niedziela, 10 czerwca 2012

Język mnie wypluwa i vice versa

Odkąd rozmawiam ze swoimi dziećmi (tzn. odkąd się zrobiły niepokojąco ujęzykowione), polszczyzna standardowa wydaje mi się strasznie uboga. Tzn. już od dłuższego czasu patrzyłem na nią podejrzanie, bo to język sztuczny w zasadzie i całe dwudzieste stulecie nic nie robił, tylko dialekty rugował.
Ale i polszczyzna standardowa nie pozostaje mi dłużna, odkąd rozmawiam z dziećmi, mam z nią problemy. Na początku się przeraziłem, bo to przecież, było nie było, mój pierwszy język, i papiry mom na bycie fachofcem od jenzyka, etc. Ale później uznałem, że nie jest tak źle, dalej da się mnie zrozumieć. Po prostu, jak mi jest potrzebne jakieś słowo, to je sobie tworzę, jak dzieci. Np. wiedzenie - zwykła wiedza wydała mi się zbyt mało procesualna, tzn. zbyt mało czasownikowa. Nieoddająca procesu nabywania i pozbywania się wiedzy, etc. A tu okazuje się, że ni ma w słowniku, no.

Przestałem się podobać polszczyźnie standardowej i z wzajemnością. Dzieją się rzeczy ze standardem tego języka brzydkie. Ot takie słówko spolegliwy. Jeszcze Doroszewski podaje tylko jedną definicję - ktoś, na kim można polegać. Współczesny SJP PWN podaje już drugą - ktoś uległy, na razie z kwalifikatorem potoczne. Co się stało? Ano, politycy i dziennikarze zaczęli masowo używać słowa spolegliwy w błędnym znaczeniu i tak uzus zadecydował o zmianie semantyki słówka. Nie słyszałem dawno sowa spolegliwy w pierwotnym znaczeniu, zawsze raczej w tym drugim, z lekko negatywnym nacechowaniem emocjonalnym. Że spolegliwy to taki, którego można wykorzystać, własnego zdania ni ma, no frajer taki.
W sumie - zmiana w języku oddała zmianę w społeczeństwie. Mniej w rzeczywistości pozajęzykowej ludzi, na których można polegać, więcej takich, co wszędzie widzą frajerów. A ci, na których polegać można było, zostali za frajerów uznani.

To ja już wolę mówić jak moje dzieci, a Wy, drodzy Polacy, róbcie sobie ze swoim narzeczem, co chcecie.

2 komentarze:

  1. Fajny tekst. Zaskoczyłeś mnie tą współczesną def. spolegliwego; znaczy, ja nie wiem czasem, co mówię i jak mnie ktoś rozumie.
    TW

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie definicja do tej pory błędna pojawiająca się w SJP też zaskoczyła. Do tej pory byłem przekonanym, że normatywiści uznają używanie tego słowa w tym znaczeniu za błąd, a tu niespodziewajka. To element wielkiego procesu dziadzienia polszcyzny standardowej, do której zaczęły przenikać pojęcia, a razem z nimi i wizja świata z grypsery, za pośrednictwem gwar młodzieżowych.

    Zresztą samo pojęcie języka ogólbego też ciekawie ewoluowało. od języka literackiego - języka twórców i inteligencji (póxniej dodano, że humanistycznej) na pocz. XX wieku do kodu standardowego, czyli języka większości, który odcina wszystko, co niestandardowe.

    OdpowiedzUsuń