wtorek, 25 grudnia 2012

Litania do świętych niedoszłych

Nie płaczcie, idę szczęśliwy do ojczyzny! Was wszystkich serdecznie pozdrawiam raz jeszcze. Niech Bóg  wkrótce obdarzy Was pokojem, a mnie niech da szczęśliwe odejście do ojczyzny. Wiem, że w każdym wypadku jestem w ręku Boga. On tę sprawę należycie ułoży i wspaniale zakończy.  Będzie też chyba moja sprawa wyjaśniona ludziom później, być może dopiero w lepszym życiu. Jestem w radośnie podniosłym nastroju. Cóż mamy do stracenia? Nic, jak tylko nasze biedne życie, duszy nie mogą oni przecież zabić. Jaka nadzieja!

grenadier Otto Schimek, rankiem przed egzekucją. 



Jeśli Kościół kiedykolwiek taką litanię zatwierdzi, powinno ją otwierać wezwanie do Ottona Schimka. W zasadzie 19-letni grenadier Wehrmachtu, rozstrzelany w podtarnowskich Lipinach za odmowę rozstrzeliwania polskich zakładników kandydatem na ołtarze powinien wydawać się pewnym. Tym bardziej, że w kategorii ,,drugowojenni objectorzy-męczennicy'' wszelkie inne europejskie wyznania na głowę biją, jak się zdaje, Świadkowie Jehowy. Beatyfikacja Schimka byłaby dobrą okazją do pokazania, że wśród katolików też byli ludzie niepoddający się wszechobecnej paranoi. 

Schimek miał pecha. O dziwo, o ile w latach osiemdziesiątych strona polska chętnie widziałaby dziewiętnastolatka ze swastyką na czapce na ołtarzach, skrewiła strona austriacka. Jedynymi żyjącymi świadkami męczeństwa Schmimka byli bowiem jego zabójcy i ich koledzy. Zarówno komilitoni Schimka z ósmej kompanii 1083   regimentu Grenadierów Krajowych Wehrmachtu, jak i odprowadzający go kapelan, jak i skazujący sędzia, nie pamiętają żadnego rozstrzeliwania cywilów. Schimek miał być rozstrzelany za tchórzostwo w obliczu wroga, czyli za dezercję. Stronę świadków wzięła austriacka opinia publiczna wierząca w latach '80 w mit o rycerskim Wehrmachcie i złym SS, które pospołu z Ukraińcami mordowało bez wiedzy żołnierzy w feldgrau. W dyskusjach prasowych padały nawet argumenty, że jeśli Schimek odmówił zabijania, nie ma się czym chwalić, bo byłą wojna, a na wojnie zabijać trzeba, a nie myśleć. 

Ostatecznie sprawa utknęła w martwym punkcie. Żołnierze- świadkowie bohaterstwa Schmika, którzy wiosną 1945 roku przyszli do jego matki, by o nim opowiedzieć, nie żyją. Większość relacji świadczy przeciw Schimkowi, za to za czystością Wehrmachtu. Nikt już chyba nie podejmie znowu prób beatyfikacji Schmika, chłopak pozostanie zatem świętym niedoszłym. 

6 komentarzy:

  1. Osobiście wolałbym zobaczyć beatyfikację Ernesta Groebera. Św. Jerzy mógł to dlaczemu powyższy nie?

    OdpowiedzUsuń
  2. *Ernsta Graebera.
    Dlaczego nie da się modyfikować postów? O.o

    OdpowiedzUsuń
  3. Warto za to czasem zaglądnąć na grób Otto Schimka jadąc gdzieś na wycieczkę z rodziną i znajomymi. I przekazać w ten sposób jego historię innym. Ja trafiłem na jego grób przypadkiem, jadąc na wycieczkę do Zakopanego. Mieliśmy wtedy wspaniałego przewodnika.

    OdpowiedzUsuń
  4. ...a ja tymczasem czekam na zapowiadaną beatyfikację Roberta Schumana.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wyjątki potwierdzają regułę. Bez jaj beatyfikować za co za wyjątek. Dostał czapę za niewykonanie rozkazu, porządek musi być.

    OdpowiedzUsuń
  6. ZYL ZWYCZAJNIE W SPOSOB NADZWYCZAJNY REALIZOWAL ZASADY EWANGELII.KOCHAL RODZINE I BOGA.NAWET 4 MIESIECZNA CELA W TWIERDZY KLODZKIEJ PELNA TORTUR I CIERPIENIA NIE ZGASILA DUCHA EWANGELII.PIEKNE ZYCIE PIEKNA SMIERC I PIEKNY PRZYKLAD WIARY.

    OdpowiedzUsuń