przy Roosewelta, ona w dodatku odbiera ich fortecy z książek moc jakiejkolwiek przemiany rzeczywistości. Ta forteca może już tylko ich chronić przed Poznaniem-bestią, miastem, które ostatecznie okazuje się tworem szatana, przez niego stworzonym i jemu w końcu metr po metrze oddawanym. I forteca ta zachowuje te resztki dawnej mocy, moc ochronną tylko wyłącznie dzięki temu, że jest otoczona ogrodem - syntezą natury i kultury.
Nie ma ratunku - mówi nam Musierowicz. Pozostaje nam tylko mit arkadyjski, tak prawdziwy, jak opisywana we Wnuczce do orzechów wieś. Powiadam, Jeżycjada staje się z tomu na tom coraz bardziej mroczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz