,,Nagle... okropne wrzaski i zamęt na podwórzu. Wychyliłem się z
klatki schodowej do bramy. Mężczyzna niemłody, mały, siwawy, o
rzadkich włosach krzyczy i wyzywa. Ludzie usiłują go uspokoić.
Powiadają, że dopiero co zabiło mu córkę dwudziestoletnią. Dwa
pociski uderzyły w parter z drugiej strony. Nie od razu rozumiem, o
co chodzi. Ludzi sporo ginie, czasem ktoś pokrzyczy, ale takich scen
nie widziałem. Okazuje się, że oficer ze swymi kumplami zajął
piwnice, a cywilów wygonił na górę. Ludzie potwierdzają, oficer i jego
kompani siedzą w piwnicy, żrą i piją. Mężczyzna krzyczy i wyzywa
dobre parę minut, aż porucznik wyłazi, chwieje się zalany i do cywila
z mordą. A cywil do niego:
- Ty łobuzie, łobuzie, łobuzie! - krzyczy w kółko, głos mu się łamie.
- Moja córka nie żyje, moja córka nie żyje - powtarza, jakby mu nie
wierzyli i znowu:
- Ty łobuzie, łobuzie...
Wygląda na takiego, co tracąc jedno dziecko, traci wszystkie.
Porucznik mówi do nas podniesionym głosem:
- Aresztować go - i władczym gestem ręki wskazuje małego
człowieczka.
Zapiera mi oddech, czuję, że muszę zabić, bo inaczej zwariuję.
Takie gnidy przeżyją, obwieszą się krzyżami i w każdą rocznicę
powstania przy capstrzyku będą składać wieńce na naszych
grobach. Niezdecydowanie wprowadzam nabój do lufy, porucznik
posłyszał szczęk, obejrzał się i w nogi do piwnicy. Cofnąłem się na
klatkę schodową, a ten wciąż woła i woła, że córka nie żyje. Artyleria
huczy. Zapada zmrok.''
Całość polecam: http://www.kurdwanowski.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz