Stoi na poboczu i mruga, DAF na lwowskich numerach. Się zatrzymuję, bo Polak zawsze wezwie sobie pomoc przez CB albo komórę, a wątpię, żeby pidtrymka strachowoji kompaniji lwowiaka fatygowała się na Górną w sprawie zmiany koła. Strzeliła prawa przednia opona, zmieniamy. Do pewnego momentu wszystko jest proste - gadamy po ukraińsku. W zakresie potrzebnym do zmiany koła jeszcze pamiętam. Aż przychodzi dziadek i wszystko sę komplikuje. Facet to dobry fachura, więc dobrze radzi. Nie zna mnie, więc przechodzi na polszczyznę standardową. Jest w takim wieku, że ja przechodzę na interdialekt. Ukrainiec przechodzi na miękką, zachodnioukraińską polszczyznę. Każdy używa słabiej znanego etnolektu i jest rozumiany, chociaż wszyscy równie dobrze mogliby używać etnolektów ojczystych i wyszłoby na to samo.
W tym kontekście granica, na której za trzy godziny stanie tirowiec, na której uzbrojeni ludzie będą mu trzepać wóz, patrzeć w papiery i przypieprzać się o duperele w rodzaju zgubionego w mojej wiosce kołpaka jest jeszcze bardziej absurdalna, niż zazwyczaj.
Taką ją widzę. Środkową Europę.
OdpowiedzUsuń(Taką bym ją chciała kiedyś zobaczyć.
UsuńMłoda jestem, jak koniec świata poczeka, to zdążę.
Jak nie poczeka, to zobaczę od razu.)