We wspomnieniach Naftalego Zalesica jest sporo fajnych kawałków. Najwięcej wśród pobocznych wątków, wzmianek, tropów zaczętych i niepodjętych.
Takim wątkiem jest wątek ,,szalonego''Meira. Zalesic pisze o nim przy okazji opisywania przedwojennej Kolbuszowej z trzema latarniami i wizyty Felicjana Sławoja-Składkowskiego, któremu leżała na sercu estetyka miast i wsi i kazał malować płoty i fonty domów.
I tu pojawia się Meir, który komentuje to mówiąc, że kiedy Składkowski każe malować płoty, Hitler swoim każe budować samoloty. Zalesic dodaje, że po Meirze zostało wiele podobnych powiedzeń. I że pełnił funkcję ,,town fool''., miasteczkowego głupka.
Tyle zostało po Meirze. Mało, ale da się wiele wyciągnąć i z tego. Przede wszystkim widać tu to, co tygrysy lubią najbardziej - skłonność do paradoksu, ironii i wisielczego humoru. Mieszaninę drwiny i zadumy, z którą dobrze przyjmować świat. Ale idźmy dalej.
Komentarz Meira jest sensowny. Ba, jeśli wziąć pod uwagę to, że krótka wizyta Składkowskiego mogła wiązać się z typową w takich wypadkach małomiasteczkową pompą, mógł to być jedyny sensowny komentarz. Facet miał głowę na karku i trzeźwo patrzył na rzeczywistość.
I tu dochodzimy do sedna. Możliwe, że najtrzeźwiejszego gościa w miasteczku nasz sztetl zatrudnił na stanowisku ,,town fool''. W tym kontekście cała sytuacja nabiera miłego, surrealistycznego posmaku. A w kontekście nadchodzącej Zagłady Meir staje się postacią podejrzanie literacką - błaznem wieszczącym katastrofę (samoloty, o których mówił, niebawem przylecą), takim Wernyhorą, tylko z poczuciem humoru i bez liry.
I jeszcze jedno dno tej szkatułki - imię Meira oznacza ,,światło''. Nasz sztetl miał przed wojną na etacie miasteczkowego głupka inteligentnego szydercę, którego imię wskazywało na to, że to on jest oświecony. Takie rzeczy to tylko w Galicji, która już wtedy była coraz bardziej nieistniejąca, a więc coraz bardziej realna.
Cieszy mnie to, że piszesz coraz lepiej. Wielkie rzeczy stworzysz. Ale napisz dla mnie wesołą piosenkę. Choć jedną.
OdpowiedzUsuń